Obejrzeliśmy

Śmiech przez łzy

Pokazy odwołane z powodu gróźb. Wzmożona czujność. Policjanci pod przykrywką na salach. Czy to zagrożenie atakiem terrorystycznym? Nie, to seanse Jokera w Stanach Zjednoczonych. 
W ciągu ostatnich lat DC radziło sobie na dużym (i małym) ekranie co najwyżej średnio. Nawet jeśli Wonder Woman czy Aquaman nie powodowały chęci kąpieli oczu i tak wieść o kolejnej origin story, na dodatek dotyczącej tej niekoronowanego Księcia Zbrodni Gotham, nie dawały powodu do optymizmu. Co więcej, miał za nią odpowiadać twórca Kac Vegas? Dziękuję, postoję, zamiast zasiąść w kinowym fotelu. Aż tu nagle Joaquin Phoenix, pierwsze zwiastuny, zjawiskowe plakaty, piania recenzentów… Złoty Lew w Wenecji?! Ni stąd, ni zowąd okazało się, że zdaniem całego świata ta produkcja to nie jest po prostu dobre kino, ale poziom wręcz Oscarowy.

I faktycznie dostaliśmy historię dobrą, świetną wręcz. Pierwszy w historii superbohaterskich adaptacji dramat z prawdziwego zdarzenia, gdzie komiksowość sprowadzono do poziomu okazjonalnych mrugnięć oka, stawiając na psychologię złoczyńcy (?). Osadzoną w boleśnie realistycznej scenerii tragedię wyalienowanej jednostki, której nie daje się nawet szansy na resocjalizację. Według wielu to wręcz nihilistyczny manifest o wątpliwym moralnie zabarwieniu.

Przyjrzyjmy się zatem wpierw bohaterowi. Są lata 80. (najpewniej rok 1981, jeśli wierzyć repertuarowi kin). Oto Arthur Fleck: uliczny klaun (z zawodu) z ambicjami na komika, oddany syn, eks-pacjent oddziału zamkniętego ze schorzeniem, którego objawem są… niekontrolowane wybuchy śmiechu (cóż za pysznie diaboliczny kliniczny twist!). Arthur nie ma w życiu szczęścia. Ludzie uważają go za dziwaka, mało kto rozumie jego poczucie humoru, rząd tnie dotacje na jego leczenie, niebawem traci pracę. Pewnego dnia Arthur decyduje, że ma dość tłumienia emocji. Szkopuł w tym, że ich ujście znajduje w zbrodni. A to dopiero początek eskalacji.

Ciężko nie oddać Jokerowi choćby jednej rzeczy. Kreacja Phoenixa jest absolutnie wybitna. Wychudły i zmarnowany ekscentryk, nękany wyłącznie przez negatywne myśli, ostracyzowany ze względu na swój specyficzny śmiech – chorobliwie fascynujący, z pogranicza rozpaczliwego łkania i odgłosu krztuszenia – to bohater, któremu nie sposób do pewnego stopnia nie kibicować.

Niebezpiecznie łatwo zapomnieć, że mamy do czynienia z osobnikiem psychicznie rozchwianym, zagubionym w świecie własnych wyobrażeń, pozbawionym pewnych hamulców. Dać się uwieść skrytemu za białym makijażem showmanowi i jego hipnotycznie tanecznym ruchom. Owszem, Arthur to człowiek zraniony przez rodzinę, społeczeństwo, system, lecz obierający ścieżkę przemocy, czemu nie można przyklasnąć. To także buntownik bez jakichkolwiek ideałów. Status anarchicznej ikony został mu nadany wbrew woli, jest rezultatem błędnego rozumienia intencji oraz zapotrzebowania na patrona rewolucji – zupełnie jak w przypadku dzisiejszych interpretacji tej postaci filmowej. Podobnie jak mieszkańcy nizin społecznych Gotham, widzowie z całego świata dokonują usilnego upolitycznienia Jokera. Jest to ryzyko, z którego zapewne reżyser w pełni zdawał sobie sprawę i które w pełni zaakceptował, chcąc opowiedzieć zatrważająco prawdopodobną i aktualną historię buntu jednostki. W geście kanonicznym dla komiksowego Dowcipnisia także Fleck przyjmuje swój nowy status z otwartymi ramionami, zwyczajnie rozbawiony nagłą atencją.

Siłą rzeczy magnetyczna osobowość protagonisty spycha na bok postaci matki (jak zwykle świetna Frances Conroy) czy prezentera prowadzącego popularny talk show, jedyne źródło radości w czasach kryzysu (bardzo dobry Robert de Niro). Są oni jednak, wraz z resztą obsady, niezbędnymi katalizatorami przemiany – emocjonalnej wędrówki w głąb siebie, wyśmienicie akcentowanej muzyką Hildur Guðnadóttir.

Da się w tym wszystkim zrozumieć fanów popkultury, tęskniących za gotyckimi budowlami, gargulcowatymi rzygaczami czy zatęchłymi korytarzami Azylu Arkham. W tej wizji nie ma jednak miejsca dla takiego przerysowania. Wszechobecny brud i zepsucie są realistyczne, szpital nieprzyjazny, lecz bardziej w architektonicznym monumentalizmie, a służby ewidentnie mało kompetentne, ale w granicach prawdopodobieństwa. Filmowe Gotham sprawia wrażenie zwykłego amerykańskiego miasta (żeby nie powiedzieć wprost Nowego Jorku), co jedynie wzmaga ostateczny efekt.

Nie oznacza to, że nie przygotowano dla widza innego rodzaju atrakcji. Easter eggów z kart komiksu nie brakuje, klimat przywołuje na myśli Taksówkarza Scorsese, który to film jest zresztą cytowany bezpośrednio. Kinomani zapewne rozpoznają więcej hołdów bądź inspiracji. Ani przez chwilę Joker nie sprawia jednak wrażenia bezwstydnej kalki, posiada własną artystyczną tożsamość, wyrazistą oraz bezkompromisową.

Doprawdy w ciekawych czasach żyjemy. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek doczekamy się filmu o nemezis Batmana z najwyższą kategorią wiekową. Że będzie to na dodatek produkcja bardziej dramatyczna niż stricte rozrywkowa. Że wywoła skrajnie różne reakcje, tak wśród widzów, jak i w środowisku filmowym. Że będzie mowa o kolejnym (!) Oscarze dla odtwórcy roli morderczego klauna o zielonych włosach. Todd Phillips stworzył dzieło pod wieloma względami przełomowe. I choćby z powyższych powodów podejrzewam, że zostanie ono zapamiętane na długo, jeśli nie na zawsze.


tytuł: Joker

reżyseria: Todd Phillips

scenariusz: Todd Phillips, Scott Silver

obsada: Joaquin Phoenix, Robert de Niro, Frances Conroy

czas trwania: 2 godz. 2 min.

data polskiej premiery: 4 października 2019

gatunek: dramat, kryminał, akcja

dystrybutor: Warner Bros.



Film obejrzeliśmy dzięki współpracy z kinem Helios



Jeśli chcecie jeszcze pozostać w klimacie Gotham, poznajcie lepiej detektywa w rajtuzach oraz jego komiksowe, telewizyjne oraz kinowe odloty. Natomiast w temacie jednostka kontra system polecamy Słodki koniec dnia, z kolei o wyalienowanym mordercy równie dobrze możecie poczytać w recenzji Domu, który zbudował Jack.
Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %