Aniołek Ido
Przez te wszystkie lata komiks pomimo swojej popularności w Japonii doczekał się jedynie dwuodcinkowej adaptacji anime. Możliwy powód? Chociaż fabularnie zajmujące, jest to dzieło niełatwe w odbiorze ze względu na skrajną brutalność. Przejście do porządku dziennego nad zjadaniem mózgów, okaleczeniami, tryskającymi na prawo i lewo flakami, a także powszechnym handlem organami zajmuje trochę czasu, zaś gore przesłania momentami walory scenariusza. W ojczyźnie serii nie ma planów na reaktywację anime, ale Alitę postanowił ożywić nikt inny jak James Cameron.
Pomysł ten podsunął reżyserowi Guillermo del Toro, świadomy, że Cameron jest fanem mangi. Niestety na drodze do realizacji scenariusza opartego na czterech pierwszych tomach stanął brak odpowiedniej technologii cyfrowej oraz… Avatar, czy też raczej Avatary. I wydawało się, że do powstania adaptacji nie dojdzie, jednak ostatecznie reżyserię powierzono Robertowi Rodriguezowi. Dwie opóźnione daty premiery później gotowy produkt możemy oglądać na dużym ekranie.
Nazwisko człowieka za sterem budziło zapewne w hardcore’owych miłośnikach oryginału konkretne nadzieje, no bo któż inny zaprezentowałby światu epicki festiwal przemocy, spektakularne jatki uwieńczone chmarą latających kończyn? Nie ma się co jednak oszukiwać, mamy do czynienia z Hollywood i o kategorii „R” nie było nawet mowy. W samym obrazie widać też bardziej rękę ojca Terminatora niż mistrza grindhouse’u. Śmiem stwierdzić, że do pewnego stopnia wyszło to tej produkcji na dobre.
Oczywiście niebieska krew bohaterów wiążąca się z rozwiniętą cyborgizacją społeczeństwa to zabieg boleśnie oczywisty. Przykładów ułagodzeń jest więcej: mniej psychopatyczny Grewishka, pierwszy poważny przeciwnik protagonistki, czy więcej części oraz zębatek niż wnętrzności na wyścigowym torze etc. Pomimo tego slumsowe miasto, do którego trafia bohaterka, pozostaje równie zepsutym siedliskiem bezprawia, co w oryginale. Efekt zostaje pogłębiony słonecznym, pełnym życia i gwaru obliczem metropolii za dnia, które urozmaica jednolitą cyberpunkową scenerię z komiksu. Twórcy wykorzystują również w pełni potencjał na poły robotycznej rzeczywistości, zaludniając ją pomysłowymi maszynami o rozmaitych formach oraz kształtach. Na szczególną uwagę zasługują projekty zmechanizowanych graczy Motorballa, śmiercionośnej dyscypliny sportu, którą ekscytują się wszyscy mieszkańcy molocha. Nie ucierpiały na lekkiej cenzurze także sceny walk, może niespecjalnie po rodriguezowsku rozbuchane, ale budzące emocje i czarujące przemyślaną choreografią.
Szkielet historii w porównaniu z mangą pozostaje zasadniczo ten sam. Oto miejscowy doktor imieniem Ido znajduje na śmietnisku, gdzie lądują wszystkie odpady z ostatniego latającego miasta Zalem, ledwo żywe pozostałości cyborga płci żeńskiej. Ocalona dziewczyna zyskuje w ten sposób nowy dom, ciało, a także przybranego ojca. Z początku stara się on za wszelką cenę uchronić ją przed okrucieństwami tego świata i pielęgnować jej niewinność, jednak okazuje się to o wiele trudniejszym zadaniem, zwłaszcza, że Alita skrywa mroczną przeszłość. W filmowej wersji przemieszano i skondensowano co prawda pewne wątki, zmodyfikowano nieco zakończenie innych, pogłębiając w zamian niektóre postaci – np. opiekuna bohaterki (decyzja moim zdaniem bardzo chwalebna), tudzież jej pierwszą miłość, Hugo – czy wreszcie inaczej postawiono akcenty. Ciężko inaczej zmieścić w jednym filmie tyle rozdziałów obrazkowej opowieści. Nie wzdrygano się za to przed koniecznymi, ale radykalnymi zwrotami fabularnymi z materiału źródłowego, dosadnością czy nieuniknionym mrokiem, zachowując wierność tam, gdzie to najistotniejsze. Niezależnie od zmian Alita: Battle Angel pozostaje przede wszystkim opowieścią o dojrzewaniu, odkrywaniu samego siebie i znaczenia człowieczeństwa oraz doświadczaniu wszelkich tego konsekwencji.
Banalny z pozoru przekaz nie miałby oczywiście odpowiedniej siły oddziaływania gdyby nie obsada. A dwie kluczowe postaci zostały dobrane wyśmienicie. Christoph Waltz sprawdza się zaskakująco dobrze w roli zatroskanego przybranego ojca, ale to młoda Rosa Salazar jako Alita kradnie całe show. Jest sympatyczna, zadziorna, może trochę bardziej niewinna niż jej mangowy odpowiednik, ale w razie potrzeby równie nieprzejednana w obliczu zła i groźna jako przeciwnik. Wszystko to przy komputerowo zmodyfikowanej twarzy, która wygląda nadzwyczaj realistycznie. Przeciwnicy, którzy stają na drodze protagonistki, są postaciami solidnymi, ale siłą rzeczy niespecjalnie pogłębionymi, co w tej konwencji jak najbardziej się sprawdza (szkoda jedynie zmarnowanego potencjału laureata Oscara, Maharshali Alego). Podobnie jest z obiektem uczuć dziewczyny-cyborga i jego paczką przyjaciół. Na osłodę jednak przygotowano dla widza castingową niespodziankę, która dobrze rokuje dla ewentualnych kontynuacji filmu (planowo seria ma być trylogią).
Efektowny blockbuster, zaskakująco (nie)wierna adaptacja, naprawdę dobry kawałek science fiction. Jako fan gatunku oraz oryginalnej mangi wyszedłem z kina więcej niż usatysfakcjonowany. Myślę, że z wami będzie podobnie.
reżyseria: Robert Rodriguez
scenariusz: James Cameron, Robert Rodriguez, Laeta Kalogridis
obsada: Rosa Salazar, Christoph Waltz, Maharshala Ali, Jennifer Connelly
czas trwania: 122 minuty
data polskiej premiery: 14 lutego 2019
gatunek: science fiction, akcja
dystrybutor: 20th Century Fox