KsiążkaPrzeczytaliśmy

Kilka miesięcy z życia Houellebecqa

Że Michel Houellebecq to pisarz kontrowersyjny, wiadomo nie od dziś. Ze względu na sposób ukazania w swoich książkach seksu i seksualności, kobiet, islamu, a także przez „wyraziste” poglądy przedstawiane w esejach, artykułach i wywiadach. Kiedy więc media huknęły o kolejnej aferce, nawet nie chciało mi się klikać w link. 

Teraz jednak sytuacja jest odmienna, ponieważ pisarz nagle poczuł potrzebę – sama nie wiem – złożenia wyjaśnień? wytłumaczenia się? z dwóch afer: jedna dotyczyła wypowiedzi o muzułmanach żyjących we Francji a druga – tak zwanego „porno Houellebecqa”. Sprawa jest podejrzana, to na pewno, ale wydana w formie książki, więc chociaż takie sensacyjne wynurzenia normalnie by mnie nie interesowały, chciałam sprawdzić, co Francuz ma do powiedzenia.

Początek Kilku miesięcy mojego życia nie jest specjalnie udany, chociaż właśnie tego się trochę spodziewałam. Nie przeczytałem tego wywiadu przed publikacją. [Rozmowa] Była wyjątkowo długa, chwilami moja uwaga mogła osłabnąć. Tak usprawiedliwia się wobec zarzutów (nie pierwszych) o islamofobię, tym razem zwerbalizowaną w wywiadzie do czasopisma „Front Populaire”. Co to za argumenty? Houellebecq wie, że żadne, bo przecież wcale nie zarzeka się, że pewnych słów nie powiedział. A jednak te argumenty przytacza. Przypomina także inny fragment rozmowy dotyczący jego pakistańskiego sąsiada – jakby mówił „zauważcie, że nie jestem islamofobem, bo mam przyjaciół muzułmanów”.

Jednak najważniejsze fragmenty w tej części to propozycja przepisania na nowo kłopotliwych wypowiedzi, żeby dodać kontekst, rozwinąć myśl, wskazać jasno, co autor miał na myśli. Czy to się udało? Niestety nie jestem w stanie ocenić, bo gdy Houellebecq komentuje sprawy polityczne i społeczne, to wchodzi na poziom erudycji absolutnie mi niedostępny. Nie napisał jednak niczego, co można by nazwać wyraźnym sprostowaniem, raczej jeszcze mocniej skomplikował obraz.

Czy dalej w książce jest lepiej?

Nie jest. Jest przede wszystkim chaotycznie i dygresyjnie. Większa część książki teoretycznie ma opisywać udział Houellebecqa w produkcji pornograficznej, której autora podał do sądu po obejrzeniu zwiastuna. Sprawy sądowe przegrał, ale film dotąd nie miał jeszcze swojej premiery. I owszem, pisarz wyjaśnia, jak poznał Holendra zwanego w książce Karaluchem, jak wziął udział w dwóch nagraniach, jak podpisał bardzo trefną umowę o współpracy, jak zwiastun pokazywał niemal cały dostępny materiał, ale zapowiadał wiele więcej. Tego więcej oraz w końcu przeczytanej w całości umowy Houellebecq się przestraszył.

No ale poza tym dowiadujemy się jeszcze, co Francuz może jednocześnie robić, kiedy ma wzwód, a czego nie może. Jakie ma rytuały związane z oglądaniem telewizji. Które scenariusze łóżkowe (szczegółowo opisane) przypadają mu do gustu. Dostajemy też krótką analizę twórczości Johna Grishama, Theodora Fontane’a i jeszcze coś o Thomasie Mannie na koniec. Do tego opisuje środowisko francuskich mediów, które rzuciły się jak sępy na temat pornoafery, i szasta nazwiskami oraz tytułami czasopism na prawo i lewo.

Trzeba mieć wiele uporu w sobie, by brnąć przez te fragmenty, dygresje. Szczególnie mając na względzie, że to nie fikcja literacka, ale rzeczywiste zwierzenia – chyba że w publicznym wizerunku Houellebecqa absolutnie wszystko jest kreacją, co wydaje mi się coraz bardziej prawdopodobne. Prawdopodobne, lecz niekoniecznie w pełni do zaakceptowania, bo wpisanie jego doświadczeń w narrację doświadczeń ofiar gwałtu obrzydza mi totalnie taką pseudonon-fiction autokreację.

Co wyciągnęłam z tej książki?

Że Michel Houellebecq może być zagubionym człowiekiem. Zagubionym w nowej rzeczywistości platform typu Only Fans i twórców żerujących bez skrupułów na innych twórcach, którym schlebia zaproszenie do produkcji pornograficznej, co oznacza, że znajdą się chętni, by taką produkcję z jego udziałem obejrzeć.

Że gdzieś za ramieniem Francuza może dyszeć cancel culture, bo oburzenie / strach / niemożność uwierzenia w fakt, że w mediach nie ma już dla niego miejsca bardzo rzucają się w oczy. A z drugiej strony ulga, że mimo wszystko czytelnicy wciąż kupują jego książki, stanowi niemal puentę Kilku miesięcy mojego życia, co też wydaje mi się znaczące.

Wypadłam z Houellebecqowego obiegu, bo dopiero w trakcie lektury uświadomiłam sobie, że przegapiłam poprzednią książkę autora, czyli Unicestwienie. To dlatego, że raz – ostatnia najbardziej mnie satysfakcjonująca książka Houellebecqa to Mapa i terytorium sprzed ponad 10 lat, a dwa – o Unicestwieniu było w Polsce głośno chyba tylko ze względu na kiepską jakość pierwszego wydania. Nowa publikacja, choć inna od wszystkich poprzednich, utwierdza mnie w przekonaniu, że rozeszły się nasze drogi. Ale czy czas już na ostateczne pożegnanie? Tego jeszcze nie wiem.

autor: Michel Houellebecq

tytuł: Kilka miesięcy mojego życia

przekład: Beata Geppert

wydawnictwo: W.A.B.

miejsce i data wydania: Warszawa 2023

liczba stron: 112

format: 135 × 202 mm

oprawa: miękka ze skrzydełkami

Żyje życiem fabularnym prosto z kart literatury i komiksu, prosto z ekranu kina i telewizji. Przeżywa przygody z psią towarzyszką, rozkoszuje się dziełami wegetariańskiej sztuki kulinarnej, podnieca osiągnięciami nauki, inspiruje popkulturą. Kolekcjonuje odłamki i bibeloty rzeczywistości. Udziela się recenzencko na instagramowym koncie @w_porzadku_rzeczy.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %