Kultura w dymkach

Oniryczno-robotyczny (ko)miks. „Terra Incognita” Łukasza Ryłki

Najnowszy komiks Łukasza Ryłki zupełnie mnie zaskoczył. Zaliczyłabym go do utworów, przy których nie ma sensu pytać, o czym opowiadają, ale raczej – czy człowiek dobrze się przy nich bawi. A przynajmniej ja sobie tak wmawiam, bo po pierwszej lekturze nic nie zrozumiałam!

To klasyczny przykład tekstu kultury, który zostawia odbiorcę z wielkim WTF. Gdyby to był film, siedziałabym przez całe napisy końcowe z otwartą japą i starała się rozkminić, co mnie właśnie spotkało. Ale byłoby to bardzo pozytywne doświadczenie! Bo chociaż Terra Incognita formalnie i fabularnie nie odbiega od czasoprzestrzennie zaplątanych produkcji Christophera Nolana, to dostarcza nie tylko poczucia skonfundowania, lecz także czystej rozrywki oraz sporej dawki przeżyć artystycznych.

Co wciąga, co podnieca

Spróbuję te przeżycia dokładnie opisać. Komiks jest gruby, ma ponad trzysta stron, ale pochłonął mnie w całości, więc z trudem narzuciłam sobie dyscyplinę (człowiek musi czasem spać) i przeczytałam go na dwa razy. Chętnie nie wychodziłabym w ogóle spod jego hipnotycznego wpływu. Powody były dwa. Po pierwsze – świat przedstawiony. Pod względem akcji nie dzieje się tu może wiele (przynajmniej w pierwszej połowie), ale za to rzeczywistość, do której zostajemy wrzuceni razem z tak samo mało świadomym okoliczności bohaterem, każe stawiać dużo pytań i niecierpliwie szukać odpowiedzi.

Po drugie – rozwiązania formalne. W warstwie graficznej i strukturalnej jest naprawdę gęsto. Dzieją się rzeczy dziwne i ciekawe, a że wszystko jest niemal fizycznie, namacalnie powiązane ze światem fabularnym, efekt niesamowitości oraz poziom zaangażowania tylko wzrastają ze strony na stronę. Nagły wybuch koloru w czarno-białym komiksie, powtarzające się „przeszkadzajki” w postaci dwóch stron zabazgrolonych w pollockowskim stylu czy szczegóły ilustracji, które mogą być tylko wypełnieniem/dopełnieniem, ale mogą też stanowić ważny element opowiadanej historii.

Sieć związków między fabułą, grafiką, strukturą i gatunkiem łapie czytelnika, który po nitce pragnie dotrzeć do kłębka – puenty z wyjaśnieniem zagadek. W moim przypadku to się nie udało. Entuzjazm i czytelnicza satysfakcja towarzyszyły mi przez całą lekturę, ale na koniec poczułam, że nic nie rozumiem – nie wiem, o co w tym wszystkim chodziło. Zabrakło mi jakichś kodów kulturowych czy Ryłko tak namotał, że nie da się odmotać? Nie dawało mi to spokoju, więc po jakimś czasie zaczęłam czytać od nowa.

Drugie podejście – na chłodno

Teraz już ze spokojem, większym rozeznaniem w temacie i analityczno-detektywistycznym zacięciem śledziłam losy robota Jedynki na obcej planecie. Zapisywałam sobie w notesie punkt po punkcie ważne wydarzenia, istotne szczegóły z kadrów, motywy, odwołania, tropy interpretacyjne. Znów bawiłam się świetnie, ale teraz w zupełnie inny sposób.

Patrzyłam, jak główny bohater z przerażeniem odkrywa swoje nie-ludzkie, maszynowe ciało, na dodatek znajdujące się w absurdalnie nie-ziemskiej, fantazyjno-koszmarnej okolicy. Razem z nim przyglądałam się kolejnym postaciom wkraczającym na scenę, a pochodzącym gdzieś z pogranicza futurologii i marzeń sennych. Doceniałam zabiegi artystyczne, które podbijają jeszcze wrażenie obcości, takie jak to, że Jedynka stracił głos, co utrudniało komunikację, albo szkatułkowość i anegdotyczność opowieści. Z podziwem zauważałam wizualne smaczki, które teraz mogłam przypisać do późniejszych wątków. Znów zauroczyła mnie rzeczywistość mieszająca science fiction z motywami onirycznymi, w której roboty zyskują świadomość, sny się materializują, możliwe są podróże w czasie i przestrzeni, a Kaczyński wysyła swoją armię w cebulastym statku kosmicznym, żeby stworzyła idealnego obywatela i pomogła zapanować szarości (dobra, to ostatnie to moja interpretacja jednego epizodycznego fragmentu).

Ponowna podróż przez Terra Incognita z notesikiem w dłoni zdjęła ze mnie presję nowicjuszki, która w gorączkowym szale rozgląda się za kolejnym miejscem must see, musi sprawdzić, co czeka ją za rogiem, na następnej stronie. Druga lektura pozwoliła mi uprawiać slow tourism, przyjrzeć się mniej uczęszczanym zakątkom, rozgościć się na tak długo, żeby poczuć klimat. I przede wszystkim – rozrysować mapę okolicy, połączyć ślepe uliczki z głównymi alejami, znaleźć idealną trasę dla siebie.

Co mogę Wam zatem polecić oprócz samego komiksu Łukasza Ryłki? Nie spieszcie się, nie dajcie się porwać wyśmienitemu szaleństwu wylewającemu się ze stron książki. Znajdźcie swoje tempo, dajcie sobie czas na poznanie detali. Czasem wciągająca lektura, dla której zarywa się nockę, to przyjemna sprawa, ale Terra Incognita zdecydowanie zyskuje (nie tylko sens!) przy uważnym czytaniu.


tytuł: Terra Incognita
autor: Łukasz Ryłko
wydawnictwo: Kultura Gniewu
miejsce i rok wydania: Warszawa 2021
liczba stron: 304
format: 165 × 230 mm
okładka: miękka ze skrzydełkami

Żyje życiem fabularnym prosto z kart literatury i komiksu, prosto z ekranu kina i telewizji. Przeżywa przygody z psią towarzyszką, rozkoszuje się dziełami wegetariańskiej sztuki kulinarnej, podnieca osiągnięciami nauki, inspiruje popkulturą. Kolekcjonuje odłamki i bibeloty rzeczywistości. Udziela się recenzencko na instagramowym koncie @w_porzadku_rzeczy.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %