Kultura w dymkach

Ten typ Mies – zamach na przeciętność

Mies to lekcja tego, jak opowiedzieć epokę, patrząc przez pryzmat pewnego upartego modernisty. To historia człowieka, który zrujnował sporo żyć, a swoje oddał architekturze. I po wszystkim uznał, że było warto. 

„Przez większą część XX wieku istniała ekstraklasa modernistycznych architektów. Należały do niej tylko cztery osoby: urodzony w Szwajcarii Francuz Le Corbusier oraz trzech Amerykanów (dwóch z nich o niemieckim pochodzeniu): Frank Lloyd Wright, Walter Gropius i Mies van der Rohe” – pisał Deyan Sudjic, dyrektor londyńskiego Design Museum, w znakomitym B jak Bauhaus. Dlaczego komiksu – wydanego właśnie nakładem Centrum Architektury – doczekał się z tej czwórki akurat Mies?

Okoliczności były sprzyjające. W 2019 roku, kiedy to dzieło ukazywało się w oryginale, mijało 50 lat od śmierci samego zainteresowanego, 90 od powstania jego przełomowego Pawilonu Niemieckiego zbudowanego na barcelońską wystawę i 100 od założenia legendarnego Bauhausu, którego van der Rohe był ostatnim dyrektorem. Powodem bezpośrednim był artykuł dziennikarki i historyczki sztuki Anatxu Zabalbeascoi, na który w „El Pais Semanal” natrafił Agustin Ferrer Casas, komiksiarz z dwudziestoletnim stażem, obyty zarówno z  biografami (Gandhi), jak i portretowaniem trudnych czasów (kubańska rewolucja), a do tego kiedyś zawodowo powiązany z architekturą.

A jeżeli już coś łączy cię z architekturą, to Miesa nie możesz potraktować obojętnie. Kiedy otworzymy 1001 budynków, które musisz zobaczyć pod redakcją Marka Irvinga, jest tam aż pięć realizacji z udziałem van der Rohe – pierwsza z roku 1927, druga o ponad czterdzieści lat późniejsza. To się nazywa „być w grze”. Sudjic pisał  z uznaniem o „dążeniu do stworzenia stalowo-szklanej wersji klasycyzmu” i „architekturze, która pół wieku później nie utraciła nic ze swej mocy”. Sir Norman Foster szedł mu w sukurs, kreśląc parę zdań o tym, że modernista to jeden z bardzo nielicznych twórców XX wieku, którzy wpłynęli nie tylko na to, jak buduje się dziś, ale najpewniej wpłyną na to, jak będzie budować się jutro.

Nie byłoby jednak tematu na komiks, gdyby za tą obiektywnie wielką spuścizną stał pomnik, a nie człowiek. I Mies w opowieści Ferrera jest ludzki – proszę wybaczyć efekciarski paradoks – również w zwierzęcym rozumieniu tego słowa. To kierowany namiętnościami i chęcią przewodzenia stadu drapieżca zdający się aż do przesady na swój instynkt. Jako architekt jest zadufany, nie znosi konkurencji i krytyki, zaś kompleks Waltera Gropiusa to najzabawniejszy wątek ciągnący się przez cały komiks. Jako człowiek okazuje się jeszcze gorszy – wyzbyty empatii (zarówno względem partnerek, jak i pozbawionych domów czy skazanych na niewygodę ofiar swoich projektów), oportunistyczny (Sudjic napisze bardzo elegancko o „zniuansowanych” relacjach z nazistami), egoistyczny w stopniu karykaturalnym. A jednak nie da się go do końca znielubić. Może to przez wierność swojej pasji? Może twórcom, zwłaszcza genialnym, wybaczamy więcej? To ciekawy dylemat, który obracamy wciąż w głowie za sprawą wszechobecnej cancel culture.

Wleczony przez burzliwe czasy nazizmu i nieumiarkowanego konsumpcjonizmu, upakowany romansami i bon motami komiks jest na tyle awanturniczy, by być po prostu ciekawą opowieścią i tym lepiej, że zmusza przy okazji do myślenia. Cieszy również oko. Ferrer posługuje się grubą kreską, czystą linią i akwarelami ze skutkiem efektownym oraz – co ważne – adekwatnym do potrzeb. Sprawdza się kompozycyjnie – kadry w kadrach, postaci wychodzące poza nie, zróżnicowanie układu stron wskazują na zrozumienie medium i niechęć do monotonii. Godne pochwalenia jest to jak twórca ucieka od łopatologicznej chronologii, pozostając przy tym czytelnym. Psychologicznie prawdopodobne wydaje się to, że pewne obrazy wywołują u jego bohatera retrospekcje. Słowo i rysunek zszywa to wszystko sensownie i konsekwentnie. Autor potrafi być realistyczny, wręcz naturalistyczny, czasem coś satyrycznie uwypukli, czasem poszuka – dość pretensjonalnego niestety – symbolu. Rozbawi, zirytuje, wzruszy, wywoła pełną gamę emocji, co – kiedy bierze się pod lupę kogoś pokroju Ludwiga Miesa van der Rohe – jest cenną, by nie powiedzieć niezbędną umiejętnością. Chociaż trzeba rzecz jasna pamiętać, że bohaterem nie jest tu jeden człowiek, a cała generacja modernistów, miejscami może nawet cała epoka.

Jeżeli ktoś chciałby zakupić egzemplarz głównie dla architektury, to spokojnie. Znajdzie tu zarówno rysunek techniczny płyty, na którą van der Rohe uparł się przy okazji wspominanego Pawilonu Niemieckiego, i plakatową, lifestyle’ową rozkładówkę nowojorskiego Seagram Building, według Fostera „jednego z najpiękniejszych wieżowców w historii”. Obejrzy sobie z kilku stron willę Tugendhatów, perłę wczesnego modernizmu i chlubę słowackiego Brna, a także pochyli się nad berlińską Nową Galerią Narodową pokazaną od szkicu, przez poziomy, bardzo czysty i precyzyjny rzut, aż do wieńczącego ujęcia, niczym z drona. Swoją drogą polska premiera Miesa nałożyła się z ponownym oddaniem budynku do użytku po latach remontu i adaptacji, więc super wyszło.

Na co można narzekać? Na powierzchowność każdego z wątków, bo czytelnik chciałby się wgryźć mocniej w związki Miesa, w jego relację z Gropiusem, w dzieciństwo u boku ojca kamieniarza – właściwie tylko karta Bauhasu zostaje zagrana wystarczającą ilość razy. Na zatarcie granicy między prawdą i fikcją, choć sam Ferrer nie kryje np. tego, że historia Bauhausu została udramatyzowana, zaś opowieść rządzi się swoimi prawami. Można było dołożyć większych starań ku temu, by jeszcze więcej rzeczy laikom przypisać i objaśnić. Na przykład architekturę Karla Schinkla, inspirację pojawiającą się po wielokroć i wyraźnie dla Miesa istotną. Brakuje dosłownie dwóch stron kalendarium, które po wszystkim uporządkowałyby w głowie życie mistrza i listę jego dzieł. Jest za to przedmowa Fostera, posłowie Zabalbeascoa, bibliografia. Więc jeśli ktoś zapyta mnie, czy było warto, odpowiem mu Ludwigiem: „Oczywiście! Tak! Tak!!!”.


autor: Augustin Ferrer Casas

tytuł: Mies. Skomplikowane życie architekta minimalisty

przekład: Agata Ostrowska

wydawnictwo: Centrum Architektury

miejsce i data wydania: Warszawa 2021

liczba stron: 176

oprawa: twarda

Dwie dekady pisania o rapie i nadal tego żałuje. Współpracował m.in. z „Klanem”, „Ślizgiem”, Radiostacją, „Życiem Warszawy”, „Machiną”, „Przekrojem”, „Polityką” i „Gazetą Magnetofonową”. Współautor Dymu graficznego wywiadu z Pablopavo i Antologii Polskiego Rapu. Prowadzi autorski cykl wywiadów „Flintesencja” na CGM.pl. Lubi duże tyłki (poza swoim), mało odpowiedzialności, dziwaczną architekturę i egzotyczną kuchnię.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %