Przeczytaliśmy

Systematyczność. O „Wypiskach ostatnich” Henryka Berezy

Henryk Bereza jest uważany za jednego z najlepszych polskich krytyków literackich XX i XXI wieku. Mówi się o nim, że czytał wszystko, co wychodziło spod piór polskich autorów. Czytanie i pisanie o tym, co wyczytał, miał chyba w DNA. A na pewno nie potrafił żyć bez pisania. Objętość dwutomowej pozycji potwierdza tę opinię. A wszystko było zgromadzone w niepozornej szafie z drzewa orzechowego.

Do lektury tekstów w książce Wypiski ostatnie wprowadza Andrzej Skrędo. Dowiadujemy się z jego wstępu, że we wspomnianej szafie spadkobiercy literata natknęli się na 56 zeszytów formatu A4 o zróżnicowanej objętości od 100 do 500 stron zapisanych gęstym pismem. Trudno powiedzieć, czy autor myślał o ich publikacji, czy były to jedynie szkice albo wprawki do właściwych recenzji. Wydaje mi się, że bliżej im do codziennej gimnastyki umysłu i chęci poznania świata zawartego w książkach. Bereza traktuje bowiem swoją pracę jak powinność wobec autorów i czytelników, ale także jako kolejną, po oddychaniu i jedzeniu, konieczną czynność życiową, bez której jego organizm umierał. Czy to zatem tylko fitness szarych komórek, czy coś głębszego? To oczywiście kwestia oceny wartości tych notatek.

Imponuje mi u Berezy systematyczność pisania, skrupulatna realizacja codziennej konieczności. Ale nie jest to powtarzanie schematów jak w siłowni. Tutaj każdorazowo mamy do czynienia z nowym wyzwaniem dla recenzenta. Staje przed kolejną książką jak przed nowym światem, który chce poznać, a potem zapisać wrażenia i emocje. Wszystko oczywiście rzeczowo i skrupulatnie, ale za każdym razem przecież inaczej. Recenzuje prozę, poezję, dramat, literaturę polską i obcą, książki publikowane i nieopublikowane jeszcze w tamtym momencie. Łącznie w dwóch tomach możemy wyczytać jego opinie o 496 książkach.

Jest ostry w ocenach, jak choćby w przypadku Piaskowej góry Joanny Bator:

„Formalna poprawność językowa nie łagodzi fałszywości tego języka narracyjnego, to język wymyślnej pizdowatości. (…) Grafomania w tej powieści osiąga niebotyczne szczyty, nie znam niczego takiego z najbardziej podłej beletrystyki polskiej. (…) Polskich bredni tego typu nie wydawano ani przed 1989, ani – o ile wiem – po tej dacie, to można wydać na własny koszt” (T. 2, s. 137).

Albo o debiucie poetyckim Jakuba Kornhausera:

„…jest to tomik niemal wyłącznie dziwny, dziwność polega na wymyślności pod tytułowymi hasłami, w nazwach najprostszych rzeczy lub czynności, opowiada się historie surrealistyczne, absurdalne i w ogóle niepojęte. Nie potrafię w tych utworkach dostrzec ani sensów, ani urody czegokolwiek” (T. 2, s. 33).

Ale też potrafi przyznać się do zmiany poglądów, jak choćby w wypadku Gottlandu Mariusza Szczygła, kiedy najpierw pisze:

„Ani w faktografii, ani w refleksjach nie ma nic szczególnego, dla mnie wystarczyłoby zajrzeć pod poszczególne hasło do solidnej encyklopedii, żeby mieć satysfakcje znacznie wyraźniejsze” (T. 1, s. 330).

Żeby dzień później dopisać odmienną opinię:

„…muszę przyznać, że we wczorajszym zapisie jestem niesprawiedliwy wobec Mariusza Szczygła, im dalej czytam, tym więcej udziału faktografizmu i wprost reportażowości albo samodzielnego studiowania dokumentów historycznych. (…) Przyznaję się do pomyłek w moim wczorajszym zapisie w trakcie lektury Gottlandu” (T. 1, s. 330-331).

Jest zatem Bereza w Wypiskach ostatnich recenzentem (czy może po prostu człowiekiem) wciąż poszukującym wartości czytanych książek i nie boi się przyznać do zmiany zdania. To pouczające doświadczenie czytelnicze, które nakłania do dawania autorom i ich dziełom drugich, a może nawet trzecich i kolejnych szans. Książka bowiem może nam się objawić jako wartościowa pozycja niekoniecznie od pierwszej strony. Być może także literatura czeka na odpowiedni moment naszego życia, żebyśmy dopiero po osobistych doświadczeniach zdołali dostrzec autorski przekaz. Albo po prostu potrafili ją zinterpretować. Bereza tego uczy, pokazując metodę – ciągłe czytanie. Do czego Państwa namawiam.


autor: Henryk Bereza

tytuł: Wypiski ostatnie

wydawnictwo: PIW

miejsce i rok wydania: Warszawa 2020

liczba stron: 900

format: 135 x 205 mm

okładka: twarda

Cenię spokój, zarówno ten uświęcony, jak i zwykły. W tym (s)pokoju mam swoje miejsce, z którego sięgam po książki. Czytanie dostarcza mi wszystkich emocji, jakie wymyślił świat. Nauczyłem się tego dawno temu w bibliotece w moim rodzinnym mieście. Wtedy czytałem książki „podróżnicze, względnie podróżniczo-awanturnicze”, dziś najchętniej wybieram literaturę non-fiction i książki przybliżające zjawiska kulturowe sprzed kilku dekad. Przyglądam się niektórym sztukom plastycznym i szperam w klasykach polskiego komiksu. Jestem dobry dla książek.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %