O „FAKE AND FURY”
Kilka dni temu obejrzałem Czwartą władzę (The Post). Podczas projekcji wszystkie cząstkowe refleksje, które pojawiały się w mojej głowie w ciągu ostatnich miesięcy, utworzyły przerażający obraz utkany z tabloidyzacji, mediów społecznościowych i krystalicznie czystej bezmyślności cudzej. Film Stevena Spielberga przypomina, że profesjonalna prasa ma przywilej pisania prawdy. Jeśli słowo użyte przeze mnie rodzi w was potrzebę polemizowania, mogę „prawdę” zastąpić „faktem”. Gorzej, jeśli i to nie przyniesie skutku.
Reżyser cofnął się do 1966 roku, czyli okresu sprzed prymatu kultury audiowizualnej, w którym ludzie polegali głównie na słowie pisanym i czytali uważniej niż dzisiaj. Wtedy opublikowanie tekstu w renomowanym czasopiśmie było jak zbudowanie fundamentu. Artykuł w takich czasopismach jak „The New York Times”, „Nature” czy „Science” podlegał wyłącznie rzeczowej, merytorycznej dyskusji. Jeśli tekstu nie skrytykowało środowisko specjalistów, to podważanie jego treści nawet nie przechodziło przez myśl nikomu innemu. Ręczyło za nią rzetelne dziennikarstwo informacyjne lub naukowe.
Obecnie, w dobie pauperyzacji słowa, każdy może pisać i publikować. Żadna intelektualna siła wyższa nie normuje zasięgu wypowiedzi. Nikt jej nie recenzuje, nie koryguje, nikt też nie zastanawia się nad konsekwencjami publikacji. O sukcesie słowa coraz częściej decyduje zdolność do wywołania przelotnej burzy medialnej lub konfliktu o walorach rozrywkowych.
Do obowiązków odpowiedzialnego odbiorcy – a o tym nie uczy się w szkole – należy wskazanie interesariuszy w sprawie, ocena wiarygodności źródła oraz posiadanie minimalnej wiedzy na temat procesu i etyki publikowania. Któregoś z powyższych czynników nie dopatrzyliśmy, bo oto mamy stan, w którym czytelnicy i widzowie negują fakty. W Stanach Zjednoczonych najważniejszy człowiek w państwie ma czelność wyjść przed kamerę i bez mrugnięcia okiem, ze swobodnym uśmiechem, określić prawdę mianem fake news – bez kompetencji, bez argumentów i bez konsekwencji.
Śledzenie rozterek dziennikarzy przedstawionych w filmie sprawiło, że zaczął mnie zastanawiać polski tytuł. Z ust redaktora „The Washington Post” Bena Bradlee wprost padają słowa, że do obowiązków prasy należy kontrolowanie polityków i pociąganie ich do odpowiedzialności. Dlaczego wobec tego, mimo ciągłego towarzystwa kamer, kłamanie w żywe oczy jest dziś prostsze niż kiedykolwiek?
Tabloidyzacja serwisów informacyjnych spowodowała, że politycy utworzyli odrębną grupę celebrytów, a sama polityka stała się formą rozrywki, zupełnie jak skoki narciarskie. Ktoś kiedyś pozwolił urzędnikom państwowym stanąć na ściance, wpisał ich konflikty w narrację celebrycką i oto krok po kroku grupa wpływowych dziennikarzy zbanalizowała urząd, obowiązek i odpowiedzialność. W Polsce dużo mówiło się o reformie sądownictwa, o tym, że ustawa narusza równowagę trójpodziału władzy i upośledza podstawy demokracji, ale wygląda na to, że owa równowaga została naruszona na długo przedtem, gdy największe media świadomie zrezygnowały z przywileju pisania prawdy i wpisały politykę w branżę rozrywkową.
Nieodpowiedzialność osób uprzywilejowanych tyczy się wszystkich dziedzin życia – wszak cyrk ze szczepionkami zaczął się od naukowego kłamstwa opublikowanego w renomowanym czasopiśmie. Od 1998 roku wirus atakujący intelekt namnaża się w tempie wykładniczym. W najnowszym „Newsweeku” czytam, że „w ubiegłym roku na KUL-u zorganizowano wykład, na którym pani z tytułem doktora habilitowanego opowiadała, że szczepionki obniżają inteligencję. A do ich produkcji używa się ścieków i odpadów przemysłowych”. BBC News podaje zatrważające informacje na temat wzrostu liczby zachorowań na odrę w Wielkiej Brytanii, a „Gazeta Wyborcza” – solidne dane statystyczne na temat epidemii tej choroby w Rumunii. W każdym przypadku winne są kampanie ruchów antyszczepionkowych zafiksowanych na punkcie wielokrotnie dementowanych bzdur o autyzmie (które stały się tematem LUS|TRA we wrześniu 2014 roku – serdecznie polecam). Problem rośnie również w Polsce, bowiem już około 17 tysięcy rodziców odmówiło obowiązkowych szczepień swoich dzieci, a liczba ta stale rośnie.
Mylą się ci, którzy sądzą, że decyzja o szczepieniu to sprawa indywidualna – o odporności zbiorowiskowej decyduje bowiem skala porażki namnażającego się wirusa. Bez organizmu gospodarza choroba nie może się rozprzestrzeniać. Co gorsza, rezygnując z zaszczepienia dziecka, stwarzamy zagrożenie dla innych, m.in. niemowląt czy osób przyjmujących leki immunosupresyjne. Włosi nałożyli już odgórny rygor szczepień, w przeciwnym razie malec nie zostanie przyjęty do przedszkola; w przypadku nieszczepienia starszych dzieci zarządzenie przewiduje dotkliwe kary finansowe dla rodziców. Podobne rozwiązanie siłowe zastosowano w Australii, gdzie opiekun ryzykuje utratę świadczenia.
Przesuwanie granicy tego, co dopuszczalne w kulturze słowa, doprowadziło do sytuacji, w której rozmówcy trzeba tłumaczyć, że Ziemia nie jest płaska. Podważanie obiektywnego wyniku doświadczenia stoi w opozycji do rozumu. Jeśli mimo dostępu do faktów odrzucasz teorię ewolucji lub szczepienia, to dajesz świadectwo nie alternatywnym poglądom, lecz elementarnej głupocie. I możesz stanowić poważne zagrożenie dla innych.