PrzeczytaliśmyRecenzje

Rudnicki swędzi rozkosznie

„Jeśli mało książek znasz, wychodzi ci to na twarz” – napisał kiedyś Wojciech Młynarski i ten właśnie dwuwiersz przypomniał mi się, kiedy zatapiałem się w lekturze najnowszego dzieła Janusza Rudnickiego Życiorysta dwa. To kontynuacja wydanego trzy lata wcześniej Życiorysty i w istocie autor ułożył ją podobnie: z recenzji, felietonów i krótkich form literackich. Całość prezentuje się jak wielowarstwowy tort i od strony formalnej każda jej część smakuje wybornie. A naturalnym spoiwem jest krem, z tym że w przypadku Rudnickiego to crème de la crème. O nim na końcu.

Warstwa pierwsza rudnickiego tortu kieruje nas W stronę biografii. Autor upichcił ją z ośmiu składników o znanych nazwiskach. Użył: Bohumila Hrabala, Czesława Miłosza, Annemarie Schwarzenbach, Stefanii Wilczyńskiej, Hansa Franka, Tomasza Manna, Zofii Stryjeńskiej i Marii Skłodowskiej-Curie. Sięgnął po napisane już biografie i wyciągnął z nich nawet nie tyle bakalie, ile fragmenty, które mu odpowiadały. Zwykle Rudnickiemu smakują inne części życiorysów niż te znane i popularne. A na dodatek on te biografie patroszy bez oglądania się na nikogo. Podaje fakty tak, jak się serwuje wódkę w podrzędnej knajpie – w wyszczerbionym kieliszku, ale za to w odpowiedniej temperaturze. („Mąż umarł, przyszła inflacja, Julia nie miała się z czego utrzymać i straciła grunt pod nogami w podwójnym sensie, powiesiła się”, s. 101).  Odczytuje biografie w charakterystyczny dla siebie sposób. Raz staje i patrzy na bohatera, raz podbiega, obiega, czatuje na najciekawsze chwile. Wyławia je z precyzją i uporem dziecka szukającego schowanych słodyczy. A potem żuje je po swojemu.

Druga warstwa tortu (pięcioskładnikowa, dodajmy dla porządku) zabiera czytelnika W stronę recenzji. W rozdziale o seksie w czasie wojny Rudnicki pisze tak: „W Krakowie całe Planty usiane były prezerwatywami, więcej ich było niż liści. Kleiły się do butów, krakowianie człapali z nimi do domów, dzieci brały je do ust, żeby nadmuchać, a gdyby istniał jeszcze kabaret Zielony Balonik, zmieniłby nazwę na Biały” (s. 215).

W tej części również pojawiają się postaci znane (Hłasko), są stosunki polsko-germańskie (jak opisane wyżej) oraz polsko-niemieckie relacje opiekuńcze. Autor podniesionym głosem (on to potrafi) wyraża swoją opinię o tym, jakoby geriatryczna apokalipsa naszych sąsiadów wynikała z wojennych uprzedzeń wobec Polaków. Uważa, że to jest wciąż rozpalony front II wojny światowej i tylko Polacy potrafią zatrzymać owo silver tsunami.

W stronę prozy udamy się, smakując ostatnią warstwę. Nieco oniryczną, ale kiedy autor unosi się dzięki swojej wyobraźni wysoko, to zdarza się, że ląduje w toalecie. Wciąż jednak jest bajecznie, bo nawet tam spotyka anioła. W tym rozdziale bywa także politycznie i sensacyjnie, są trupy, ekshumacje, demonstracje, wódeczka, olewanie i podlewanie. Jest nowojorska odyseja śmieciowa i warszawska miłość. Ta część książki zawiera głównie krótkie formy literackie, które trudno sklasyfikować. Z pewnością jednak warto czytać i zaryzykuję stwierdzenie, że ta ostatnia część to nawet nie tyle kolejna warstwa tortu, ile jego zwieńczenie. Czyli wisienka w likierze.

Jest zatem Rudnicki recenzentem totalnym, takim, co za dobro wynagradza, a za zło karze. Czyli sędzią sprawiedliwym, jak Bóg. Lubię książki, w których autorzy ujawniają swoje literackie zainteresowania. Pisali o nich Rylski, Sobolewska, Kundera i Dehnel. Rudnicki jednak robi to inaczej. Jest jak swędzący strup – musisz go drapać aż do krwi. Tylko wtedy poczujesz perwersyjną rozkosz czytania. I ta przyjemność to jest właśnie wspomniany na wstępie crème de la crème.

Na koniec uwaga. Jeśli zdziwi Was, jak mnie, zdjęcie autora umieszczone na ostatniej stronie okładki, na którym stoi on w drzwiach przenośnej toalety, to wszystko wyjaśnia się w środku. Książki, nie toi-toia.

autor: Janusz Rudnicki

tytuł: Życiorysta dwa

wydawnictwo: W.A.B.

miejsce i data wydania: Warszawa 2017

liczba stron: 300

format: 125 × 200 mm

oprawa: twarda

Cenię spokój, zarówno ten uświęcony, jak i zwykły. W tym (s)pokoju mam swoje miejsce, z którego sięgam po książki. Czytanie dostarcza mi wszystkich emocji, jakie wymyślił świat. Nauczyłem się tego dawno temu w bibliotece w moim rodzinnym mieście. Wtedy czytałem książki „podróżnicze, względnie podróżniczo-awanturnicze”, dziś najchętniej wybieram literaturę non-fiction i książki przybliżające zjawiska kulturowe sprzed kilku dekad. Przyglądam się niektórym sztukom plastycznym i szperam w klasykach polskiego komiksu. Jestem dobry dla książek.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %