Dawno, dawno temu… w Dzikiej Kalifornii
Ale jak można się było spodziewać, nie o tym jest ten film. To czystej wody hołd dla dawnego Hollywoodu, w którym z dnia na dzień rodziły się i gasły gwiazdy, w popkulturze królowały westerny, seriale pojawiały się jak grzyby po deszczu, zaś celebrytom wydawało się, że są nieśmiertelni. Tarantino nie zniżyłby się oczywiście do zwykłej pochwały epoki. Pewnego razu… to stylowa i wyrafinowana zabawa wszelką możliwą konwencją, usiana autocytatami oraz okraszona tradycyjnie świetnie dobraną warstwą muzyczną. Archaiczne reklamy? Antyniemieckie filmy wojenne? Wyborowi strzelcy i spotkania w samo południe? Alternatywna Wielka ucieczka? Filmowa Tate oglądająca autentyczną na dużym ekranie? Fikcyjne zwiastuny czy plakaty? Czemu nie! Podczas tej niespiesznej (prawie trzygodzinnej) wycieczki znajdzie się miejsce dla wszystkiego.
Przerysowany to obraz, z czym nikt się tu nigdy nie kryje. Fakty mieszają się z fikcją, prawda ze spekulacją, zgadzają się nazwiska, lecz nie tytuły. Pośród imponująco oddanego klimatu okresu i dopracowanej do najmniejszej puszki karmy dla psa scenerii zdarzają się nie raz, nie dwa anachronizmy. Ale to alternatywna rzeczywistość, więc tego rodzaju igraszki przyjmuje się jako swoiste licentia poetica, ogólnie zaliczane do ciekawostek dla wybranych. Słusznie zatem twierdzą ci, którzy nazywają ten film jednym z bardziej hermetycznych dokonań twórcy Django. Wielu jednak tak jak ja zajrzy, poszpera, poczyta, wyłuska potem, co trzeba, zweryfikuje to, co wzbudziło największą ciekawość podczas oglądania.
Nawet jeśli pośród tego wszystkiego nie wykorzystano do końca potencjału dużych nazwisk drugiego planu (Pacino, Olyphant, Russel, Fanning), dość jest tych pięknych małych chwil (Bruce Lee uczący Tate karate), kiedy scenariusz błyszczy pełnym blaskiem, a odtwórcy ról mogą się wykazać w pełni. Najwięcej do zagrania ma Leonardo, z niepojętą swobodą przełączając się w ułamku chwili ze znerwicowanego Daltona rozklejającego się przy młodocianej aktorce (świetna scena!) na karykaturalnego złola i z powrotem. Brad Pitt wprowadza do fabuły dużo komizmu (karmienie psa), wyraźnie bawiąc się swoją postacią, a Margot jakimś cudem wystarczy, że jest, tworząc tak naturalnie energetyczną i radosną interpretację żony Polańskiego. Aktorowi wcielającemu się w Mansona wystarczyło chyba jedno spojrzenie, żeby załapać się od razu na plan serialu Mindhunter – nie musiał nawet zmieniać charakteryzacji. Tylko szkoda Rafała Zawieruchy z jego jedną kwestią mówioną, bo gdzieś ten patriotyzm uparcie tkwi jak niechciana drzazga i chciałoby się bardziej rozwiniętej roli dla rodaka.
Gdy pod koniec rozbrzmiewa Out of Time Stonesów, wydaje się, że skończył się czas na zabawę i widza czeka wreszcie zimny prysznic. Szok jest, krwisty podpis autorski w postaci przeszarżowanej jatki – także. Ale jak już to miał wcześniej w zwyczaju, Tarantino za nic ma narracyjną konieczność w tradycyjnym sensie. Jak przez całą swoją karierę, tak i teraz obrał własną ścieżkę. Pewnego razu… wydaje się przez to nie tylko listem miłosnym do przeszłości, lecz także summą dotychczasowych dokonań, może nawet swego rodzaju pożegnaniem. Nie zostanie raczej zapamiętane jako najlepszy film reżysera, ale zdecydowanie najbardziej sentymentalny, na dobre i na złe. Co będzie dalej? Kill Bill 3? Pulp Trek? Coś zupełnie innego? Cokolwiek by to nie było, jeszcze jeden raz świat będzie wyczekiwał Gwiazdki. Byle do 10-tego.
reżyseria: Quentin Tarantino
scenariusz: Quentin Tarantino
obsada: Leonardo DiCaprio, Brad Pitt, Margot Robbie
czas trwania: 2 godz. 45 min
data polskiej premiery: 16 sierpnia 2019
gatunek: dramat, kryminał
dystrybutor: United International Pictures Sp. z o.o.