Przeczytaliśmy

Dzień, w którym zatrzymał się świat

Mija dwadzieścia lat od jednego z największych zamachów terrorystycznych w historii. Dlatego Wydawnictwo Poznańskie oddaje w ręce polskiego czytelnika obszerny reportaż Mitchella Zuckoffa 11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat. Gdy tylko zobaczyłam ten tytuł w zapowiedziach, wiedziałam, że muszę go przeczytać. Było to okropne doświadczenie, ale jakże potrzebne i ważne.

We wrześniu 2001 roku zaczęłam podstawówkę. Miałam siedem lat i myślałam, że szkoła jest fajna, a świat też niczego sobie. Wiedziałam, że 11 września wydarzyło się coś okropnego, bo moja mama, która raczej nie jest i nie była nigdy fanką telewizji, nie mogła się od niej oderwać – relacje z Nowego Jorku oglądała prawie do rana, mimo że na drugi dzień poszła normalnie do pracy. Jako siedmiolatka niewiele rozumiałam z tego, co się działo. Podświadomie jednak się bałam i przestraszona spoglądałam w niebo w drodze do szkoły 12 września. Pamiętam, że pytałam ojca, czy jakiś samolot uderzy w moją szkołę. Nie chciałam tam zostać sama, myślałam, że więcej już nie zobaczę rodziców. Jak to dziecko, nie byłam świadoma odległości między małą mieściną pod Kielcami a Nowym Jorkiem. Takie są moje wspomnienia sprzed dwudziestu lat.

9/11

Zamachy na World Trade Center i Pentagon odcisnęły się piętnem na życiu Amerykanów – to nie tylko zbiorowa, narodowa tragedia, ale przede wszystkim koszmar prawie trzech tysięcy rodzin, których członkowie – matki, ojcowie, synowie, córki, kuzyni – poszli tego dnia do pracy i nigdy z niej nie wrócili, wsiedli do samolotów, bo wybierali się w podróż poślubną, w interesach, chcieli odwiedzić bliskich, wyjechać… i nigdy nie dotarli do celów. To dramat prawie trzech tysięcy osób, które tamtego dnia straciły życie i szansę na przyszłość. Jest to tak ogromna liczba, że trudno ją objąć rozumem. Na końcu reportażu autor zamieścił nazwiska wszystkich zmarłych, a lista, choć trójkolumnowa, ciągnie się przez kilka stron.

11 września to bardzo trudna lektura, nie sposób ją przeczytać za jednym razem – musiałam robić przerwy, by ochłonąć i skupić myśli na czymś innym. Wszystko za sprawą narracji prowadzonej w książce – nie są to przecież suche fakty o ataku terrorystycznym, lecz pełnokrwista opowieść o setkach osób, które wtedy zginęły lub przeżyły. Poznajemy ich z imienia i nazwiska, dowiadujemy się co nieco o przeszłości i planach na najbliższą przyszłość. Najbardziej przejmujące są oczywiście zapisy ich ostatnich słów, wyrazów miłości płynących do rodziny, ofiarności, odwagi czy waleczności osób z lotu nr 93, które stoczyły bój z porywaczami. Zginęli, owszem, ale dzięki nim samolot zakończył swoją podróż, rozbijając się na ziemi, a nie wbijając się w jakiś budynek i zabijając kolejnych ludzi.  Mamy więc okazję poznać te osoby i nawet się z nimi utożsamić; ze stewardessą spodziewającą się dziecka, z pilotem, który po godzinach jest rolnikiem, parą wybierającą się w podróż poślubną, piekielnie zdolnym jedenastolatkiem, rodzinami z małymi dziećmi…

