PrzeczytaliśmyRecenzje

Opowieść punkowego ignoranta. „Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz” Simona Reynoldsa

Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz” Simona Reynoldsa to intrygująca kronika przemian muzycznych przełomu lat 70. i 80. Już na wstępie książki autor bezwstydnie demaskuje się jako punkowy ignorant – czym momentalnie chwyta mnie za serce. Simon Reynolds wyznaje, że nigdy punku nie zrozumiał i nigdy nie poczuł owej „punkowej rewolucji”, która ma ponoć stanowić tak istotną cezurę w historii muzyki popularnej. Co więcej – Reynolds dobitnie zaznacza, że punk w istocie żadną cezurą się nie stał, że był to jedynie ostatni, widowiskowy wybuch starej pierwotnej rockowej energii i jako taki zamykał tylko pewien okres, ale nie otwierał kolejnego. Prawdziwie rewolucyjne było dopiero to, co przyszło po punku i co – niekiedy wymiennie – określa się mianem postpunku i nowej fali.

Jest w tym coś zaskakującego i niezrozumiałego, że o punku napisano tak wiele, a o zjawiskach, które przyszły po nim, w pewnym sensie zapomniano. Wynika to być może stąd, że nowa fala funkcjonuje w masowej świadomości o wiele słabiej niż inne gatunki muzyki popularnej. Punk odebrał jej sztandar rewolucji, zmonopolizował końcówkę lat 70. Lata 80. zaś to mieszanka najróżniejszych gatunków i stylów i zwykle kojarzy się je zapewne z disco, klawiszowym popem i być może heavy metalem. Nie żeby było w tym coś złego – ówczesna muzyka to multum nowych zjawisk i mniejszych bądź większych rewolucji. Ale to właśnie niedoceniany postpunk i nowa fala stworzyły najbardziej intelektualny, awangardowy i innowacyjny prąd muzyki tamtych czasów i to właśnie one – w dużej mierze – stanowiły podstawę dla późniejszych ewolucji muzyki popularnej i elektroniki.

Reynolds próbuje wypełnić tę rażącą lukę, przedstawiając czytelnikom znakomitą kronikę postpunku. Skupia się na kluczowym okresie 1978–1984, po kolei ukazując sylwetki najważniejszych zespołów tego nurtu razem ze wszystkimi towarzyszącymi im kontekstami. Nie ma tu mowy o oddzielaniu sztuki od jej związków społecznych, politycznych, ideologicznych i kulturowych. Każdy kolejny rozdział ukazuje kulisy innej sceny nowofalowego świata: mamy tu intelektualno-artystowski Nowy Jork z nieśmiertelnymi zespołami Talking Heads i Wire, mamy ponury, robotniczy Manchester spod znaku Joy Division czy zamęczony industrialny Sheffield, w którym narodziły się awangardowy funk Cabaret Voltaire i elektroniczny niepokój The Human League. Jest hippisowsko-bohemiczne San Francisco i targany ideologią Londyn. Jak nietrudno się domyślić, autor skupia uwagę na świecie anglosaskim, co chyba należy przyjąć ze zrozumieniem – wybadanie nowofalowych scen Francji, Niemiec, Włoch czy Polski wraz z ich kontekstem społeczno-politycznym byłoby zadaniem cokolwiek karkołomnym (zwłaszcza dla Anglosasa zastygłego w swoim kąciku cywilizacyjnym), choć bez wątpienia mogłoby przynieść fantastyczne efekty. Sam autor tłumaczy się z tego „dbałością o swoje zdrowie psychiczne”, niemniej wspomina czasami również o zespołach z innych europejskich krajów (przede wszystkim o grupach niemieckich: Kraftwerku i DAF, jako o tych, które wyjątkowo mocno wpłynęły na muzyków nowofalowych).

Reynolds poświęca dużo miejsca zarówno muzycznym, jak i niemuzycznym kwestiom związanym z prowadzeniem postpunkowego zespołu. Przedstawia artystów tego nurtu jako swego rodzaju awangardę przełomu lat 70. i 80., porównywalną w swych aspiracjach do dadaistów, surrealistów, sytuacjonistów i innych -istów z pierwszej połowy XX wieku. Bohema nowej fali pragnęła zerwać z klasycznym podejściem do rocka, tradycyjnym modelem prowadzenia zespołu (gdzie każdy muzyk ma określoną rolę – tutaj często muzycy wymieniali się instrumentami, najważniejsze zaś i tak były miks i współpraca z producentem), promocji, a także z dążeniem do komercyjnego sukcesu. Wielu z nowofalowych wykonawców pragnęło udowodnić, że muzykę może robić każdy i każdy może grać, niezależnie od tego, czy umie czy nie. Na szczęście jednak większość stanowili wyrobieni muzycy, którzy co najwyżej udawali dyletantyzm. Autor bez osłonek opowiada również o innych stronach postpunkowego eksperymentu: narkotykach, buncie, prowokowaniu, garażowej produkcji i radykalnej ideologii (oscylującej najczęściej w okolicach naiwnego anarchokomunizmu, charakterystycznego dla zachodnioeuropejskich myślicieli).

Najbardziej fascynujące są jednak związki między awangardą sztuk wizualnych i performatywnych a muzyką. Dzięki Reynoldsowi uświadomiłem sobie, jak wielu muzyków postpunkowych studiowało w akademiach sztuk pięknych, kończyło kierunki związane z designem, rzeźbą, malarstwem, performansem, happeningiem, a także zajmowało się literaturą, w tym poezją. Także ci bardziej znani (tacy jak Talking Heads czy Wire) kończyli design i muzykowania uczyli się od zera – dzięki czemu, zafascynowani elektroniką, syntezatorami, funkiem i możliwościami konsolety producenckiej, wykształcili w sobie świeże podejście do grania. Ponadto najczęściej sami projektowali okładki i foldery do płyt, tworzyli performerskie koncerty, wykorzystywali nowatorskie rozwiązania audiowizualne i jako jedni z pierwszych zaczęli wypuszczać dość ambitne klipy.

Wiele by można jeszcze napisać, ale lepiej poczytać samego Reynoldsa. Autor stara się oddać specyfikę całego nurtu, zahacza również o takie gatunki wywodzące się z nowej fali jak synthpop, gotyk, industrial czy new pop. W mniejszym lub większym stopniu wspomina o innych wielkich wykonawcach z tego okresu: Bauhausie, Depeche Mode, The Cure, The Sisters of Mercy, Madness, The Residents, Garym Numanie czy Soft Cell. Stara się stworzyć ogólny obraz bardzo skomplikowanego i różnorodnego zjawiska i – trzeba przyznać – z próby tej wychodzi zwycięsko.



Pisanie o muzyce, a szczególnie o muzyce popularnej, jest trudne. Łatwo temat zinfantylizować lub uczynić mało odkrywczym. Łatwo też popaść w manierę analizowania poszczególnych utworów i płyt z użyciem terminów specjalistycznych, co na pewno jest ważne i ciekawe, ale tylko dla nielicznych, którzy mają o tym jakiekolwiek pojęcie. Reynolds znalazł inny sposób – pisze o muzyce jako o najważniejszej części większego ruchu i większych przemian. Potrafi opisywać ją poetycko i obrazowo– przynajmniej na tyle, na ile jest to możliwe. Dlatego bez wahania polecam Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz wszystkim miłośnikom postpunku, a także każdemu, kto chciałby przeczytać inteligentną, ciekawą i dobrze napisaną książkę o muzyce popularnej. 


autor: Simon Reynolds 
tytułPodrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz
wydawnictwo: Wydawnictwo Krytyki Politycznej
miejsce i rok wydania: Warszawa 2015 
stron: 560 
format: 145 × 205 mm 
oprawa: miękka

Absolwent kulturoznawstwa, student grafiki na warszawskiej ASP, pisarz amator. Pasjonat sztuk wizualnych i literatury (którymi stara się zajmować zarówno teoretycznie, jak i praktycznie), uwielbia fantastykę, muzykę elektroniczną, mistykę i surrealizm.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %