Pieprz, miecze i potwory
Sapkowski to zdecydowanie najważniejszy przedstawiciel tak zwanego high fantasy w Polsce i zapewne najbardziej popkulturowy ze wszystkich rodzimych pisarzy zajmujących się szeroko pojętą fantastyką. Przy tym jest drugim najczęściej tłumaczonym – po Stanisławie Lemie – autorem tego gatunku, niezwykle popularnym zwłaszcza w Rosji i Czechach.
Popkulturowość Sapkowskiego wynika przede wszystkim z koncepcji jego najważniejszego dzieła, czyli cyklu opowiadań i powieści o wiedźminie Geralcie z Rivii. To typ powieści fantasy, którego w Polsce (zdominowanej w latach 80. przez fantastykę socjologiczną, a jeszcze wcześniej przez intelektualne i filozoficzne science fiction spod znaku Lema czy Zajdla) trudno było uświadczyć. High fantasy, rozgrywane w quasi-średniowiecznych realiach, jest w swej istocie czymś bardziej obcym niż wspomniane intelektualne science-fiction i przywołuje – daleko, skądinąd, wybitniejsze – osiągnięcia twórców takich, jak Le Guin, Tolkien czy Howard. Pominę już rzeszę amerykańskich autorów klasy B, lubujących się w wałkowaniu najpopularniejszego modelu świata fantasy, opisywanego często lakonicznym hasłem „magia i miecz”.
Sukces Sapkowskiego tkwi (być może) w tym, że ten najbardziej klasyczny model natchnął on iście polsko-słowiańskim duchem – czymś, co określiłbym mieszanką wisielczego humoru, cynicznego postromantyzmu i rubaszności, a wszystko podszyte cienką warstwą tajemniczej magii i słowiańskiej mitologii. Nie bał się przy tym skorzystać z zabiegów fabularnych wykraczających poza zwyczajowy arsenał pisarza fantasy oraz zawędrować w całkiem ambitne (jak na literaturę przygodową) rejony, pozostawiając czytelnikowi pewne pole do refleksji nad ludzkim losem i niesprawiedliwością świata. Nie sposób przy tym odmówić Sapkowskiemu dużego talentu literackiego i zdolności do kreowania oryginalnego klimatu również za pomocą umiejętnego korzystania z języka.
I to by wystarczyło, aby ową popularność uzasadnić. Są jednak elementy, które w powieściach Sapkowskiego kuleją i mimo całej mojej sympatii do cyklu o Wiedźminie nie sposób o nich zapomnieć. Historia Geralta bywa niespójna i nierówna, niekiedy wkradają się do niej dłużyzny i przestoje. Sam język i sam styl Sapkowskiego, często (po części słusznie) przywoływane jako jego główny atut, czasem wzbudzają uśmiech politowania. Autor chwilami gubi się w stylizowanych odzywkach, wymyślnych przekleństwach, opisach seksu i mordu, które niewątpliwie współtworzą unikalny klimat powieści, ale w większych ilościach stają się przykładem tandeciarstwa albo przynajmniej świadectwem braku wyczucia. Dialogi uznawane przez fanów za znakomite są moim zdaniem chwilami niemiłosiernie wręcz przesadzone i sztuczne. Jakby Sapkowski pogubił się w natarczywej stylizacji.
Sam wiedźmiński świat doczekał się cyklu gier komputerowych, które popularnością przebiły powieści (być może nie w Polsce, ale bez wątpienia na świecie). Tym samym stały się jedną z najbardziej rozpoznawalnych polskich marek w historii nie tylko gier komputerowych (tutaj Wiedźmin króluje niepodzielnie), lecz także całej branży rozrywkowej. Budżet najnowszej części szacuje się na ponad 100 milionów złotych, co czyni ją najdroższą polską produkcją rozrywkową w ogóle – bije ona na głowę najdroższe polskie filmy (jak choćby kosztujące około 76 milionów złotych Quo vadis Kawalerowicza). Wraz z sukcesem w świecie fanów gier zainteresowanie fenomenem dzieła CD Project Red nadeszło również w świecie nauki – powstają teksty, wykłady i panele z dziedziny biznesu, kulturoznawstwa czy grafiki analizujące sukces polskiej serii gier cRPG.
Dość jednak o Wiedźminie i jego kontekstach (choć te zdają się ciekawsze od samych książek). Czas, by przywołać drugie duże dzieło Sapkowskiego, nie tak znane jak cykl o Wiedźminie, ale przez niektórych (w tym przeze mnie) cenione wyżej od wojaży Geralta.
Trylogia husycka, stworzona w latach 2001-2006, to pod wieloma względami cykl bardzo podobny do wiedźmińskiej sagi. Mamy tu awanturnicze przygody trójki charakterystycznych bohaterów: kochliwego żaka parającego się drobną magią (czyli Reinmara z Bielawy), cynicznego cwaniaka Szarleja (w którego piersi bije serce wiernego przyjaciela) oraz tajemniczego olbrzyma, mędrca o twarzy przygłupa, Samsona Miodka. Te trzy postacie są, w moim odczuciu, najlepiej zarysowanymi bohaterami Sapkowskiego.
W tle przygód i tułaczek trójki towarzyszy rozgrywają się (całkiem wprawnie przedstawione) wojny husyckie – XV-wieczna batalia światopoglądowo-religijna. Akcja trzech powieści ma więc miejsce głównie na Śląsku, w Czechach i epizodycznie w Polsce, a autor angażuje do swego dzieła postacie jak najbardziej historyczne: Jana Žižka, Gutenberga czy Zbigniewa Oleśnickiego. Druga, historyczna, warstwa powieści stanowi doskonałą podstawę do prowadzenia, bardzo lubianych przez Sapkowskiego, wątków politycznych, wojennych i szpiegowskich. Co ciekawe, siła cyklu nie wyczerpuje się na jego historycznej otoczce i przygodowo-awanturniczych elementach. Sapkowski wprowadza do Trylogii husyckiej wątki magiczno-mitologiczne, ukazując magów, wiedźmy i różnorakie potwory (które ówcześnie funkcjonowały w baśniach bądź były traktowane niczym element rzeczywistości) jako istoty jak najbardziej realne. Co jeszcze ważniejsze, nikt ich realności nie podważa, ludzie zdają sobie sprawę z istnienia magicznych mocy i nawet jeżeli pragną je zwalczyć (z przyczyn, na przykład, religijnych), to nie mają ich za zabobony.
Jest to jeden z ciekawszych elementów cyklu – tym bardziej, że Sapkowski wprowadził te wątki bardzo umiejętnie (i z wyczuciem) oraz płynnie złączył je z rzeczywistością faktów historycznych. Z tego powodu nie odbieram realiów Trylogii… jako świata równoległego tudzież świata fantasy – to raczej wizja późnego średniowiecza, w której wszystko, co przetrwało do nas jako przykład ludowych wierzeń, było stanem faktycznym. Różnica polega na tym, że w ciągu wieków cały ów magiczny świat odszedł lub został przez ludzkość wyparty. Nie jest to oczywiście wizja szczególnie oryginalna, ale jej wykorzystanie postrzegam jako niezwykle udane. Tym bardziej, że kwestia tego, co ówcześni (nawet wykształceni) ludzie uznawali tak naprawdę za realne, a co było dla nich baśnią lub bujdą, pozostanie dla nas na zawsze tajemnicą.
Oczywiście mamy tu również mnóstwo mniej lub bardziej ciekawych i ważnych bohaterów, a pewne postacie (zwłaszcza kobiece) zasługują na dużą uwagę. Do tego wiele finezyjnych opisów i dialogów, pieprznych wątków poprzecinanych fragmentami zdecydowanie bardziej uduchowionymi. Mamy w końcu też pewną niejednoznaczność moralną: zasadę „mniejszego zła” do znudzenia przytaczaną przez fanów Wiedźmina – tutaj w moim odczuciu znacznie lepiej i prawdziwiej ukazaną. Tym bardziej, że prócz postaci żyjących w odcieniach szarości występują tu również bohaterowie autentyczni i naturalnie szlachetni, jak i bezpretensjonalnie paskudni.
Trylogię husycką polecam wszystkim fanom Wiedźmina oraz tym, którym białogłowy Geralt nie przypadł do gustu, a chcieliby oni przeczytać dobrą powieść przygodowo-historyczną w klimacie przygód zabójcy potworów. Dla chętnych pozostaje Sezon Burz, czyli kontynuacja cyklu o Wiedźminie autorstwa samego Sapkowskiego, który – mimo zapewnień, że seria została definitywnie zakończona – pod wpływem niebywałej popularności gier komputerowych (dzięki nim został w końcu przetłumaczony na angielski) postanowił dodać jeszcze coś od siebie.