Co by było, gdyby…

Lubimy gdybanie i wyobrażanie sobie niemożliwego. W trakcie lektury wcale o to nietrudno, ponieważ reportaż Zuckoffa obnaża nieudolność systemu i brak odpowiednich procedur na taki przypadek. Cały czas chodziło mi po głowie pytanie, dlaczego wcześniej nikt nie zareagował. Dlaczego, choć kontrolerzy lotu podejrzewali, że coś jest bardzo nie tak, nie zgłosili ataku? Dlaczego zawiodła komunikacja? Dlaczego instytucje odpowiedzialne za bezpieczeństwo narodowe, lotnictwo czy wywiad nie potrafiły przekazywać sobie jasnych komunikatów? Zawsze łatwiej ocenia się z perspektywy czasu, nie jest to żadne odkrycie. Złość jednak narastała we mnie w miarę czytania opisu chaotycznych działań, niejasnych rozkazów i braku świadomości o porwaniach samolotów. Aż do kulminacyjnego momentu, gdy pierwszy samolot wbił się w wieżę.

Popełniono również wiele błędów konstrukcyjnych. Często się mówi, że polski deweloper idzie na ilość, nie na jakość – ale w przypadku wież WTC też wiele brakowało do ideału. Przepisy przeciwpożarowe nie wymagały wież pożarowych, więc ich nie było – ile osób, którym taranujące wszystko samoloty odcięły jakąkolwiek drogę ucieczki, mogłoby się uratować z najwyższych pięter? Tylko część paliwa z samolotów spłonęła podczas pierwszej eksplozji, reszta rozlała się po piętrach, wzniecając pożary. Ogień bez problemu pochłaniał wyposażenia biur i łatwopalne części budynku. Brak dobrej komunikacji doprowadził też do chaosu w wieżach. Gdy w pierwszą uderzył samolot, pracownicy z drugiej zaczęli uciekać – i słusznie. Do czasu, aż przekazano, że nie ma żadnego zagrożenia. Ludzie wrócili do swoich biurek – i znaczna część tam zginęła.

Na przyszłość

11 września to jeden z lepszych reportaży. Zuckoff zebrał imponujący materiał, książka ma prawie tysiąc przypisów, a bibliografia zajmuje niemalże dziesięć stron. A dzięki świetnemu warsztatowi autor nie tylko nam przybliża tragiczne wydarzenia, lecz wręcz wrzuca w sam ich środek. Lektura wywołuje mnóstwo emocji: od strachu przez łzy po złość i śmiech. Mimo że liczba zmarłych jest ogromna, w trakcie czytania cały czas ma się nadzieję, że uratuje się jak najwięcej osób. Przerażająco poparzona pani z południowej wieży, uwięziony przy swoim biurku pan z północnej wieży. Strażak wbiegający do wież, by ratować innych, ale będący myślami przy swojej ukochanej żonie pracującej w WTC. Wszyscy ratownicy, policjanci, lekarze i ludzie dobrej woli, którzy poświęcili swoje życie, by inni mogli przeżyć.

Według mnie – bez względu na opisane okropieństwa, ból i niewyobrażalny rozmiar tragedii – jest to książka dla każdego z nas. Dla wszystkich, którzy pamiętają 11 września 2001 roku. Dla wszystkich, którzy nie mają żadnych bezpośrednich wspomnień z tym dniem, bo urodzili się o wiele później. Dla wszystkich, dla których świat się wtedy zatrzymał.


autor: Mitchel Zuckoff
tytuł: 11 września. Dzień, w którym zatrzymał się świat
przekład: Adrian Stachowski, Paulina Surniak
wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
miejsce i data wydania: Poznań 2021
liczba stron: 718
format: 140 × 210 mm
oprawa: zintegrowana

Polonistka z wykształcenia, skandynawistka w przyszłości. Miłośniczka nauki, jedzenia, filmów oraz seriali. Wielbicielka literatury dziecięcej, młodzieżowej i fantastycznej, a zwłaszcza dystopii. Zakochana w Norwegii i norweskim, ogląda, słucha i czyta wszystko, co powstało w kraju nad fiordami. Darzy miłością pieski i świnki morskie. Redaktor naczelna tego przybytku. Od niedawna udziela się na bookstagramie @mons.reads.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %