EkranObejrzeliśmy

Ja, Rosiński

Cenicie twórczość Grzegorza Rosińskiego? Lubicie jego rysowane w PRL-u odcinki Kapitana Żbika? A może kochacie sagę Thorgala albo przygody Yansa? Jeśli na te pytania odpowiedzieliście twierdząco, to film dokumentalny Ja, Rosiński jest dla was. Będzie można go obejrzeć jesienią na jednym z kanałów streamingowych, a być może wcześniej – latem w wybranych kinach w kraju. To bardzo intymny portret mistrza komiksu, skonstruowany jak film fabularny. Piotr Kielar otrzymał za niego podczas Festiwalu „Młodzi i Film” nagrodę „Jantara 2024” za reżyserię. 

Ten film warto obejrzeć choćby dla najpiękniejszej sceny miłosnej, jeśli nie w całym kinie, to na pewno w dokumentalnym. Oto w jadalni Domu Pracy Twórczej przy stoliku siedzi Grzegorz Rosiński z żoną Krystyną. Zjedli już obiad, a rysownik co chwila spogląda na żonę, która patrzy na niego oparłszy głowę na rękach i lekko się uśmiecha. Widzimy, że częste spojrzenia Rosińskiego na kobietę mają związek z czynnością jaką wykonuje – maluje na białym talerzu obiadowym jej portret. Zamiast farb używa ketchupu, sosu z gulaszu oraz zmielonego pieprzu, a za pędzel służy mu palec wskazujący. Wreszcie portret jest gotowy i w tej samej chwili… kelnerka zabiera go do zmywania. Czyż to nie jest bardzo romantyczne?

Ja, Rosiński powstawał 10 lat. Czy to widać na ekranie? Raczej nie, bo w zasadzie najważniejsze sceny rozgrywają się w domu artysty – w jadalni i jego pracowni. Obie lokacje się w zasadzie nie zmieniają, więc ma się wrażenie, że akcja rozgrywa się w ciągu kilku dni. Jednak jeśli zna się twórczość Rosińskiego, to można rozpoznać zmieniające się okresy po tym, co akurat rysuje. W ogóle, nie wliczając sceny malowania portretu ketchupem, najbardziej osobiste chwile zarejestrowała kamera w pracowni. Mistrz Rosiński podczas samotnej pracy przeżywa chwile natchnienia, w których wydaje się jakby zapominał o otaczającym go świecie. Macza pędzle w farbie, podśpiewuje pod nosem i maluje kolejne plansze komiksu. Wielki świat jego wyobraźni skupia się na kawałku brystolu. Wokół niego panuje spokój, którego nie zakłóca nagła wizyta żony niosącej świeżo zaparzoną herbatę. Ona jest jak delikatna fala wpływająca na spokojną plażę. Wyczuwa się miłość w powietrzu.

Pojawia się w tym filmie także postać, którą w obrazie fabularnym nazwalibyśmy „osobą o zabarwieniu negatywnym”. Jest nią syn rysownika – Piotr. Na początku filmu widzimy fragment archiwalnych taśm wideo, na których nastoletni Piotr niezgrabnie opowiada, że jest pod wrażeniem czytanej właśnie książki i taki stan wrażliwości na kulturę chciałby utrzymać w przyszłości. W niemal każdym kadrze, w którym się pojawia później, emocje gwałtownie wybuchają jak bomba. Jego krytycyzm wobec pracy ojca wywołuje w rysowniku wewnętrzną wojnę artysty z rodzicem. Nietrudny do przewidzenia jest wynik tej potyczki, bezwarunkowa miłość do syna zwycięża nad twórczą swobodą i kreacją. Tata Rosiński ulega sugestiom i krytyce, a artysta Rosiński kipi z emocji i przemalowuje plansze nerwowymi ruchami. Oczywiście reżyser mógł, montując film, dokonać czegoś w rodzaju kreacji rzeczywistości używając celowo wybranych fragmentów z niemal 200 godzinami nagrań. Jednak tak się raczej nie stało, bo pomysłodawcą filmu był właśnie Piotr Rosiński. To on niejako wprowadził reżysera z kamerą do domu ojca. A Grzegorz Rosiński zaakceptował pomysł i udostępnił cały dom oraz swoją twórczą przestrzeń realizatorom filmu. Wybór scen do ostatecznej (ponoć 37.) wersji filmu wydaje się uczciwy, czego wymaga formuła dokumentu. Ale nie tylko ja miałem takie spostrzeżenie, bo po projekcji, w której uczestniczyłem, rysownik zapewnił publiczność, że jego relacje z synem są dobre, a to, co widać na ekranie to tylko wzajemne ścieranie się artystycznych wizji. Potem, już kuluarach usłyszałem, jak Piotr Rosiński żali się znajomym, że „teraz nikt nie poda mu ręki”. 

W filmie oglądamy Grzegorza Rosińskiego pokazanego jako twórcę o uznanej pozycji, idola ogromnej liczby fanów, mistrza unikalnego stylu. Ale jest w nim też człowiek niespełniony jako malarz. Postanawia przejść na emeryturę, ale wciąż powtarza, że nie może przestać rysować komiksów, bo cały czas domagają się tego ich czytelnicy. Są dwie możliwości: albo rysunki z dymkami stały się jego artystycznym “przekleństwem”, albo (i w to wierzę bardziej) w jego słowach wybrzmiewa odpowiedzialność za wykreowanych bohaterów. Dziś kolejne tomy przygód Thorgala rysują już inni twórcy i wydaje się, że kultowa postać żyć będzie wiecznie. Kto zatem kogo unieśmiertelnił? Rosiński Thorgala czy odwrotnie? Klamrą spinającą film są sceny, w których G. Rosiński tworzy wielkoformatowy obrazek, na którym znajdują się najważniejsze postaci z jego komiksów. W jego centrum sam autor unosi się ciągnięty do nieba przez wiele rąk. I to jest najpewniej swoiste symboliczne wniebowzięcie, które tak sobie wyobraża. Czy to czasami nie megalomańskie? Zapytajcie jego fanów. 

tytuł: Ja, Rosiński

reżyseria: Piotr Kielar

scenariusz: Piotr Kielar 

produkcja: DeLord, HBO Max

czas: 86 minut

Cenię spokój, zarówno ten uświęcony, jak i zwykły. W tym (s)pokoju mam swoje miejsce, z którego sięgam po książki. Czytanie dostarcza mi wszystkich emocji, jakie wymyślił świat. Nauczyłem się tego dawno temu w bibliotece w moim rodzinnym mieście. Wtedy czytałem książki „podróżnicze, względnie podróżniczo-awanturnicze”, dziś najchętniej wybieram literaturę non-fiction i książki przybliżające zjawiska kulturowe sprzed kilku dekad. Przyglądam się niektórym sztukom plastycznym i szperam w klasykach polskiego komiksu. Jestem dobry dla książek.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %