PrzeczytaliśmyRecenzje

Blame! Winny śmierci i zniszczenia

Futurystyczne miasto moloch – wielopoziomowe, nieskończone, pełne mrocznych szybów i korytarzy. Labiryntem złożonym z rur, przewodów oraz maszynerii niewiadomego przeznaczenia wędruje niski mężczyzna uzbrojony w niepozorny pistolet o nieprawdopodobnej sile rażenia. Poszukuje mitycznego genu terminala pozwalającego połączyć się z siecią. Na swojej drodze napotyka niewielkie ludzkie enklawy, mechaniczno-organiczne mutanty, enigmatyczne istoty krzemowe, a także szczątki dawno przepadłego świata. Za sobą pozostawia tylko rosnące sterty trupów i zgliszcza.
Seria Blame!, licząca w tym wydaniu sześć tomów, stanowi sztandarowe dzieło klasyka japońskiego cyberpunku, Tsutomu Niheiego, znanego choćby z opublikowanej wcześniej intrygującej Abary czy Rycerzy Sidonii, na podstawie których powstały całkiem niedawno dwa sezony anime. Zawiera przy tym wszelkie wyznaczniki stylu mangaki: kolosalne konstrukcje, imponujące, nieziemskie krajobrazy, a także istną plejadę stworów rodem z malarstwa Hansa Rudolfa Gigera czy wyobraźni Clive’a Barkera, stanowiących często hybrydy upiornych androidów (ucieleśniony efekt Doliny Niesamowitości) i odrażających, na poły organicznych bestii z wyeksponowanym elementami anatomii (groteskowe kręgosłupy, deformacje itp.). Świat wykreowany w komiksie cechuje przytłaczająca atmosfera upadku, wyczuwalna obcość oraz absolutna bezwzględność – zarówno wizualnie, jak ideologicznie stanowi on apoteozę gatunku. Na porządku dziennym zdają się bioniczne modyfikacje ciał, mutacje, eksperymenty genetyczne. Tu przetrwają jedynie najsilniejsi, egzystencja zaś stanowi wieczną walkę.

Źródło grafiki: Tsutomu Nihei, „Blame!” t.1

Dlatego też o wyjątkowości Killy’ego, protagonisty tej niezwykłej opowieści drogi, świadczą nie jakiekolwiek cechy osobowości (jest jej raczej pozbawiony, niewiele też mówi), ale unikalna natura broni, którą się posługuje. To dzięki niej może przetrwać ataki potworów i nieludzkich łowców zamieszkujących czeluście kompleksu, przeciwstawić się bezwzględnym koncernom genetycznym, wyjść cało z niemal każdej opresji. Mniej szczęścia mają zazwyczaj napotkani przez niego ludzie (oraz nieludzie), nieważne, czy wrogo czy przyjaźnie nastawieni. Podobnie jak pochodzenie broni, dzieje Killy’ego pozostają tajemnicą. W ten sam sposób Nihei podchodzi do wszystkich innych elementów przedstawianej rzeczywistości. Konstruuje ją niespiesznie, kawałek po kawałku ujawniając elementy układanki dorównującej rozmiarami bezdusznemu kompleksowi, w którym uwięzieni są jego bohaterowie. Nie ulega wątpliwości, że te dziewięć rozdziałów z kawałkiem stanowi jedynie preludium do dalszej wędrówki protagonisty, uwerturę pobudzającą ciekawość odbiorcy.

Blame! jest mangą ciekawą także pod względem stylistycznym. Ograniczenie do minimum dialogów pozwala twórcy skupić się na warstwie wizualnej, a jego wyobraźnia oraz talent do rysowania niepojętych przestrzeni czy wynaturzonych figur rodem z koszmarów z pewnością dostarczą mnóstwa wrażeń. Niektórym może przeszkadzać szczególna brutalność komiksu, idealnie koresponduje ona jednak z cyberpunkowym tłem. Aż chce się wracać do niektórych całostronicowych kadrów ukazujących z detalami architekturę miasta. Prawdziwą perełką są również nieliczne stronice w kolorze, wypełnione ciemnymi, intensywnymi barwami, które każą żałować, że całość nie została opracowana w ten sposób. Jedyne zastrzeżenia można mieć do sekwencji dynamicznych – pięty achillesowej Niheiego. Jego tendencja do przesadnego ukazywania chaotyczności ruchu bywa problematyczna szczególnie w przypadku walk (niezwykle, dodajmy, niszczycielskich) – niekiedy rozmazanie sylwetek postaci utrudnia określenie tego co, i z kim, właśnie się dzieje. Trzeba jednak zaznaczyć, że nawet ten element w przypadku Blame! uległ znacznej poprawie.

Źródło grafiki: Tsutomu Nihei, „Blame!” t.1

Tom uzupełnia – identycznie jak w wypadku Abary – posłowie od tłumacza, przybliżające wybrane koncepcje czy postaci wraz z kontekstem kulturowym i ewentualnymi niuansami językowymi. Z pewnością może ono okazać się pomocne w uporządkowaniu wszystkich szczegółów świata przedstawionego zawartych na ponad 400 stronach.

Początek najdłuższej serii Tsutomu Niheiego prezentuje się nadzwyczaj dobrze. Kreska mangaki robi wrażenie, złożoność świata przedstawionego imponuje, a konstrukcja fabularna wciąga na tyle, że chce się poznać ciąg dalszy. Fakt, że tego rodzaju dzieła stanowią na naszym rynku rzadkość, sprawia, że jest to pozycja wręcz obowiązkowa dla fanów zarówno komiksu, jak i nietuzinkowych opowieści niezależnie od ich formy. Warto się przekonać, jakie to jeszcze straszliwe niespodzianki kryją się pośród alei przewodów i bezkresnych stref gargantuicznej metropolii, w których być może przetrwały jeszcze ostatnie niedobitki istot zdolnych połączyć się z siecią, chociaż jej istnienie wydaje się tylko legendą.

autor: Tsutomu Nihei

tytuł: Blame! tom 1

przekład: Paweł „Rep” Dybała

wydawnictwo: J.P. Fantastica

miejsce i rok wydania: Mierzyn 2016

stron: 416

format: 185× 286 mm

oprawa: miękka

Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %