Popkulturowy bestiariusz

Externi stellari. Część pierwsza

Obcy są wśród nas, a prawda jest gdzieś tam. UFO, Roswell, Strefa 51 – każdy z nas przynajmniej parę razy w życiu zetknął się z tymi pojęciami i mniej więcej wie, co znaczą. Podobnie jak kręgi w zbożu czy faceci w czerni. Ale to w Stanach Zjednoczonych motywy te cieszą się niezmiennie największą popularnością, są silnie zakorzenione w amerykańskiej kulturze. Nadal znalazłoby się sporo łowców sensacji, domorosłych ufologów ogarniętych obsesją poszukiwania śladów obcych cywilizacji i snujących szalone teorie spiskowe.
Boom na obcych jednak już dawno przeminął – przypadł przede wszystkim na lata 50. W pierwszej części tej odsłony bestiariusza przyjrzymy się wizerunkom przybyszów z kosmosu pochodzącym właśnie z tego okresu – może nieco schematycznym, ale fundamentalnym dla dalszego rozwoju konwencji.



Pierwsze relacje sięgają jednak czasów znacznie wcześniejszych (nawet końcówki XIX wieku). Pojawili się wtedy ludzie, którzy jakoby widzieli przeloty dziwnych latających obiektów, wpierw przypominających balony (czyżby stąd wzięło się słynne wyjaśnienie z balonami meteorologicznymi?), potem zaś latające spodki. Mimo wszystko trudno było jednak uwierzyć w majaczenia laików. Problem pojawił się, kiedy obiekty te zaczęli widzieć także piloci. Co zastanawiające, podobne przypadki odnotowano praktycznie na całym świecie. Mnożyli się ludzie szumnie nazywający samych siebie ekspertami. Psychologowie tamtych czasów nazwali to zjawisko zbiorową histerią, ale władze postanowiły na wszelki wypadek przeprowadzić gruntowne dochodzenia. W 1953 roku naukowcy zgromadzeni specjalnie w celu weryfikacji danych w Kalifornii (na tzw. panelu Robertsona) orzekli między innymi, że większość przypadków da się wyjaśnić wpływem czynników naturalnych. Sęk w tym, że raport częściowo utajniono, co stało się jedną z podstaw, na których wykształciło się powszechne przekonanie o skandalicznej konspiracji rządzących. Nie należy przy tym zapominać, że część badaczy była skłonna uznać pozaziemską interwencję za niewykluczoną – wśród nich na szczególną uwagę zasługują Josef Allen Hynek (początkowo zaangażowany w program o kryptonimie „Niebieska księga”) oraz Jacques Vallée. Jednym z możliwych wyjaśnień nieco odmiennej natury mogły być próby nowych rodzajów broni – trwały już zimna wojna i ciągły wyścig zbrojeń. Władzom na rękę były wszelkie mity skrywające prawdę newralgiczną dla przebiegu konfliktu.

Wraz z rokiem 1961 i pierwszym udokumentowanym – czy też raczej zgłoszonym – przypadkiem porwania przez obcych rozpoczął się nowy etap, a fikcyjne historyjki przeobraziły się stopniowo w ogólnokrajową obsesję. Ufolodzy wygrzebywali kontrowersyjne szczegóły dotyczące incydentów typu Roswell (gdzie rozbić się miał podobno latający spodek, a ciało jego pilota poddano rzekomo wiwisekcji) i budowali z nich złożoną opowieść, do której włączyli spisek na najwyższym szczeblu, wojskowe przykrywki dla tajnych akcji i inne tego rodzaju popularne elementy. Także na tym etapie można prawdopodobnie upatrywać początków gros cech charakterystycznych dla motywu pozaziemskich gości.

Przede wszystkim wygląd. Nie dominowały przy tym wcale „małe zielone ludzki”, ale raczej ponurzy, zagadkowi i nieuchwytni „szarzy”. Istoty przedstawiane na podstawie relacji świadków czy wątpliwej proweniencji fotografii jako smukłe lub karłowate, o ponadprzeciętnie długich rękach oraz palcach, a także o kopulastej głowie z nieproporcjonalnie dużymi oczami i dziurkami zamiast nozdrzy. Ta wizja wraz z przekonaniem o niekoniecznie przyjaznych zamiarach (z jakiego innego powodu obcy mieliby sondować tylu nieszczęśników?) tylko przydawała całości posmaku frapującej tajemnicy.



Stąd też czerpie Steven Spielberg w paru swoich dziełach szczególnie zasługujących na wzmiankę. Na motywie spotkania oraz braku zrozumienia czy szerzej pojętego problemu komunikacji z obcą cywilizacją oparte są słynne Bliskie spotkania trzeciego stopnia,  które wizualnie nieco się zestarzały, wciąż jednak pozostają klasykiem gatunku. Fabularnie jeszcze lepiej, a przy tym w znacznie bardziej złożony sposób podchodzą do zagadnienia twórcy serialu Wybrańcy obcych (Taken). Siłą tej produkcji są nie tylko dobra obsada oraz niezwykły klimat, ale również zgrabne i inteligentne połączenie wszystkich teorii, koncepcji i wymysłów, które narodziły się na amerykańskiej ziemi. Znajdziemy w niej wyjaśnienie celu porwań, genezę kręgów w zbożu, kulisy działań militarnych, kosmiczne implanty i wiele innych. To także intrygująca wycieczka przez historię. Pozycja obowiązkowa nie tylko dla pasjonatów zagadnienia.

Żadna inna historia w odcinkach nie zapisała się jednak w kulturze tak bardzo i nie czerpała z mitologii UFO i przeświadczenia o mistyfikacji na skalę globalną tak wiele jak kultowe Z Archiwum X. Można zarzucać tej opowieści naiwność, przekombinowanie i wiele innych rzeczy. Mimo tych mankamentów wątek główny należy do jej najlepszych elementów, a całość jest szalenie klimatyczna – począwszy od czołówki z charakterystyczną melodią w tle, a na narastającej atmosferze paranoi skończywszy. Znaczący wpływ dzieła Chrisa Cartera na kulturę pozostaje niezaprzeczalny. Przez dziewięć serii (z przerwami) widzowie obserwowali wysiłki sceptyczki Dany Scully i prawdziwie przekonanego Foxa Muldera (agentów specjalnej dywizji FBI) pragnących ujawnić przerażający plan zniewolenia ludzkości przez przybyszów z kosmosu. Ostatnio zaczęły chodzić słuchy, że ich historia nie dobiegła końca, a niedawno ukazała się również komiksowa kontynuacja przygód słynnej pary odgrywanej przez Davida Duchovnego oraz Gilian Anderson.



Mniej klasyczną, ale za to prawdopodobnie bardziej lubianą postać kosmity odnajdziemy w innej znanej produkcji Spielberga: E.T. Postać krępego, sympatycznego przybysza z gwiazd, który chce jedynie „zadzwonić do domu” poruszyła serca całego świata. No i ten latający rower! Sam wizerunek tytułowego bohatera odwołuje się do pewnych wcześniej wymienionych cech, ale pozostaje przy tym na tyle odmienny, że jego nowatorskość nie przeminęła do dziś. Ciekawe połączenie obu fizjonomii stanowi natomiast Roger z animowanej satyry Setha MacFarlane’a American Dad, pijak o doprawdy barwnej osobowości, uciekinier z owianej złą sławą strefy 51.

A skoro już mowa o tajemnicach i teoriach sprzed dziesięcioleci, z czasem rozpowszechniło się wiele przypuszczeń co do wcześniejszych ingerencji przybyszów z gwiazd w budowę szeroko pojętej cywilizacji (piramid, Stonehenge etc.) – ba! nawet w rozwój ludzkości jako gatunku! Za jednego z czołowych przedstawicieli dziedziny zwanej paleoastronautyką uznać można Ericha von Dänikena. Przedmiotem jednej z tego rodzaju hipotez stała się niegdyś enigmatyczna kryształowa czaszka, o której prawdziwej naturze i pochodzeniu naukowcy nie mieli bladego pojęcia. Zapewne niektórzy z Was już się domyślają, do czego zmierzam…

Właśnie tak: do rozmaicie odbieranego czwartego filmu o przygodach archeologa awanturnika, Indiany Jonesa. Znajdziemy w nim przecież zarówno wzmiankowaną wcześniej tajną bazę amerykańskich służb specjalnych, jak i rzeczony czerep. Wielu widzom nie podobało się wprowadzenie wątku kosmitów do historii, choć zupełnie nie przeszkadzała im obecność duchów, kapłanów indyjskich sekt czy innych tego rodzaju atrakcji w pozostałych częściach cyklu. Abstrahując od problematycznej kwestii wieku Harrisona Forda, postaci jego syna oraz innych kości niezgody wśród fanów, film ten stanowi przede wszystkim świetną rozrywkę w konwencji klasycznego kina przygodowego, a wykorzystanie w nim archetypicznego motywu obcych stanowi jedynie dodatkowy smaczek.



Klasycznie pojęta figura ufoludka lub jej poszczególne składowe przewijają się w rozmaitych wytworach popkultury. Ich echa dostrzec można w przedstawicielach rasy Slitheen z nowego Doktora Whoczy – z nieco świeższych rzeczy – Jupiterze: Intronizacji, gdzie Wachowscy jakby mimochodem, w tle rozbuchanej epopei o konflikcie intergalaktycznym, z zaskakującą gracją bawią się mitologią „szarych”. Nie należy przy tym zapominać, że to właśnie dwudziestowieczne zainteresowanie życiem pozaziemskim otworzyło filmowcom drogę do eksploracji niezliczonych światów wyobraźni zlokalizowanych w pustce kosmosu. Nieznane stało się podstawą niezliczonych, kreatywnych spekulacji, które dane jest nam podziwiać po dziś dzień. I to właśnie tymi niezwykłymi wizjami mieszkańców innych planet zajmę się w kolejnej części tego tekstu.

Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %