Bękart kapitalizmu czy nośnik jedynych słusznych idei? Komiks PRL-u
Przede wszystkim nie bez echa przeszły u nas wydarzenia z amerykańskiego świata komiksu – wielka krucjata Fredrica Werthama przeciwko zeszytom pobudzającym niewinne dzieci do przemocy i ustanowienie autocenzury (Comics Code Authority). Polskie (radzieckie?) władze ochoczo przyjęły wiadomość o kolejnej moralnej klęsce sługi imperializmu i wpisały komiks na listę parszywych atrybutów kapitalizmu, tuż obok gumy do żucia, Hollywood, Coca-Coli i jazzu. Równie szybko zorientowano się, że Superman to nie kto inny, tylko faszystowski Übermensch, a heroiczne czyny Wonder Woman (zwanej z polska Kobietą-Dziwo) do złudzenia przypominają zbrodnie Ilsy Koch – nadzorczyni SS w nazistowskich obozach koncentracyjnych, dlatego zaczęto utożsamiać amerykańską kulturę masową z kulturą hitlerowską. Trzeba przyznać, że zostały wytoczone dosyć ciężkie działa… Mimo to, co zaskakujące, polskie komiksy nie zniknęły ze stron gazet. Najwyraźniej organy państwowe stojące na straży moralności polskich obywateli nie łączyły rodzimych „filmów obrazkowych” z amerykańskimi „comics”. Sporo też zrobiono, by odciąć się od tradycji zza oceanu – w pierwszej kolejności zrezygnowano z charakterystycznych dymków. Usiłowano również publikować już nie komiksy, ale raczej utwory rysunkowe imitujące literaturę, czemu służył obszerny tekst pod ilustracjami.
Przez pewien okres schlebianie
gustom czytelników, którzy przyzwyczaili się do codziennej dawki ilustrowanej
rozrywki, było wypierane przez ideologiczną indoktrynację. Pozostałe przy życiu
stare tytuły i kilka nowych zachowały dawną formę, ale zaczęły służyć jako
przekaźnik nowych sensów. Publikacje
przeznaczone dla dzieci i młodzieży w pierwszej kolejności pomagały szerzyć
treści dydaktyczne, natomiast pozostałe historyjki były przesiąknięte
zawartością propagandową – ośmieszały negatywne zjawiska społeczne i
demaskowały wroga zarówno wewnętrznego (kułak, leń), jak i zewnętrznego
(szpieg, imperialista). Na szczęście przyszedł czas liberalizacji. Ożywiła się
rywalizacja o czytelnika – zaczęły się pojawiać historyjki kowbojskie,
science-fiction, wróciły dialogi w dymkach.
Długo doskwierał nam brak zawodu komiksiarza. Do zajęcia się rubryką z historyjką obrazkową wystarczył przypadkowy dziennikarz z przypadkowymi umiejętnościami ilustratorskimi albo początkujący grafik z pomysłem na fabułę. Zawsze było to zajęcie na uboczu, trochę wstydliwe, dlatego i scenariusze, i grafika prezentowały niski poziom. Później jednak trafili się swego rodzaju mistrzowscy zapaleńcy, którzy mimo braku renomy i konieczności walki z cenzurą całkowicie oddali się desce kreślarskiej (co w tym przypadku jest tylko metaforą, gdyż w rzeczywistości twórcy musieli dużo się napocić dla zdobycia tylko brulionu i tuszu). Najważniejsze nazwiska epoki to: Bohdan Butenko (twórca postaci Gapiszona, Gucia i Cezara), Janusz Christa (autor niezapomnianych zeszytów Kajko i Kokosz), Jerzy Wróblewski (autor licznych komiksów westernowych, kryminalnych i historycznych) oraz – rzecz jasna – Henryk Jerzy Chmielewski, czyli popularny Papcio Chmiel! Od 1957 roku aż po dziś dzień cieszy młodych i starych Tytusem, Romkiem i A’Tomkiem.
Na przełomie lat 60. i 70. na
polskim rynku pojawiły się także broszurowe wydania komiksów opartych na
serialach telewizyjnych, takich jak Kapitan Kloss, Czterej pancerni i
pies, Podziemny front, Janosik (artystyczna perełka Jerzego
Skarżyńskiego) oraz Kapitan Żbik (jawnie propagandowe przygody Supermana
z Milicji Obywatelskiej). W 1975 roku do komiksowej braci dołączył magazyn
„Relax”, jednak trudno go ocenić z powodu jego hybrydowej natury.
Cenzura nie dopuszczała do druku niczego, co nie mieściło się w ramach jedynie
słusznych poglądów. Ale by „słuszne ideały” sięgnęły swymi mackami jak
najszerzej, utwory publikowane w „Relaxie” musiały być dosyć atrakcyjne.
To powód, dla którego Grzegorz Rosiński – filar magazynu – obok kilku odcinków Kapitana
Żbika mógł umieścić również parę epizodów Thorgala (komiks o
międzynarodowej sławie, tworzony ze scenarzystą Jeanem van Hamme). To zresztą
dzięki pracy w tym magazynie Rosiński, Polch czy Baranowski mieli możliwość
nawiązania kontaktów z zachodnimi wydawnictwami komiksowymi.
Cenzura zawsze prowokuje typ
twórczości, który nafaszerowany jest aktualnymi iluzjami, zachęcającymi odbiorcę do czytania między
wierszami, a w przypadku komiksu – pod obrazkami. Nie inaczej było w PRL-u.
Dwie publikacje: Funky Koval (rys. Bogusław Polch, scen. Maciej
Parowski, Jacek Rodek) i Wampirus Wars (Jan Plata-Przechlewski),
krańcowo różne – zarówno pod względem poetyki, jak i sposobu dystrybucji,
łączyło właśnie drugie dno demaskujące socjalistyczną rzeczywistość. Pierwszy
komiks, z gatunku fantastyczno-naukowych, posługuje się przejrzystą ironią i
drapieżną satyrą, natomiast drugi – komiczna historia grozy – oferuje
groteskową wizję szkaradnego świata i wyszydza absurdy jego rzeczywistości.
Na całym świecie komiks wciąż cierpi przez krzywdzące stereotypy zrównujące go z formą infantylną, prostacką i nieartystyczną. W Polsce dodaliśmy do tej listy wprzęgnięcie go w służbę komunistycznej ideologii. Należałoby jednak wyzbyć się tych przykrych skojarzeń i Kapitana Żbika zachować w pamięci jako sentyment do czasów dzieciństwa oraz trzymać go z daleka od współczesnego polskiego komiksu.