PrzeczytaliśmyRecenzje

Komu nasionko?

Debiutem Kamila Bałuka zachwycają się recenzenci i czytelnicy. To bardzo udana książka, co do tego nie ma wątpliwości. Bałuk posiada talent i dobrze, że trafił na najlepszych nauczycieli zawodu. Dzięki temu dostaliśmy świetny reportaż, w którym pobrzękują wybitne wzorce Polskiej Szkoły Reportażu.

Bałuk na końcu książki pisze, że pośród wielu tematów, jakie przyniósł na zajęcia w Instytucie Reportażu, ten tytułowy nie był ani pierwszy, ani ostatni. Na szczęście został przez mentora wybrany do realizacji. Zabrało to autorowi ponad dwa lata pracy, a efekt możemy poznać dzięki wydawnictwu Dowody na Istnienie.

Co znajdziemy w środku? Opowieść o pewnym Surinamczyku, który dzięki „pomocy” lekarza został ojcem dwustu dzieci – Połówek, jak mówią o sobie wszyscy urodzeni z jego nasienia. Było to możliwe, ponieważ w klinice bezpłodności doktora Jana Karbaata łamano wszelkie zasady. Zresztą używanie słowa „ojciec” wobec bohatera książki pozostaje sprawą dyskusyjną. Podobne dylematy miała Karolina Domagalska, która opisywała problemy par decydujących się na zapłodnienie metodą in vitro w kilku krajach europejskich (Nie przeproszę, że urodziłam. Historie rodzin z in vitro, wydawnictwo Czarne). Reporterka pisze tam, że w języku szwedzkim dawca to „papafron”, co translator Google tłumaczy jako „tata nasion”. Bo czy ojcostwo to tylko przekazanie materiału genetycznego? Wkurzyłam się – mówi Amanda. – Dla mnie i reszty Połówek Louis jest dawcą. Moim ojcem był Beri, to on zmieniał mi pieluszki, nauczył jazdy na rowerze i bawił się ze mną lalkami Barbie. A z Louisem łączy mnie tylko DNA, nic więcej (s. 230).

Historia opisywana przez Bałuka zaczyna się w latach 80. XX wieku. Kobiety zgłaszające się do kliniki doktora Karbaata zostają sztucznie zapłodnione nasieniem tego samego dawcy. Zgodnie z normami (najpierw niepisanymi, potem – usankcjonowanymi) takie powtórzenie powinno wystąpić tylko w przypadku sześciu kobiet. Zapewniano o tym klientki placówki. Mężczyzna oddający nasienie był anonimowy, a z tzw. paszportu dawcy wynikało, że to Holender z krwi i kości.

W Holandii zaczyna więc przybywać młodych obywateli, których kolor skóry różni się od bladych twarzy autochtonów. Co tam wszyscy Holendrzy! Dziecko przestaje przypominać nawet swoich rodziców. Wywołuje to lawinę pytań i sporo gwałtownych rozpadów udanych dotąd związków małżeńskich. Na dodatek okazuje się, że dawca cierpi na zespół Aspergera (odmiana autyzmu). Najciekawsze pozostają jednak jego motywy: otóż chciał on być ojcem jak największej liczby dzieci. Jak mówił o sobie – Supermanem.

Bałuk niezwykle skrupulatnie wyszukał i zbadał wszystkie wątki sprawy. Dlatego właśnie mamy w książce bardzo rzetelny obraz samego problemu banków spermy, inseminacji nasieniem dawcy i skutków takich praktyk. Znajdziemy także opisy zmian, jakie zaszły w holenderskim prawie od czasów, gdy doktor Karbaat sztucznie „począł” pierwsze dziecko. Dobry temat to dla reportażu podstawa, ale warto zwrócić uwagę, w jaki sposób ten młody autor napisał swoją debiutancką książkę. Można ją przeczytać od deski do deski w czasie podróży pociągiem znad morza na Mazowsze lub podczas bezsennej nocy, witając świt wraz z ostatnią stroną. To zasługa świetnej narracji, która ani na chwilę nie zwalnia. Tempo jest świetne, jak w dobrym kryminale, i nawet kiedy reporter objaśnia zawiłości choroby swojego bohatera, czytamy o tym z otwartymi ustami.

Zauważyłem w jego – dopiero przecież rodzącym się – stylu parę „krallizmów” (kiedy narracja staje się oszczędna, a akapity – krótkie) oraz „szczyglizmów”, kiedy zadaje swoim rozmówcom z pozoru tylko naiwne pytania. Czuje się więc dobrą rękę nauczycieli zawodu. To doskonale poskutkowało w debiucie.

Oczekuję zatem z nadzieją nowych książek Bałuka, które przyniosą głębszy rys świetnego autorskiego pióra. Bo tak najpewniej będzie, skoro pierwszy duży reportaż umieścił go na tak wysokim pisarskim koniu. Teraz wystarczy złapać grzywę po swojemu i spiąć talent.

autor: Kamil Bałuk tytuł: Wszystkie dzieci Louisa

wydawnictwo: Dowody na Istnienie

miejsce i rok wydania: Warszawa 2017

liczba stron: 302

format: 135 × 205 mm

oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cenię spokój, zarówno ten uświęcony, jak i zwykły. W tym (s)pokoju mam swoje miejsce, z którego sięgam po książki. Czytanie dostarcza mi wszystkich emocji, jakie wymyślił świat. Nauczyłem się tego dawno temu w bibliotece w moim rodzinnym mieście. Wtedy czytałem książki „podróżnicze, względnie podróżniczo-awanturnicze”, dziś najchętniej wybieram literaturę non-fiction i książki przybliżające zjawiska kulturowe sprzed kilku dekad. Przyglądam się niektórym sztukom plastycznym i szperam w klasykach polskiego komiksu. Jestem dobry dla książek.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %