Przeczytaliśmy

Tylko Wyspa. Roy Jacobsen „Tylko matka”

Na Barrøy mieszka matka ze swoimi dziećmi, niektóre są od niej starsze. Na Barrøy mieszka matka i jest to matka samotna. Samotna także w swoich emocjach chowanych za dyscyplinującą hardością ducha. Na Barrøy mieszka matka, której nazwisko jest nazwą wyspy i tak jak wyspa jest gwarantem trwania całej rodziny.

Tylko matka to czwarta część tworzonej przez Roya Jacobsena sagi rodziny Barrøy. Jest ona – zaraz po pierwszej książce z cyklu – częścią najlepszą. Wcześniejsze, opublikowane w Polsce przez Wydawnictwo Poznańskie, to Niewidzialni, Białe Morze i Oczy z Rigela. W kolejnych tomach w różnych formach powraca myśl, że wyspy tak naprawdę nikt nie może całkiem opuścić, a każdy, kto próbuje, prędzej czy później wraca tu na dłużej. Brzmi to jak klątwa, ale w surowym naturalizmie Jacobsena nie ma na takie rzeczy miejsca. Wyspa jest raczej środkiem ciężkości, zagłębieniem w rzeczywistości, w które staczają się żywoty mieszkańców.

Czytając książkę Tylko matka, można odnieść wrażenie, że w tej części owa myśl wybrzmiewa najmocniej, choć autor nie podaje tego wprost. To dlatego, że akcja rozgrywa się tam, gdzie jest Ingrid, a w czwartej odsłonie sagi jest ona tylko na wyspie. Wcześniej zdarzało się jej opuszczać dom – miejska szkoła, szpital psychiatryczny i wędrówka do Szwecji. Teraz zaś praktycznie nie rusza się dalej niż do sklepu na przystani miasta. Ingrid na stałe zacumowała na Barrøy. Zgodziła się więc na to, co czytelnik i czytelniczka wiedzieli już od Niewidzialnych – losy Ingrid to losy wyspy i odwrotnie.

W tej książce mamy do czynienia z Ingrid dojrzałą, właściwą Panią i Władczynią wyspy. Uwidocznia się to chociażby w konfrontacjach z siłą męskości, które tworzą zamierzony kontrast dla podniesienia pozycji Ingrid. Chodzi o momenty, w których mężczyźni rozbijają się o wolę bohaterki, jak na przykład w scenie z próbą pożyczenia pieniędzy na utrzymanie łodzi rybackiej. Siła „synów Barrøy” byłaby bezwartościowa bez wyspy będącej ich domem. Ten zaś rozleciałby się bez władzy sprawowanej przez Ingrid. To ona decyduje o finansach i ważniejszych zakupach, a także o tym, kto może mieszkać na wyspie, a dla kogo przyszedł czas wygnania. Chwilowego oczywiście, bo jak zostało już powiedziane, wyspy nigdy nie da się tak do końca opuścić. Chyba że umierając.

Ale i śmierć jest pretekstem do tego, by wyspa znów zaludniła się Barrøyczykami. Tragedia może zjednoczyć rodziny – to wręcz truizm, lecz Jacobsen przedstawia go w nienachalny sposób, skupiając się głównie na reakcjach Ingrid, która musi zająć się wszystkim, łącznie z emocjami żywych. Nic więc dziwnego, że bohaterka jest szorstka i zimniejsza niż wcześniej. Zarządzając kolejnymi kryzysami, nie może bowiem pozwolić sobie na słabość budzącą współczucie w odbiorcy. Zdawałoby się więc, że Ingrid jest matką alfa – dominującą wilczycą ustalającą hierarchię. Jednak takie animistyczne porównanie jest błędem. Jacobsen, choć tworzy postać surową, nie wyposaża jej w zwierzęcą bezwzględność. Więcej w niej Matki Ziemi, a w tym przypadku Matki Wyspy. Ingrid, owszem, rządzi twardo, ale jednocześnie dba po równo o potrzeby każdego z osobna, bez względu na status w rodzinie.

To nie bez znaczenia także w kontekście czasów akcji – powojennej Norwegii pędzącej ku latom 70. i odkryciu złóż ropy, które zamieniło kraj rybaków w bogate państwo technokratów. Potwierdza się więc kolejny motyw wprowadzony przez Jacobsena – norweskiej, mitycznie związanej z przyrodą, ludowej tożsamości. W takim ujęciu również niemożliwość opuszczenia wyspy zyskuje szersze znaczenie, gdyż historia staje się alegorią narodu ciążącego ku dziedzictwu podboju trudnych terenów półwyspu skandynawskiego.

Nie jest to jednak myśl przewodnia książki (na szczęście, bo przy dzisiejszym klimacie sprzyjającym retrotopijnym nacjonalizmom nie warto dawać im kolejnej pożywki). Tylko matka pozostaje blisko konkretnych ludzi, których autor opisuje wyjątkowo szczegółowo. Osoby związane z Barrøy (nieważne, czy mówimy o Ingrid, czy o wyspie) mają potencjał bohaterów i bohaterek oddzielnych historii, lecz z tego grona szczególnie wybija się Matias – adoptowany syn Ingrid. To dziecko „wessane” w rodzinę, ale mające inną niż pozostali mieszkańcy mentalność. Matias jest kimś z zacięciem do tworzenia fantazji, wymyślania historii i bajania (dla kontrastu jest też w książce pastor, który pracuje nad skazaną na klęskę kroniką ludzi z wybrzeża). Trudno jest nie dostrzec w nim figury samego pisarza, który też przez lata mieszkał na wyspie w okręgu Nordland. Chłopiec zdaje się być kimś, kto wkrótce przejmie schedę opowieści po przybranej matce i to jego los będzie opisywał los wyspy. Z drugiej jednak strony może to być mylne wrażenie, bo podobne odnosiło się w stosunku do Kai (w Oczach z Rigela), jedynego biologicznego dziecka Ingrid – choć wydawało się, że rzeczywistość po wojnie będzie rzeczywistością córki, my wciąż jesteśmy z Ingrid.

To pokazuje, że nawet czytelniczka i czytelnik nie mogą opuścić Barrøy. Za każdym razem, gdy próbujemy pójść za nową postacią, autor zawraca nas ku głównej bohaterce. Chciałbym, żeby dotyczyło to też samego Jacobsena, by kolejny i kolejny raz wracał do opisywania historii tej dziwnej rodziny na skrawku ziemi pośród morza.


autor: Roy Jacobsen

tytuł: Tylko matka

przekład: Iwona Zimnicka

wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie

miejsce i rok wydania: Poznań 2021

liczba stron: 317

format: 156 × 212 mm

okładka: twarda

(Ur. 1991) Poeta, prozaik, felietonista. Wzrost - 176 cm. Szczupły. Oczy koloru szarozielonego. Bez nałogów i obciążeń finansowych. Jego ulubiona liczba to 100000000. W przyszłości chce zostać samolotem.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %