Magia po literacku
Pisanie przypomina nieco pieczenie ciasta – choć podstawowa receptura stanowi zaledwie punkt wyjścia, a twórca ma swobodę doboru składników i odmierza je na wyczucie, ostatecznie wszystko sprowadza się do odpowiedniej proporcji. Często rezultatem eksperymentów jest produkt przeciętny bądź zwyczajny zakalec. Tylko niekiedy, niesłychanie rzadko, udaje się dokonać cudu: schwytać, jak rzadkiego motyla w siatkę, zamknąć w beletrystycznym wypieku tę odrobinę prawdziwej magii…
Ludzka kreatywność nieodmiennie mnie zdumiewa i wciąż stanowi źródło podziwu oraz dumy. Dlatego tak wielką przyjemność sprawiają mi wędrówki po światach rozmaitych pisarzy ze wszystkich zakątków globu. A zasmakowawszy kilkakrotnie czystej, smakowitej magii skrytej w fikcji literackiej, szukam jej dalej, zażarcie, trawiony niezaspokajalnym głodem jak gorączką. Bo wystarczy raz zanurzyć się w czarownym morzu wyjątkowości, aby już nigdy więcej nie chcieć z niego wypłynąć. Zaczyna się zaś nadzwyczaj niewinnie… Ot, baśń, pełna utajonej mądrości fantastyczna alegoria wyzwań naszego świata.
Wbrew pozorom to nie najulubieńsze książki zapadają najbardziej w pamięć, lecz te na zawsze utracone skarby, które posiadaliśmy przez jedną ulotną chwilę. Zaginione bezpowrotnie przebłyski niepojętej potęgi mariażu słowa oraz wyobraźni. Tajemnicze tomy, które wpadły nam w ręce zupełnie przypadkowo. I ja mam taki – dość grubą powieść, której ani tytułu, ani autora nie pamiętam, wypatrzoną na półce w bibliotece. Co więcej, podobnie ma się rzecz z fabułą: mętnie przypominam sobie, że ważną rolę odgrywały tam karty (na okładce chyba nawet był dżoker), zagadkowe wiadomości, a także gorące bułeczki. Gatunek? Chyba realizm magiczny. Dlaczego więc tak uparcie szukam tej jednej konkretnej książki? Chodzi o to niesamowite wrażenie, piętno, jakie na mnie odcisnęła, efemeryczną impresję, którą pragnąłbym ponownie odczuć. Ta aura nieuchwytności, ba! swego rodzaju niepewność istnienia obiektu westchnień sprawia, że przyciąga mnie on jeszcze bardziej. Oto prawdziwa magia!
Jej oddziaływanie z samej swej natury musi być krótkotrwałe, musi ona nęcić oraz wzbudzać apetyt, lecz nie zaspokajać go w pełni, chwila niepojętej rozkoszy musi rozwiać się wraz z przewróceniem ostatniej strony. Koniec wiąże się wtedy z ogromnym żalem, brakiem satysfakcji, niezaspokojeniem. Ponowne przeczytanie nie ma w sobie zazwyczaj niezbędnej świeżości, jest czynnością naturalnie wtórną. Inna książka autora może być nieudana, ta jedna może się okazać perełką wśród swych sióstr. Za każdą rozkoszą nieodłącznie podąża więc cierpienie.
Jedyne rozwiązanie to szeroko zakrojone poszukiwania. Najlepszym zaś miejscem, aby je uskuteczniać, są antykwariaty – zakurzone królestwa woluminów, często chaotycznie porozkładanych, gdzie człowiek jest w stanie spędzić całe godziny, przedzierając się przez gąszcz pełen niespodzianek w poszukiwaniu białych kruków. Te zagracone zakamarki, gdzie za odległym biurkiem siedzi pogrążony w rozmyślaniach właściciel przybytku, wprost tętnią żywotną energią literatury; unosi się ona w powietrzu, zalega na wytartych grzbietach, a także w środku, obok zmiażdżonych pająków i zasuszonych liści. Chłonąc ją całym ciałem, odwiedzający staje się częścią tego papierowego ekosystemu – częścią cudu, jakim jest sztuka snucia opowieści. I szkoda jedynie, że nadchodzi nieubłaganie ta chwila, gdy wypadałoby wrócić do szarego, zwyczajnego życia, przynajmniej do kolejnej wizyty.
Nim prawdziwie odkryłem antykwariaty, żyłem praktycznie cały czas w księgarniach oraz bibliotekach. To mój świat, to moje miejsce. Wiem zatem coś niecoś o prawidłach książkowej magii. Pierwsze z nich brzmi następująco: często to, czego szukasz, znajdziesz dopiero wtedy, gdy przestaniesz szukać. Oto przykład. Przez długi czas usilnie starałem się odnaleźć Niewidzialne miasta Itala Calvina, w pewnej chwili jednak zarzuciłem swoją misję, dokładnie wtedy też zbiór ten sam mnie odnalazł. Stąd już rzut kamieniem do drugiej zasady: na magię trzeba być gotowym. Cały czas sądziłem, że wcześniej wzmiankowany cykl historii o niezwykłych miastach nie okaże się niczym ponadprzeciętnym. Jakież było moje pozytywne zaskoczenie, gdy porwał mnie jego czar, powiódł ścieżkami wschodnich cudów oraz filozofii świata. Trzecia z reguł to: od każdej reguły są wyjątki. (Patrz: casus mojej tajemniczej zguby). Ostatnie zaś prawidło głosi, iż moc literatury każdemu objawia się w innym sposób. Jest ono zarazem chyba najbardziej uniwersalne ze wszystkich.
Myślę, że zorientowaliście się, że tak naprawdę nie ma przepisu na beletrystyczny arcysmakołyk, choć bez wątpienia takowe wciąż powstają i można je – przy odrobinie chęci lub jeśli zaprzestanie się starań – odnaleźć. Liczę, że udało mi się was zachęcić do poszukiwania tej ulotnej wyjątkowości w świecie klisz i metek, że choć odrobinkę zaraziłem was swoją pasją, a także miłością do spisanych wytworów ludzkiej wyobraźni. A może – aczkolwiek nie śmiem nawet o tym marzyć – zachęciłem kogoś z was, aby spróbował własnych sił jako niezwykły piekarz słów? Jeśli dokonałem choćby jednej z tych rzeczy, osiągnąłem swój cel. Jeśli nie… Mimo popularnego powiedzenia lubię wierzyć w siłę dobrych chęci. Niezależnie od rezultatu życzę wam, żebyście doświadczali magii przynajmniej tak często jak ja, a najlepiej jeszcze częściej!
Pamiętacie napis z tyłu okładki pierwszego polskiego wydania Harry’ego Pottera? „Jeśli sądzisz, że w dobie komputerów sztuka czytania zanikła (…) to niezawodny znak, że jesteś MUGOLEM!”. Myślę, że chyba żaden z nas nie chce nim być, przynajmniej w głębi duszy.