Podróż pośród cieni
Pokój to jedna z pierwszych powieści znanego amerykańskiego pisarza s.f. Gene’a Wolfe’a, którego najsłynniejsze dzieło – Księgę Nowego Słońca – opisywałem w jednym z wcześniejszych tekstów mojego cyklu. Obecnie jestem w trakcie lektury innej sagi tego autora (Księga Długiego Słońca) i nawet jeżeli nie zachwycam się tak, jak przy poprzednich kontaktach z jego twórczością, to z całą pewnością przeczytam ją do końca, bo wiem, że potęga literatury Wolfe’a kryje się w szczegółach, których znaczenie odkrywamy dopiero w momencie przeczytania całości od deski do deski. Tak więc spodziewam się, że Księga Długiego Słońcaurzeknie mnie w tym stopniu, co poprzedniczka.
Na ten moment pragnę jednak odstawić wielotomowe cykle fantasy i skupić się na owej relatywnie krótkiej i nieszczególnie epickiej powieści, na dobrą sprawę nie mającej w sobie niemal nic z fantastyki. Jest to natomiast tekst bardzo dziwny, niejednoznaczny i niepokojący, mimo że dramatyzmu czy akcji właściwie nie da się tu znaleźć. W momencie, gdy skończyłem ostatnią stronę Pokoju, przez dobre kilka minut siedziałem bez ruchu i zastanawiałem się, co ja właściwie przeczytałem, a następnie otworzyłem książkę na pierwszej stronie i z głową pełną pytań oraz wątpliwości zacząłem znowu od początku, poszukując wszelkich wskazówek, które pozwoliłyby mi zrozumieć sens tej powieści.
I nie odbierzcie mnie źle – nie czułem się oszukany przez autora, nie miałem też mętliku w głowie ani poczucia niedosytu. Nie chodzi mi też o to, że Wolfe odleciał w stronę postmodernistycznego bełkotu z sensem ukrytym tak głęboko, że równie dobrze może go w ogóle nie być. Wręcz przeciwnie. Podczas czytania tej – niewątpliwie trudnej i wymagającej – książki nieustannie czułem, że coś ważnego mi umyka i ślizgam się po powierzchni prawdziwego sensu. Ponowne rozpoczęcie lektury było spowodowane jedynie tym, że nie mogłem pozbyć się przeświadczenia, iż autor ukrył przede mną coś, co jestem w stanie dostrzec jedynie wtedy, gdy będę bogatszy o tę pierwszą styczność z tekstem. Podobnie było w przypadku Księgi Nowego Słońca – dopiero drugi kontakt z cyklem uświadomił mi geniusz pisarski Wolfe’a. Zresztą nie jest to tylko moje przeświadczenie – Neil Gaiman, który odpowiada za posłowie do mojego wydania Pokoju, dzieli się bardzo podobnymi wrażeniami.
O co tyle szumu? Historia przedstawiona w książce jest zarazem zwyczajna i niezwykła. Głównego bohatera, Aldena Dennisa Weera, poznajemy w momencie, gdy w bardzo podeszłym wieku umiera samotnie w swoim domu. Przeszukując rozpaczliwie swoje wspomnienia, stara się odnaleźć coś, co pozwoli mu przezwyciężyć śmierć – i zdarzenia są nam przedstawiane właśnie jako opowieści z jego pamięci. Poznajemy różnych ludzi, których spotykał na swojej drodze, oraz śledzimy, w jaki sposób osiągnął to, co osiągnął. Z tego opisu może wynikać, że jest to sentymentalna podróż przez przeciętnie interesujące życie Amerykanina z małej mieściny. W rzeczywistości wspomnienia nie są do końca wspomnieniami, Alden Weer nie jest jedynie umierającym staruszkiem, a podróż nie jest wcale sentymentalna. W tej książce wszędzie czai się śmierć, jest to wędrówka wśród duchów – jak również zauważył w posłowiu Neil Gaiman. To historia zwyczajnie niezwyczajna, opowieść, w której czas nie jest linearny, a przestrzeń nie jest określona. Narracja jest pocięta, skomplikowana, pełna niedopowiedzeń, narrator przeskakuje pomiędzy różnymi planami czasowymi, nieustannie coś sugeruje, jednocześnie starając się coś ukryć. Gaiman stwierdził, że u Wolfe’a narrator kłamie i nigdy nie należy mu do końca ufać – chyba coś w tym jest, jakkolwiek żaden czytelnik nie jest w stanie tego kłamstwa zweryfikować.
Trudność w interpretacji tej powieści wynika właśnie z tego. Zakończenie nie jest zakończeniem historii, niewiele tłumaczy wprost, ale może coś sugerować – i podobnie jest z każdym innym wydarzeniem w tej książce. Pod powierzchnią zwykłej historii czają się duchy, tajemnice i cienie tak ulotne i efemeryczne, że ciężko je uchwycić. W streszczeniu Pokoju dostępnym w Internecie sugeruje się, że Weer dysponuje jakimiś niezwykłymi zdolnościami pozwalającymi mu pokonywać czas i przestrzeń i kształtować rzeczywistość. Nie wiem, czy to prawda. Jak dla mnie ciekawszym tropem jest kwestia kłamstwa. Główny bohater prowadzi narrację, więc zdaje się całkowicie wiarygodny i prawdomówny. Czytelnikowi nie przychodzi do głowy, że narrator mógłby kłamać – bo niby po co? Ale w trakcie lektury odkrywamy, że coś jest nie tak, doszukujemy się drugich znaczeń, stajemy się podejrzliwi wobec tego, co się dzieje. Weer nie mówi nam wszystkiego i to, co naprawdę istotne, zostaje przed nami zatajone. Nie chcę wdawać się w szczegóły, gdyż to mogłoby komuś popsuć lekturę. Najlepsze w Pokoju jest to, że tak naprawdę nie wiemy, o co chodzi – ale czujemy, że coś jest nie tak. Wolfe wywołuje w nas niepokój i utrudnia zrozumienie całej opowieści. Być może nie da się jej zrozumieć i do końca poznać – lecz mimo to pragniemy zgłębić tajemnicę, która kryje się w życiu głównego bohatera. Może jest to ten rodzaj tajemnicy, której w prawdziwym życiu się nie zdradza – dlaczego więc miałby ją nam zdradzać narrator w powieści?
Polecam lekturę Pokoju każdemu, niezależnie od preferencji czytelniczych. To jedna z najlepszych książek, jakie ostatnio przeczytałem.
O Księdze Nowego Słońca Gene’a Wolfe’a można poczytać tutaj.