Social Power

Stara (po)nowoczesność

Zygmunt Baumann określał współczesne społeczeństwo jako wyzute z uczuć, pozbawione smaku, zapatrzone w komputery, zbyt szybkie i korzystające ze zbyt łatwych rozwiązań. Od lat zapędzeni w poszukiwaniu nowych technologii, stopniowo zapominamy, co to odpoczynek i relaks oraz jaką satysfakcję daje praca fizyczna. Zapatrzeni w ekrany komputerów i telefonów, zapominamy, że kontakt z drugim człowiekiem ma miejsce przede wszystkim tu i teraz, a życie nie toczy się tylko na Facebooku, ale właściwie wszędzie poza nim. Co drugi dorosły człowiek mijany przez nas na ulicy jest użytkownikiem tego pochłaniającego czas serwisu, przez niektórych traktowanego już jak medium niezależne i pretendujące niemal do miana wyroczni, a na pewno opiniotwórcze.
Tymczasem czas nam płynie szybko i niezauważenie. Dzień za dniem stajemy się starsi, a wielkich zmian dokonujemy tylko w momentach przełomowych. Marnujemy dni na rzeczy, które wzbudziłyby jedynie politowanie w oczach naszych pradziadków. Jednocześnie coraz bardziej zatracamy się w samotności i budujemy wokół siebie mury złożone z braku czasu, zmęczenia, nieuważności wobec własnej egzystencji, niepowstrzymanego pędu ku lepszemu życiu. Jak się jednak okazuje, większość z nas, zapytana o ten wytarty slogan zwany „lepszym życiem”, nie wie, co konkretnie miałoby to oznaczać… Jak sobie zatem radzimy z towarzyszącymi nam uczuciami bezsensu i nudy?

Od wielu lat na Zachodzie, a od kilku również w Polsce zaczęły panoszyć się mody na różnego rodzaju zachowania związane z afirmacją życia. A przeciętny współczesny pracownik korporacji, czując podskórnie, że jego egzystencja jest niepełna (oczywiście nieświadomie, ponieważ nigdy nie przyznałby się, że nie podoba mu się jego życie), uczepia się desperacko każdego nowego trendu, który przychodzi do nas od osławionego bóstwa zwanego „Zachodem”. W związku z tym ostatnie lata osobiście nazywam czasem starej (po)nowoczesności. Wracamy do rzeczy, które nasi przodkowie doskonale znali i które świetnie się sprawdzały, ale że chcemy być bardzo nowocześni , nadajemy im nowe nazwy. Tak właśnie trafiają do nas „pojęcia” takie jak: mindfulness, minimalizm, slow life czy hygge. Zachowania i podejście do życia, które nasi dziadkowie uważali za coś naturalnego, dla nas stają się coolerskim trendem, za którym należy podążać, nie tylko by uchodzić za ciekawego człowieka w oczach innych, lecz także po to, by znaleźć szczęście.

W ten sposób na Facebooka i Instagrama co chwilę trafiają zdjęcia i posty mające pokazać, jak bardzo ktoś ma lepsze życie od swoich znajomych. Wejdźcie na swoje konto. Co widzicie? Ja widzę starą znajomą, która chwali się za pomocą aplikacji Endomodo, że prowadzi fit styl życia, ponieważ właśnie przebiegła dziesięć kilometrów. Kiedy przestaliśmy ćwiczyć dla siebie, a zaczęliśmy dla lajków i fejmu? Widzę również kolegę, który zapisał się na warsztaty z mindfulness, aby nauczyć się zatrzymywania w biegu codzienności i doceniania każdej chwili, czy to spędzonej z samym sobą, czy w towarzystwie. Warsztaty oferują również naukę skupienia na teraz z pominięciem obsesji na punkcie zarabiania pieniędzy i brania udziału w wyścigu szczurów, a kosztują… zaledwie kilka tysięcy. Następnie miga mi przed oczami link do filmiku na temat minimalizmu, wstawiony przez znajomą po rozwodzie. Kilka dni później ta sama znajoma radośnie ogłasza na swojej ścianie, że w myśl zasady nieotaczania się niepotrzebnymi przedmiotami wyrzuciła niemal wszystko, co posiadała, prezentując z dumą puste mieszkanie i ogromną szafę, po której teraz już tylko hula wiatr. Myślicie, że każda z tych osób usiadła i przemyślała dokładnie, czego naprawdę chce i potrzebuje?

W czerwcowych „Wysokich Obcasach Extra” ukazał się bardzo ciekawy wywiad z filozofem Marcinem Fabjańskim na temat podążania za trendami, które zabija naszą duchowość, nawet jeśli wydaje nam się, że ją rozwijamy. Jak to możliwe? Właśnie do tego prowadzi brak refleksji nad motywacjami naszych czynów, a co za tym idzie, również nad obsesyjnym podążaniem za wszystkim, co nowe i ładnie brzmi. Mowa o wielu zjawiskach już przeze mnie wymienionych, takich jak na przykład hygge czy mindfulness. Możemy jednak również przeczytać o innych „nowoczesnych” trendach, jak na przykład buddyzm, stoicyzm czy New Age. To niemal same relikty przeszłości, na stałe już obecne w naszej kulturze i popkulturze, a mimo to odkopane i odnowione specjalnie dla zmęczonego codziennością społeczeństwa. Co gorsza relikty te przedstawia się nam w nowy sposób, który często niemal całkowicie zabija ich pierwotny sens.

W ten sposób otrzymaliśmy na przykład mindfulness, sięgający swymi korzeniami buddyzmu. Sęk w tym, że medytacja w buddyzmie nie zakłada korzyści materialnych z jej praktykowania. Służyć ma przede wszystkim lepszemu pojmowaniu świata i współodczuwaniu z pozostałymi istotami żywymi. Natomiast mindfulness ma na celu przede wszystkim wspomożenie nas w biegu po pieniądze. Nie musi sprawić, że zwolnimy tempo, wręcz przeciwnie. Poprzez pozorny relaks ma ono przyśpieszyć, a nasza wydajność – wzrosnąć. Tak przynajmniej brzmią podstawowe argumenty wysuwane za tą formą medytacji przez masowe środki przekazu oraz marketingowców. Czy naprawdę o to chodziło ojcom buddyzmu? O wykorzystywanie technik wypracowanych przed setkami lat do umożliwiania dalszego wyścigu szczurów ludziom tak wycieńczonym, że nie potrafią trzeźwo ocenić swojego życia? Spytacie pewnie, czemu sprowadzam tak wszystko do poziomu podłogi? Przecież na pewno istnieją ludzie, którzy praktykują mindfulness, by się wyciszyć, by nauczyć się cieszenia życiem. Nie o tym jednak dzisiaj mówimy, ale o tym, co sprzedają społeczeństwu wszelakiego rodzaju media i co z łatwością udaje im się wepchnąć osobom słabszym, zagubionym, mniej świadomym siebie i swoich potrzeb. A przecież człowiek pozbawiony samoświadomości da sobie wcisnąć wszystko, aby tylko chociaż trochę wypełnić pustkę we własnym życiu.

Z trendów, moim zdaniem już bardziej neutralnych, bardzo często spotykam się z minimalizmem. Daleko nie muszę szukać. Kilka osób z mojego najbliższego otoczenia praktykuje ten styl życia. I tam, gdzie zachowano umiar, tam też minimalizm wychodzi na zdrowie. W wielu przypadkach jednak nic nie trzyma się kupy, ponieważ z domów nagle znikają całe szafy ubrań, książek, a nawet zabawek dziecięcych – rzeczy, których wciąż się w używa, ale mama opętana szałem sprzątania stwierdza, że wszystkie te przedmioty, zajmując przestrzeń w domu, zajmują ją też w jej głowie. Zapomina natomiast o tym, że bałagan w głowie nie zostanie posprzątany tylko i wyłącznie dzięki temu, że ogołocimy ściany i podłogi. Oczywiście wiele z nas, zwłaszcza kobiet, zmiany w życiu zaczyna od zmiany fryzury i wysprzątania domu. Taka symbolika ciągnie się za nami od niepamiętnych czasów, kiedy na wiosnę czynnością podstawową było oporządzenie domu po zimie. I symbolika ta, tak głęboko już zakorzeniona w naszych umysłach, nie jest w żaden sposób groźna. Nie ma jednak co liczyć na to, że całkowicie zmieni nasze pojmowanie świata i ulepszy nasze życie sama z siebie. Posprzątanie przestrzeni na zewnątrz to tylko dobry wstęp do tego, by uporządkować przestrzeń wewnętrzną.

Minimalizm jako filozofia życia powstał po to, by ułatwiać codzienne funkcjonowanie. Dlaczego zatem wyrzucenie wszystkiego, co masz w domu, jest błędnym jego pojmowaniem? Ponieważ nie chodzi o to, by pozbyć się wszystkiego, ale tego, co powoduje ukryty lub jawny stres w twoim życiu. Oczyścić je z tego, co uwiera. Możesz zacząć od jakiejkolwiek sprawy, od uporządkowania skrzynki mailowej poprzez segregację ciuchów w szafie aż do opróżnienia szuflady, którą ma każdy z nas na rzeczy mogące się jeszcze kiedyś przydać. Nie chodzi jednak o to, żeby od razu wszystkiego się pozbywać, ale o to, aby najpierw zastanowić się, co z tym można zrobić… To tak zwane obecnie DIY, kolejne piękne określenie na coś, co z powodzeniem można nazwać utylizacją śmieci czy też po prostu niemarnowaniem pieniędzy. A jeśli nie masz pomysłu lub nie możesz liczyć na własną wyobraźnię, nasz wspaniały zglobalizowany świat ci w tym pomoże. Wpisz tylko odpowiednią frazę do wyszukiwarki i natychmiast wyskoczą ci tysiące propozycji.

Istnieje jeszcze jeden ważny aspekt minimalizmu, o którym mało kto wie. Dotyczy relacji międzyludzkich. Zaloguj się na Facebooka (o ile nie jesteś na nim zalogowany non stop) i przejrzyj listę znajomych. Zastanów się, z iloma osobami rzeczywiście rozmawiasz. Pomyśl o tym, których osób posty wprawiają Cię w złość, zakłopotanie, zazdrość albo irytację? Po co rozbudzasz w sobie te uczucia? Jeżeli ich doświadczasz za sprawą tych ludzi, to znaczy, że nie potrzebujesz albo ich autorów, albo samej treści. Minimalizm jest również sztuką nierozmieniania się na drobne. Naprawdę uważasz, że potrzebujesz pięciuset znajomych na Facebooku, kilkunastu grup wsparcia i kilkuset obserwowanych stron? Jeżeli nie żyjesz z Facebooka lub innego medium tego rodzaju, zapewniam cię, że nie. Chcesz pójść o krok dalej? Usuń nieodwołalnie swoje konto, nie używaj Internetu, jeśli nie na stałe, to chociaż na jakiś czas. Gwarantuję ci, że po odcięciu się od źródeł opiniotwórczych nagle odkryjesz, że możesz mieć swoje własne poglądy i panować nad swoimi pragnieniami. Kiedy tylko ograniczysz sobie dostęp do całej medialnej sieczki, którą serwują nam na co dzień Internet, telewizja i inni ludzie, otworzy się przed tobą zupełnie inny, ciekawy świat.

Minimalizm to sposób na oczyszczenie przestrzeni wokół siebie, ale zmiany w twojej głowie nie nastąpią same po wyczyszczeniu brudnego piekarnika i wyrzuceniu dziurawych skarpetek. O zmiany musisz zadbać sam, a sprzątanie powinno tylko organizować na nie miejsce. Jeżeli po porządkach nic nie zmienisz, brud nagromadzi się ponownie w takiej samej ilości i w ten sam sposób. To dopiero początek, który wymaga namysłu, a nie nieprzemyślanego rzucania się na kolejną modę, ponieważ w ten sposób możemy wyrządzić sobie więcej krzywdy niż odnieść korzyści.

Natomiast jedna z moich ulubionych nowości to hygge (czyt. hugge), który przywędrował do nas z Danii. Duńczycy, jak powszechnie wiadomo, są jednym z najszczęśliwszym narodów na świecie, dlatego każda rada na temat życia przez ów naród udzielana powinna zapadać nam głęboko w pamięć, byśmy w odpowiednim momencie mogli ją stamtąd wyciągnąć i wykorzystać, prawda? Otóż nie… Ślepe wzorowanie się na kimkolwiek zawsze skończy się źle, niezależnie od tego, jak dobry pomysł chcielibyśmy wcielić w życie… Na szczęście hygge potencjalnie nie szkodzi, abstrahując od ogólnego odmóżdżenia, spowodowanego ślepym podążaniem za trendami. Ten polega na otaczaniu się wszystkim, co miłe i ciepłe… Brzmi głupio i infantylnie? Jeśli wejdziemy w tę filozofię głębiej, dowiemy się, że chodzi tu o docenianie chwili, uważność w życiu, delektowanie się drobiazgami… Teraz lepiej? A nie wydaje ci się, że brzmi to trochę znajomo? Mi kojarzy się z kolejnym trendem zwanym slow life…

Jak już pewnie zauważyłeś, nazwy kolejnych trendów można wymieniać bez końca, a i tak za każdym razem trafimy w to samo miejsce, niezależnie od tego, czy będziemy szukać siebie w technikach mindfulness, minimalizmie, hygge czy innych wynalazkach językowych. Gdy zbierzemy to wszystko do kupy, na koniec otrzymamy kilka porad, jak radzić sobie z życiem:

1. Znajdź czas dla siebie.

2. Nie gromadź wokół siebie rzeczy i ludzi, którzy tylko bałaganią twoją przestrzeń osobistą.

3. Doceniaj swoje życie i znajdź w nim sens.

I już? To naprawdę wszystko? Po to napisano tyle książek, setki poradników, mówiących o tym, jak radzić sobie z życiem? Po to, żeby wszystko streścić do trzech krótkich punktów?

Nie chodzi o to, byś jak ognia wystrzegał się poradników czy kompletnie nie interesował się, co dzieje się na świecie, ale o to, byś podchodził do tego na takiej zasadzie, na jakiej zakupoholicy idą do sklepu. Stawaj przed półką z nowościami i po zapoznaniu się z etykietą zapytaj samego siebie „czy jest mi to potrzebne?”.

Pamiętaj, że twojej wartości nie wyznacza fakt, czy jesteś modny. Trendy panujące obecnie to w większości stare oczywistości, które rządziły życiem naszych dziadków, pradziadków i nieskończonej ilości ludzi, którzy żyli przed nami. Coś, co my wyciągnęliśmy z przeszłości w obawie przed zbyt szybkim biegiem życia, oni uważali za normę. I nie ma potrzeby nadawania temu wymyślnych nazw i ośmieszania samego siebie poprzez kreowanie się na typowego korposzczura, nie zawsze zresztą celowo, który ciągle chce dalej, więcej i równiutko w szeregu jak marionetka.

Pamiętaj też, by wsłuchiwać się w głos swój, a nie innych ludzi. To, że wszyscy teraz noszą spodnie z większą ilością dziur niż materiału, nie znaczy, że nie wyglądają przez to głupio. Nie znaczy to również, że ty musisz robić to samo. Jeśli lubisz zbierać książki, nie musisz się ich pozbywać, bo zaczęła się moda na czytniki. Jeśli od sponiewierania się na siłowni kilka razy w tygodniu wolisz jeździć do pracy rowerem, nie świadczy to, że jesteś gorszy. Jeżeli natomiast zamiast iść na zakrapianą imprezę wolisz usiąść w zaciszu domowym z herbatą i książką, to nie poskutkuje to zaraz publicznym linczem za bycie antyspołecznym. I chociaż ta ostatnia możliwość akurat wydaje się dosyć prawdopodobna, nie oznacza to, że strach przed nią ma kierować twoim życiem. To ty to robisz.

Filologia klasyczna i ćwierćwiecze – na koncie. Podróże i własne książki – w planach. Kanał literacki, kino oraz dobre jedzenie – na co dzień.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %