Przechadzki teatralne

Zupełnie inna historia

Na informację, że krakowski Teatr Słowackiego pracuje nad sceniczną adaptacją powieści Zimowla Dominiki Słowik, natknęłam się w zasadzie przypadkiem. Jako osoba szczerze zachwycona książką natychmiast kupiłam bilet i zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Trailery zapowiadające spektakl sugerowały jednak, że się nie zawiodę, a wiedza, że autorka książki jest współtwórczynią scenariusza, uspokajała.

Klimat spektaklu da się poczuć zaraz po wejściu. Eleganccy panowie z obsługi widowni w czarnych koszulach i czarnych nitrylowych rękawiczkach. Gęstniejący tłumek w foyer, zdjęcia ze spektaklu na ścianach i zagadkowe kwestie padające z antresoli („Pani z pieskiem zwraca się do pana w czarnej marynarce. Dezynfekcja. Tak, stoją, patrzą. No, chyba wszyscy”). Wchodzimy. Trochę to trwa – pandemia ma swoje prawa, trzeba nas rozsadzić. W tym czasie ze sceny kilkakrotnie rozlega się monolog o Cukrówce – miasteczku w województwie małopolskim, na trasie między Wysoką a Wadowicami, między Bielskiem a Krakowem, słowem – o miejscu akcji. Za każdym razem jest wypowiadany inaczej. I kiedy coraz poważniej myślę, że może to główny pomysł na spektakl (zmiana intonacji robi swoje, a niezależnie od monologu na scenie trwa pantomima), zaczyna się właściwa historia.

Trudno mi się jednak w tej rzeczywistości odnaleźć. Powieściowa fabuła została maksymalnie skondensowana: wątki okrojone, czasem połączone, liczba bohaterów zredukowana do minimum (w ten sposób pszczelarz Makowski i proboszcz Śmietana stają się tu jedną osobą). Na pierwszy plan wysuwa się intryga kryminalna, w książce spajająca co prawda opowieść, ale traktowana w zasadzie równorzędnie z innymi jej elementami. Scenografia jest raczej umowna. Gra aktorska – bardzo wyrazista, zahaczająca czasem o przesadę. Jako odbiorczyni, która na Zimowlę poszła ze względu na książkę – wielowątkową opowieść zaludnioną przez pełnokrwiste, barwne postaci, pełną szczegółów – z początku niezupełnie wiem, co się dzieje.

Tyle że teatralna Zimowla to zupełnie inna historia, z powieścią połączona raczej luźno. Kto inny ją opowiada, z innej perspektywy, siłą rzeczy – w inny sposób. Jeśli tak na to spojrzeć, okaże się, że wszystko tutaj jest tak, jak być powinno.

Postacią, która wygłasza początkowy monolog, jest agentka (w tej roli Wanda Skorny), która na miejscu rozpoczyna śledztwo. Z dużego miasta? Możliwe. W każdym razie z zewnątrz – o Cukrówce wie to, co naprędce przeczytała. I to, co ludzie z metropolii nierzadko wiedzą o małych miasteczkach. Ta właśnie obiegowa wiedza staje się ramą całej opowieści. Bohaterowie są przerysowani niekiedy do granic wytrzymałości, śmieszni, niewiarygodni – bo nie mogliby być inni, widziani jej oczami.

W ten schemat wpisuje się także Wiktoria (zagrana efektownie przez Agnieszkę Judycką), powieściowa narratorka, obdarzona w książce wyjątkowym zmysłem obserwacji i ironicznym poczuciem humoru. Tam uzbrojona w podwójną perspektywę – nastolatki uczestniczącej w opisywanych wydarzeniach i dorosłej kobiety starającej się je zrekonstruować – tu staje się egzaltowanym dziewczątkiem, które mówi z irytującą manierą (kiedy czasem na chwilę odzyskuje swój głos, trudno nie odczuć dysonansu). Agentka, przesłuchując cukrowian, ma w głowie spójny obraz wydarzeń i wie, co chce usłyszeć. Dlatego wypowiedzi zaprzeczające jej wyobrażeniu ostentacyjnie ignoruje, unieważnia, powtarzając z naciskiem własną wersję. Z Cukrówki, której nazwę natychmiast zapomina, wyjeżdża, nie doszedłszy do żadnych wniosków.

fot. Bartek Barczyk / Leica Camera Poland  © Teatr im. J. Słowackiego w Krakowie

Ostatecznie historię ratuje towarzyszka Sarecka (świetna Anna Tomaszewska). Babka powieściowej narratorki, dea ex machina, spuszczona na linie na scenę, z właściwą sobie swadą w krótkich słowach doprowadza do końca wszystkie wątki. Nie traci nic z oryginalnej wyrazistości – ale w teatralnej Cukrówce pojawia się dopiero na końcu. Wcześniej widzimy ją i słyszymy tylko z monitora, w trakcie rozmów telefonicznych z wnuczką oraz zięciem. Cały czas pozostaje więc poza zasięgiem ramy fabularnej narzuconej przez agentkę przybyszkę. Być może właśnie dlatego może pozostać sobą.

Monitory są zresztą istotnym elementem scenografii. Widać na nich to, czego nie można zobaczyć na scenie albo czego nie dałoby się dostrzec tak wyraźnie, jak należy – choćby wyraz oczu bohaterów i szczegóły twarzy Maryi Stanowojennej. Nie sposób przy tym nie wspomnieć choć krótko o oprawie scenicznej spektaklu – operowaniu światłem, dźwiękiem, ruchem. To właśnie ona spaja całość i pozwala wydobyć elementy, bez których Cukrówka nie byłaby Cukrówką, takie jak choćby taniec w dyskotece czy reklama telewizyjna pląsającego wróża Arrevalda, nakręcona za pożyczone pieniądze.

Spektakl robi duże wrażenie i pozostawia niepokój. Jest barwny, rozbuchany trochę jak cukrowska przyroda latem 2005 roku, kiedy toczy się akcja. Trudno pozostać wobec niego obojętnym. Może męczyć (stroboskop i dyskotekowa muzyka robią swoje), może irytować – ale to dobrze, bo skłania do stawiania sobie pytań. Zdecydowanie warto go zobaczyć.

Zimowlę można będzie obejrzeć jeszcze od 21 do 24 kwietnia. Mam nadzieję, że na tym Teatr Słowackiego nie poprzestanie.


Tytuł: Zimowla
Adaptacja i reżyseria: Jakub Roszkowski
Scenografia, kostiumy, światła: Mirek Kaczmarek
Muzyka: Dominik Strycharski
Ruch sceniczny: Maćko Prusak
Występują: Agnieszka Judycka, Magdalena Osińska, Agnieszka Przepiórska, Wanda Skorny, Anna Tomaszewska, Marcin Kalisz, Rafał Dziwisz, Wojciech Skibiński, Feliks Szajnert
Czas trwania spektaklu: ok. 100 min

Studentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Sprząta (na portalu, a czasem również gdzie indziej). Tu zetrze przecinek, tam dostawi brakującą literę, ówdzie zrobi przemeblowanie w zdaniu albo rozwiesi cudzysłów. Kiedyś studiowała ukrainistykę, ale jej przeszło. Została jej stamtąd sympatia do dwudziestowiecznej literatury ukraińskiej.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %