Przeczytaliśmy

Nowa lektura, nowa ja

Kończy się styczeń. Przeżyliśmy fazę na postanowienia noworoczne, przeżyliśmy natłok postów sponsorowanych zachęcających do zapisania się na siłownię, przeżyliśmy kilka tygodni wyjątkowego ścisku na basenie miejskim, przeżyliśmy blue Monday i być może udało nam się uświadomić, że jeżeli zmieniać styl życia, to nie ze względu na hype w mediach społecznościowych.
To nie będzie zwykła recenzja, bo lektura Dietolandu Sarai Walker nie była dla mnie zwykłym literackim przeżyciem. Żeby Was przekonać, dlaczego tak jest, muszę wprowadzić kilka bardzo osobistych dygresji, więc siłą rzeczy moja ocena książki będzie dużo mocniej niż zazwyczaj naznaczona subiektywizmem.

Dietoland to dla mnie publikacja o dobrym życiu z samą sobą. Nie jest to jednak banalna realizacja haseł typu „pokochaj siebie” czy „odkryj swoje prawdziwe ja”. Owszem, mamy tutaj wątki takie jak body positivity, poszukiwanie własnej kobiecości, redefiniowanie celów w życiu, motyw przemiany, różne podejścia do feminizmu, obraz współczesnej mody czy kwestie relacji, kariery i ról społecznych widziane z perspektywy nierówności płci. Jednakże wszystkie te tematy zostały ujęte w nieautorytarny sposób, bez sprzedawania jedynie słusznych racji, a wręcz przeciwnie – z całym wachlarzem wątpliwości i możliwych wyborów, pokazaniem w naturalny sposób różnych dróg oraz zachęcaniem czytelniczek do zastanowienia się nad pewnymi problemami i zdefiniowania własnych poglądów.

Autorka proponuje na przykład prosty eksperyment myślowy – jak zmieniłby się obraz mediów, reklamy i mody, gdyby właściciele marek byli zmuszeni w kampaniach promocyjnych wykorzystywać nie rozebrane i mizdrzące się do odbiorców modelki, ale wizerunki mężczyzn z całym ich fizycznym dobrodziejstwem inwentarza?

Jak widać po wyżej wymienionych motywach oraz samym tytule powieści – Dietoland w dużej mierze kręci się wokół cielesności, a to temat, który od zawsze kłuł mnie trochę w serduszko. Nigdy nie czułam się zbyt komfortowo w swoim ciele i musiałam się imać różnych wybiegów, żeby jakoś tę powłokę spersonalizować, móc spojrzeć w lustro i powiedzieć – oto ja. Na różnych etapach życia były to dziwne fryzury, charakterystyczne kolczyki, odpowiednie ubrania czy kolejne tatuaże.

Teraz wiem, że cała ta maskarada nic nie daje, jeśli zabraknie pewnego mentalnego podkładu. Higiena ciała powinna iść w parze z higieną umysłu czy ducha, a mnie brakowało siły, by powiedzieć sobie w twarz, kim jestem i co to znaczy dla mojego codziennego życia oraz dla relacji z innymi. Udało mi się osiągnąć odpowiedni poziom samoświadomości przez konfrontację z bliższymi i dalszymi znajomymi oraz dzięki kilku trafiającym w punkt tekstom kultury – tak, Dietoland również się do nich zalicza. W ciągu roku przedefiniowałam swoje życie towarzyskie, zmieniłam dietę na bezmięsną i zapisałam się do klubu fitness (w którym średnia wieku to jakieś 50 lat, więc sukces może mieć różne imiona, nikt nie nakłada makijażu przed zajęciami i nie robi selfie równie często jak przysiadów).

Czy czuję się lepiej? Cóż, czuję się sobą. To samo może powiedzieć bohaterka Dietolandu – oczywiście po przejściu ewolucji w postrzeganiu siebie. A zaczynała w bardzo trudnym miejscu, bo z podwójną tożsamością. Plum Kettle była otyłą dziewczyną, która odmawiała sobie szczęścia w oczekiwaniu na wielką transformację po operacji zmniejszenia żołądka. Wtedy dopiero będzie mogła przemienić się w Alicię – zgrabną, pięknie ubraną kobietę sukcesu, chodzącą na randki i nieobawiającą się żadnej konfrontacji.

Nie zdradzę chyba za wiele, gdy napiszę, że Plum rzeczywiście przeszła metamorfozę, ale zgoła inną niż ta, o której marzyła od wczesnego etapu życia naznaczonego samokrytyką. Pomoc zaoferowały jej (nie do końca przypadkowo) spotkane kobiety, a dodatkową inspiracją stała się Jennifer – druga bardzo ważna bohaterka powieści. Jennifer to organizacja społeczna, grupa terrorystyczna, imię rewolucji obyczajowej, głos wszystkich kobiet oraz Sprawiedliwość robiąca użytek ze swego atrybutywnego miecza w jednym.

Wszystko zaczęło się od tragicznego wydarzenia związanego ze zbiorowym gwałtem na nastolatce, nieudolności prawa, społecznej nagonki na ofiarę oraz jej samobójstwa. Wtedy ktoś postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i odpłacić sprawcom zbrodni w równie brutalny sposób – przy ich sponiewieranych zwłokach znaleziono liścik z podpisem „Jennifer”. Po tym incydencie nadeszły kolejne: nieznoszące sprzeciwu, poparte przemocą, bezkompromisowe żądania wprowadzenia nowych reguł życia społecznego, które pozwoliłyby kobietom normalnie żyć. Wszystkie te akcje również zostały podpisane imieniem Jennifer, które stało się kryptonimem podejrzewanej o sprawstwo grupy terrorystycznej, a także oddolnych, nie tak radykalnych ruchów feministycznych.

Wprowadzenie takiego bohatera zbiorowego – czy raczej bohaterki zbiorowej – pozwoliło autorce stworzyć nieco ekstremalne warunki, podczas których nie można uniknąć ważnych pytań, gdy w dyskusji muszą wziąć udział rożne strony, a w codziennym życiu oraz jego wizji przetrawionej przez media ścierają się głosy reprezentujące skrajnie odmienne poglądy. Jennifer często swoimi działaniami zmienia drobne elementy rzeczywistości, kwestionując porządek rozpisany na role płciowe, a przez to wywraca do góry nogami świat nieprzygotowany na podobne zwroty akcji.

Jennifer to także świetny sposób na aktywację refleksyjnego trybu u mnie – u czytelniczki, a zarazem kolejnej bohaterki książki Sarai Walker. Wydaje mi się bowiem, że autorka tak pomyślała Dietoland, żeby jej odbiorczynie musiały się prawdziwie zaangażować w przyswajaną treść. Podczas lektury zdecydowanie trudno nie zastanowić się, jak ja zabrałabym głos w dyskusji, trudno nie wciągnąć się w kolejne gdybania i eksperymenty myślowe, trudno nie odnieść świata przedstawionego do własnej codzienności. A wszystko to przychodzi niezwykle łatwo i naturalnie, bo powieść jest napisana lekko i dowcipnie, bez ideologicznej agresji, za to z miejscem dla samodzielnego myślenia.

Na koniec jeszcze jedna ważna sprawa – chociaż w stosunku do siebie i odbiorców tej recenzji używam rodzaju żeńskiego, chociaż autorka Dietolandu jest kobietą i kobietami są bohaterki jej książki – mężczyźni na pewno wiele skorzystają na lekturze, zdecydowanie nie chciałabym wykluczać ich z grona czytelników tej powieści. „Kobiecy” punkt widzenia to skutek przyjętej przeze mnie, mocno osobistej perspektywy, o której uprzedziłam na początku.


autorka: Sarai Walker

tytuł: Dietoland

przekład: Agnieszka Walulik

wydawnictwo: W.A.B.

miejsce i rok wydania: Warszawa 2018

stron: 368

format: 135 × 202 mm

oprawa: miękka



Jeśli szukacie więcej inspirujących treści, to zapraszam do lektury esejów Zadie Smith (która pomaga przebić bańkę informacyjną), felietonu Pawła Gładysza o oddziaływaniach podstawowych (w których ważnym elementem powinna być empatia) oraz recenzji ogromnego tomiszcza (które musiało pomieścić niewymiarowego bohatera).
Żyje życiem fabularnym prosto z kart literatury i komiksu, prosto z ekranu kina i telewizji. Przeżywa przygody z psią towarzyszką, rozkoszuje się dziełami wegetariańskiej sztuki kulinarnej, podnieca osiągnięciami nauki, inspiruje popkulturą. Kolekcjonuje odłamki i bibeloty rzeczywistości. Udziela się recenzencko na instagramowym koncie @w_porzadku_rzeczy.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %