Externi stellari. Część pierwsza

Pierwsze relacje sięgają jednak czasów znacznie wcześniejszych (nawet końcówki XIX wieku). Pojawili się wtedy ludzie, którzy jakoby widzieli przeloty dziwnych latających obiektów, wpierw przypominających balony (czyżby stąd wzięło się słynne wyjaśnienie z balonami meteorologicznymi?), potem zaś latające spodki. Mimo wszystko trudno było jednak uwierzyć w majaczenia laików. Problem pojawił się, kiedy obiekty te zaczęli widzieć także piloci. Co zastanawiające, podobne przypadki odnotowano praktycznie na całym świecie. Mnożyli się ludzie szumnie nazywający samych siebie ekspertami. Psychologowie tamtych czasów nazwali to zjawisko zbiorową histerią, ale władze postanowiły na wszelki wypadek przeprowadzić gruntowne dochodzenia. W 1953 roku naukowcy zgromadzeni specjalnie w celu weryfikacji danych w Kalifornii (na tzw. panelu Robertsona) orzekli między innymi, że większość przypadków da się wyjaśnić wpływem czynników naturalnych. Sęk w tym, że raport częściowo utajniono, co stało się jedną z podstaw, na których wykształciło się powszechne przekonanie o skandalicznej konspiracji rządzących. Nie należy przy tym zapominać, że część badaczy była skłonna uznać pozaziemską interwencję za niewykluczoną – wśród nich na szczególną uwagę zasługują Josef Allen Hynek (początkowo zaangażowany w program o kryptonimie „Niebieska księga”) oraz Jacques Vallée. Jednym z możliwych wyjaśnień nieco odmiennej natury mogły być próby nowych rodzajów broni – trwały już zimna wojna i ciągły wyścig zbrojeń. Władzom na rękę były wszelkie mity skrywające prawdę newralgiczną dla przebiegu konfliktu.
Wraz z rokiem 1961 i pierwszym udokumentowanym – czy też raczej zgłoszonym – przypadkiem porwania przez obcych rozpoczął się nowy etap, a fikcyjne historyjki przeobraziły się stopniowo w ogólnokrajową obsesję. Ufolodzy wygrzebywali kontrowersyjne szczegóły dotyczące incydentów typu Roswell (gdzie rozbić się miał podobno latający spodek, a ciało jego pilota poddano rzekomo wiwisekcji) i budowali z nich złożoną opowieść, do której włączyli spisek na najwyższym szczeblu, wojskowe przykrywki dla tajnych akcji i inne tego rodzaju popularne elementy. Także na tym etapie można prawdopodobnie upatrywać początków gros cech charakterystycznych dla motywu pozaziemskich gości.
Przede wszystkim wygląd. Nie dominowały
przy tym wcale „małe zielone ludzki”, ale raczej ponurzy, zagadkowi i
nieuchwytni „szarzy”. Istoty przedstawiane na podstawie relacji świadków czy
wątpliwej proweniencji fotografii jako smukłe lub karłowate, o ponadprzeciętnie
długich rękach oraz palcach, a także o kopulastej głowie z nieproporcjonalnie
dużymi oczami i dziurkami zamiast nozdrzy. Ta wizja wraz z przekonaniem o
niekoniecznie przyjaznych zamiarach (z jakiego innego powodu obcy mieliby
sondować tylu nieszczęśników?) tylko przydawała całości posmaku frapującej
tajemnicy.
Stąd też czerpie Steven Spielberg
w paru swoich dziełach szczególnie zasługujących na wzmiankę. Na motywie
spotkania oraz braku zrozumienia czy szerzej pojętego problemu komunikacji z
obcą cywilizacją oparte są słynne Bliskie
spotkania trzeciego stopnia, które
wizualnie nieco się zestarzały, wciąż jednak pozostają klasykiem gatunku.
Fabularnie jeszcze lepiej, a przy tym w znacznie bardziej złożony sposób
podchodzą do zagadnienia twórcy serialu Wybrańcy
obcych (Taken). Siłą tej produkcji
są nie tylko dobra obsada oraz niezwykły klimat, ale również zgrabne i
inteligentne połączenie wszystkich teorii, koncepcji i wymysłów, które
narodziły się na amerykańskiej ziemi. Znajdziemy w niej wyjaśnienie celu
porwań, genezę kręgów w zbożu, kulisy działań militarnych, kosmiczne implanty i
wiele innych. To także intrygująca wycieczka przez historię. Pozycja obowiązkowa
nie tylko dla pasjonatów zagadnienia.
Żadna inna historia w odcinkach
nie zapisała się jednak w kulturze tak bardzo i nie czerpała z mitologii UFO i
przeświadczenia o mistyfikacji na skalę globalną tak wiele jak kultowe Z Archiwum X. Można zarzucać tej
opowieści naiwność, przekombinowanie i wiele innych rzeczy. Mimo tych
mankamentów wątek główny należy do jej najlepszych elementów, a całość jest
szalenie klimatyczna – począwszy od czołówki z charakterystyczną melodią w tle,
a na narastającej atmosferze paranoi skończywszy. Znaczący wpływ dzieła Chrisa
Cartera na kulturę pozostaje niezaprzeczalny. Przez dziewięć serii (z
przerwami) widzowie obserwowali wysiłki sceptyczki Dany Scully i prawdziwie
przekonanego Foxa Muldera (agentów specjalnej dywizji FBI) pragnących ujawnić
przerażający plan zniewolenia ludzkości przez przybyszów z kosmosu. Ostatnio zaczęły
chodzić słuchy, że ich historia nie dobiegła końca, a niedawno ukazała się
również komiksowa kontynuacja przygód słynnej pary odgrywanej przez Davida
Duchovnego oraz Gilian Anderson.
Mniej
klasyczną, ale za to prawdopodobnie bardziej lubianą postać kosmity odnajdziemy
w innej znanej produkcji Spielberga: E.T.
Postać krępego, sympatycznego przybysza z gwiazd, który chce jedynie „zadzwonić
do domu” poruszyła serca całego świata. No i ten latający rower! Sam wizerunek
tytułowego bohatera odwołuje się do pewnych wcześniej wymienionych cech, ale pozostaje
przy tym na tyle odmienny, że jego nowatorskość nie przeminęła do dziś. Ciekawe
połączenie obu fizjonomii stanowi natomiast Roger z animowanej satyry
Setha MacFarlane’a American Dad, pijak
o doprawdy barwnej osobowości, uciekinier z owianej złą sławą strefy 51.
A skoro już mowa o tajemnicach i teoriach sprzed dziesięcioleci, z czasem rozpowszechniło się wiele przypuszczeń co do wcześniejszych ingerencji przybyszów z gwiazd w budowę szeroko pojętej cywilizacji (piramid, Stonehenge etc.) – ba! nawet w rozwój ludzkości jako gatunku! Za jednego z czołowych przedstawicieli dziedziny zwanej paleoastronautyką uznać można Ericha von Dänikena. Przedmiotem jednej z tego rodzaju hipotez stała się niegdyś enigmatyczna kryształowa czaszka, o której prawdziwej naturze i pochodzeniu naukowcy nie mieli bladego pojęcia. Zapewne niektórzy z Was już się domyślają, do czego zmierzam…
Właśnie tak: do rozmaicie
odbieranego czwartego filmu o przygodach archeologa awanturnika, Indiany
Jonesa. Znajdziemy w nim przecież zarówno wzmiankowaną wcześniej tajną bazę
amerykańskich służb specjalnych, jak i rzeczony czerep. Wielu widzom nie
podobało się wprowadzenie wątku kosmitów do historii, choć zupełnie nie
przeszkadzała im obecność duchów, kapłanów indyjskich sekt czy innych tego
rodzaju atrakcji w pozostałych częściach cyklu. Abstrahując od problematycznej
kwestii wieku Harrisona Forda, postaci jego syna oraz innych kości niezgody
wśród fanów, film ten stanowi przede wszystkim świetną rozrywkę w konwencji
klasycznego kina przygodowego, a wykorzystanie w nim archetypicznego motywu
obcych stanowi jedynie dodatkowy smaczek.
Klasycznie pojęta figura ufoludka
lub jej poszczególne składowe przewijają się w rozmaitych wytworach popkultury.
Ich echa dostrzec można w przedstawicielach rasy Slitheen z nowego Doktora Whoczy – z nieco świeższych
rzeczy – Jupiterze: Intronizacji,
gdzie Wachowscy jakby mimochodem, w tle rozbuchanej epopei o konflikcie intergalaktycznym,
z zaskakującą gracją bawią się mitologią „szarych”. Nie należy przy tym zapominać,
że to właśnie dwudziestowieczne zainteresowanie życiem pozaziemskim otworzyło
filmowcom drogę do eksploracji niezliczonych światów wyobraźni zlokalizowanych
w pustce kosmosu. Nieznane stało się podstawą niezliczonych, kreatywnych
spekulacji, które dane jest nam podziwiać po dziś dzień. I to właśnie tymi
niezwykłymi wizjami mieszkańców innych planet zajmę się w kolejnej części tego
tekstu.