#1 O ręcznikach, życiu i vogońskiej poezji
Żeby jednak nie kupować kota w worku (choć byłabym równie mocno uradowana z takiego zakupu), postanowiłam coś o tej powieści poczytać. Dowiedziałam się, że jest to humorystyczna pozycja z gatunku science fiction, która powstała na podstawie słuchowiska radiowego BBC. Ta informacja wystarczyła, żeby zrodziło się we mnie niejasne przeczucie, że w stylu książka może być podobna do serii o Świecie Dysku Pratchetta. Trochę tak jest. Ale o tym później. Co ciekawe, Douglas Adams, autor tego specyficznego dzieła, był redaktorem scenariuszy do Doktora Who oraz pracował na planie Monty Pythona. Tych, którzy kojarzą Monty Pythona, na pewno nie zdziwi zatem niezwykły styl autora oraz jego absurdalny humor.
Autostopem przez galaktykę opowiada historię Artura Denta, Ziemianina, który z powodu wielu niesamowitych zbiegów okoliczności przeżywa dość osobliwą przygodę w kosmosie, poznając przy tym odpowiedź na wielkie pytanie o życie, wszechświat i całą resztę. Powieść rozpoczyna się tuż przed zniszczeniem Ziemi – planeta przeszkadza w budowie „hiperprzestrzennej trasy szybkiego ruchu” (s. 51). Całe szczęście, ratuje Artura pozaziemski kolega Ford Prefect. Następnie nasz główny bohater odkrywa niesamowite rzeczy. Takie jak to, że człowiek jest trzecią pod względem inteligencji istotą na Ziemi (zaraz po delfinach), Bóg prawdopodobnie nie istnieje (rzekomo sam to potwierdził), a Ziemia jest, albo raczej była, „w zasadzie niegroźna” (s. 88).
Najwięcej zmarszczek na czole przybyło mi od próby zrozumienia tytułu. Otóż wkrótce po rozpoczęciu lektury dowiadujemy się, że Autostopem przez galaktykę to tak naprawdę przewodnik turystyczny. Lecz książka, którą czytamy, nie jest tym przewodnikiem, choć nazywa się tak samo. Mój wniosek jest taki: rozkładając powieść Adamsa na czynniki pierwsze, można stwierdzić, że jest to książka o książce. Poznając historię Artura, dowiadujemy się istotnych rzeczy na temat wspomnianego przewodnika. Fragmenty z niego są zapisane inną czcionką, chociaż nie zawsze dostajemy jasny sygnał, że są to cytaty z tego „w pełni godnego uwagi” (s. 8) dzieła. Fikcyjna publikacja gra więc sporą rolę w opisywanej historii, ale na pewno nie jest jej głównym wątkiem. Dlaczego więc autor tak bardzo skomplikował sprawę, nadając ten sam tytuł swojej książce i książce stworzonej na potrzeby swojej książki? Zgaduję, że dla żartów. I za to go szanuję.
Sposób opowiadania również jest ciekawy. Oprócz narratora, który opisuje przygody Artura, mamy tu także narratora z fragmentów przewodnika. Obie narracje prowadzone są w trzeciej osobie, ale na tym, mniej więcej, kończą się podobieństwa. Jak można się domyślić, ta druga jest bardziej rzeczowa. Pierwszego opowiadającego cechuje zaś niezwykła ironia i cokolwiek by o nim mówić, wszechwiedzący to on nie jest. Moim ulubionym fragmentem pokazującym, co może z tego połączenia wyniknąć (i chyba ulubionym fragmentem w ogóle), jest rozmowa Artura ze Slartibartfastem: „Wskazał Arturowi krzesło, które wyglądało jak zrobione z klatki piersiowej stegozaura. – Jest zrobione z klatki piersiowej stegozaura – wyjaśnił stary” (s. 259). Narracja nie jest prowadzona w pierwszej osobie, więc nie można tej niewiedzy zrzucić na karb niewiedzy Artura. Dlaczego więc narrator nie jest pewny pochodzenia krzesła? Pewnie dla żartu.
Można też zauważyć, że dość często zmienia on perspektywę. Dowiadujemy się na przykład, że niejaki pan Posser jest „w prostej linii potomkiem Czyngis-chana po mieczu” (s. 15) oraz że „jedną z największych trudności w kontakcie z Zaphodem było dla Trillian nauczenie się odróżniać, kiedy udaje głupiego […], a kiedy rzeczywiście jest głupi” (s. 143). Jeśli więc po zmianie perspektywy narrator wiedziałby tyle samo co dany bohater, to Posser musiałby zdawać sobie sprawę ze swojego pochodzenia, lecz tak nie jest. Wolę nie uznawać tej niekonsekwencji za błąd, a raczej za zabieg komediowy, ponieważ dzięki temu powieść staje się o wiele bardziej interesująca.
Skoro już o postaciach mowa, to wspomnę, że niezwykle łatwo jest utożsamić się z „mniej więcej” trzydziestoletnim Arturem Dentem. I stwierdzam to z pełną świadomością faktu, że jestem dwudziestotrzylatką. Dlaczego postać tego „nerwowego i drażliwego” mężczyzny tak bardzo do mnie trafiła? No cóż, ponieważ jest… nerwowy i drażliwy. Na dodatek najbardziej trapi go pytanie, czemu wygląda na strapionego. Nie potrafię zliczyć wszystkich razy, kiedy słyszałam to samo w chwili, gdy naprawdę po prostu się zamyśliłam. Jeszcze więcej charakteru dodaje mu jego ironiczne podejście do wszystkiego. „Wydaje mi się, że mam ogromne trudności ze znalezieniem sposobu na życie” (s. 285) – zauważa. Nie martw się, Arturze – nie ty jeden…
Chciałabym wspomnieć też coś na temat przestrzeni, ale jest ona zbyt rozbudowana (w końcu rzecz dzieje się w galaktyce!), więc poprzestanę na stwierdzeniu, że jeśli oglądaliście kiedyś Doktora Who, to na pewno będziecie mieli na ten temat jakieś pojęcie.
Choć Autostopem przez galaktykę zdecydowanie wpisuje się w konwencję powieści science fiction (statki kosmiczne, roboty, obcy…), to można też w niej znaleźć elementy fantasy. Chociażby taka ryba Babel. Gdy włożymy ją do ucha, zaczyna tłumaczyć z jakiegokolwiek języka na nasz ojczysty. Chociaż jej działanie zostało wyjaśnione w sposób naukowy, to fakt, że nikt nie zna przyczyn ani sposobu jej powstania, sprawia, że wpisuje się ona raczej w grono fantastycznych stworzeń. Przytaczanie polemik z Bogiem też raczej nie jest typowe dla fantastyki naukowej… Coś takiego znajdzie się raczej w fantasy, która często wykorzystuje opowieści ludowe (a w tych, jak wiadomo, nie brak bóstw). Może dlatego właśnie przypomina mi nieco książki ze Świata Dysku?
Ze względu na to, że w powieści poznajemy odpowiedź na „wielkie pytanie o życie, wszechświat i całą resztę”, zdecydowanie ją polecam. Jest to poradnik podpowiadający, jak odnaleźć się nie tylko w galaktyce, lecz także w życiu na Ziemi. Może pomóc zdać sobie sprawę z tego, że czasami nie warto traktować wszystkiego zbyt poważnie i że śmierć nie musi być najgorszym wyjściem (jeśli oprócz niej mamy do wyboru słuchanie vogońskiej poezji).
Podsumowując: polecam, daję 42/42. Jeśli któreś z was wybiera się w podróż przez galaktykę, to przypominam – nie zapomnijcie wziąć ze sobą ręcznika!