Anioły i kosmici, czyli jak chrześcijaństwo pociąga twórców anime
O anime słyszał zapewne każdy średnio zorientowany odbiorca kultury popularnej. Wielu osobom termin ten kojarzy się z wielkookimi bohaterkami Czarodziejki z Księżyca, Pokemonami i innymi japońskimi tasiemcami, którymi stacje polskiej telewizji zalewały nas w dzieciństwie. Względnie popularne u nas stały się też produkcje studia Ghibli (ze oscarowym Spirited Away na czele) oraz kilka innych filmów docenionych przez światową krytykę (jak choćby Ghost in the Shell).
To wszystko jednak stanowi niewielką część japońskiej animacji. Stanowi ona ogromny rynek, w którym powstają niezwykle zróżnicowane realizacje: od banalnych i sztampowych bajek po mniej lub bardziej ambitne – zarówno pod względem formy, jak i treści – filmy i seriale. Na szczęście wśród polskich internautów nie brakuje zapaleńców, wytrwale opisujących i recenzujących poszczególne produkcje, tak więc jeżeli ktoś z naszego kraju rzeczywiście chce wejść w ten specyficzny świat, ma ku temu doskonałe warunki.
Ja sam w anime zagłębiam się już od paru lat, choć w żadnym razie nie śmiałbym określać się mianem znawcy. Moja niechęć do wszelkich nerdowych zachowań sprawia, że nie orientuję się w podgatunkach, specjalistycznych terminach i sprawach fanowskich.
Postanowiłem podejść do tematu nieco luźniej, na zasadzie ogólnej refleksji. Kiedy człowiek głębiej interesuje się światem japońskiej animacji, zaczyna dostrzegać pewne intrygujące problemy, które pokazują, na ile bliska, a na ile daleka jest nam kultura i popkultura Kraju Kwitnącej Wiśni. Oczywiście to, co się dostrzega, zależy od osoby odbiorcy, a nie bez znaczenia pozostaje także to, co konkretnie dany widz ogląda. Wiele z japońskich seriali to bajki stworzone dla dzieci i dostosowane do zachodniego odbiorcy, bardzo podobne w charakterze do innych tego typu sztampowych produkcji, powstających w innych częściach świata. Takie realizacje w większym stopniu opowiadają nam o świecie globalnym i popkulturze niż o specyfice japońskiej. Dlatego wolę się skupić na pozycjach bardziej wymagających, zawierających ambitniejsze rozwiązania formalne i treściowe, w jakiś sposób faktycznie obcych dla Europejczyka czy Amerykanina – czy to ze względu na formę, sposób opowiadania historii, czy też rozwiązania fabularne.
Pod tym względem szczególnie interesujące wydają się produkcje, w których twórcy wykorzystują elementy kultury i historii europejskiej. Wszystkim krytykom europocentryzmu kultury zachodniej, jej ignorancji oraz pobieżnego traktowania przez nią wytworów innych kultur polecam obejrzeć dla porównania kilka znanych japońskich pozycji. Absolutną klasyką pod tym względem jest serial Neon Genesis Evangelion, bogaty w nawiązania do religii chrześcijańskiej. NGE to produkcja otoczona niemal kultem przez fanów anime. Opowiada ona o losach 14-letniego pilota mecha (gigantyczny, humanoidalny robot – jedna z dziwnych manii Japończyków) Shinjiego Ikari oraz jego towarzyszy i współpracowników z organizacji NERV, która zajmuje się walką z ogromnymi, śmiercionośnymi istotami, zwanymi aniołami (tak przetłumaczono japoński termin) i atakującymi Tokio. W pewnym momencie serialu istotniejszy od samej walki staje się wątek psychologiczny i psychodeliczny. Autorzy dokonują dramatycznej wiwisekcji głównych bohaterów, analizują ich relacje i dylematy (bardzo liczne, gdyż każdy jest tu skrzywdzony i pokręcony) oraz wskazują na podstawowy problem relacji międzyludzkich: niezdolność do porozumienia się.
Serial ma swoje wady i zalety – wątki psychologiczne są intrygujące i pogłębione, choć niekiedy boleśnie udramatyzowane (co nie znaczy, że nie realistyczne: główny bohater, cierpiący na depresję, zachowuje się zupełnie wiarygodnie, podobnie jak inni). Specyficzny, niepokojący i delikatnie surrealistyczny klimat produkcji budują świetna muzyka i znakomite projekty postaci. Wątek walki z aniołami intryguje, jednakże koniec końców nie wyjaśniono go wystarczająco. W ostatnich odcinkach znajdujemy się już właściwie wyłącznie w głowach głównych bohaterów, co mnie w jakiś sposób zadowoliło, ale u wielu osób pozostawiło niedosyt (częściowo zaspokojony przez film pełnometrażowy, nakręcony nieco później, kończący pewne wątki – dla mnie kompletnie przegadany). Oczywiście, jak to zwykle bywa w przypadku japońskich produkcji, autorzy odlecieli w stronę bełkotliwego mistycyzmu i labiryntu niedopowiedzeń, które niestety nie tworzą misternej układanki, a jedynie wprowadzają zamęt.
Nie dziwota więc, że wokół serialu narosło mnóstwo legend, pokrętnych interpretacji i dziwacznych teorii. Nie będę się w to zagłębiał – polecam obejrzeć NGE i wtedy ewentualnie wejść głębiej w temat. Odniosę się jedynie do kwestii owych wątków religijnych – niezwykle łakomego kąska dla domorosłych interpretatorów. Wiele osób zarówno w Europie, jak i w Japonii snuło teorię, jakoby autorzy NGE dokonali nowatorskiego i oryginalnego odczytania Biblii, pojawiające się zaś nieustanie symbole i motywy religijne (anioły, wybuch w kształcie krzyża, imiona postaci itd.) miały być doskonale przemyślanymi znakami pozwalającymi zinterpretować przekaz serialu. Niestety na pierwszy rzut oka widać, że autorzy nie mają zielonego pojęcia o chrześcijaństwie i rzucają odniesieniami w taki sposób, w jaki w zachodniej kinematografii stosuje się różnorakie znaki zen i inne symbole kultury dalekowschodniej. Słowem – krzyże i anioły to scenografia, która ma udziwnić i odrealnić w oczach japońskiego odbiorcy całą tę historię. Ostatecznie w Kraju Kwitnącej Wiśni mieszka niecały 1% chrześcijan, trudno więc oczekiwać, że w serialu skierowanym do masowego odbiorcy (nawet ambitnym) autorzy pokusiliby się o głęboką analizę tak niszowej religii.
Chrześcijaństwo i koncepcja jednego Boga muszą być dla Japończyków w jakimś stopniu egzotyczne – dlatego wiele seriali fantasy i science fiction wykorzystuje chrześcijańską symbolikę bez specjalnego zrozumienia historii i specyfiki tej religii. Nie ma się specjalnie czemu dziwić – ostatecznie producenci na całym świecie postępują w ten sposób – niekiedy jednak ignorancja przybiera naprawdę imponujące rozmiary (przykładem może być serial o przygodach europejskich „egzorcystów”, D. Gray-man, który oprócz kretyńskiej fabuły i dziwacznej wizji Kościoła cechuje się również celowo zastosowaną stylistyką tandetnego horroru). Na drugim biegunie znajduje się niezwykłe mistyczne widowisko Tenshi no Tamago (Jajo anioła), opowiadające fascynującą historię przez metafory i dobrze przemyślane odniesienia religijne oparte w dużej mierze na nawiązaniach do biblijnego potopu i innych wątków judeochrześcijańskich. Należy pamiętać też o tym, że zdarzają się twórcy anime faktycznie zaznajomieni z treścią Biblii – koniec końców to jeden z najważniejszych tekstów kultury europejskiej i „zachodniej”. Jajo anioła polecam każdemu, kto ceni pięknie zrobione animacje: „artystyczne”, niejednoznaczne i głębokie, a przy tym niesamowite formalnie. Rysunki są zresztą bliskie europejskiej animacji, tak więc jeżeli ktoś odczuwa niechęć do tandetnych oczu wielkich na pół twarzy, z którymi (nie zawsze słusznie) kojarzy się anime, to film powinien przypaść mu do gustu.
Oczywiście wykorzystywanie chrześcijańskich symboli w anime to tylko jeden z ciekawych wątków. Innym jest charakterystyczny dla japońskich pozycji science fiction strach przed wszechobecną technologią, robotyzacją i wirtualną rzeczywistością, a także przed utratą kontaktu ze światem fizycznym i naturą. Niby tematyka typowa dla gatunku, jednakże w Japonii problemy te wydają się znacznie bardziej realne niż w innych częściach świata. Ostatecznie to prawdopodobnie najbardziej zaawansowany technologicznie kraj na świecie: wiele zjawisk, które obecnie zachodzą w Tokio, może mieszkańcowi Warszawy wydawać się fantastyką naukową.
Warto poświęcić trochę czasu na zapoznanie się z japońskimi filmami animowanymi – zwłaszcza takimi, które mówią coś o kraju ich twórców. Analizowanie tego, w jaki sposób w obcej kulturze wykorzystuje się symbole i tradycje związane z naszym kręgiem cywilizacyjnym, jest bardzo intrygujące także z antropologicznego punktu widzenia.