Kultura w dymkach

Światy Moebiusa

Z dwóch obliczy Jeana Girauda, które poznaliście we wcześniejszym tekście, zawsze wolałem Moebiusa. Chyba dlatego, że był on niczym niekontrolowaną, dziką, twórczą siłą, a jego dzieła to zadziwiająco uporządkowany chaos treści. Długo zastanawiałem się, w jaki sposób oddać wrażenie obcowania z komiksami tego scenarzysty oraz rysownika, by w końcu odkryć, że on sam podsunął mi rozwiązanie jak na złotej tacy. Krótka opowieść Zboczenie (w oryginale La Déviation) stanowi wprost idealną alegorię lektury jego prac: jak młode małżeństwo (sam autor wraz z żoną) na wycieczce samochodowej zbacza z prostej drogi i na nowym szlaku spotyka cuda i dziwy, tak czytelnik daje się podczas lektury prowadzić zupełnie niezwykłą ścieżką poprzez niestworzone krainy wyobraźni ku celowi, do samego końca stanowiącemu jedną wielką zagadkę. Czytanie Moebiusa to po prostu niezapomniana przygoda.



Jego fabuły są zresztą bardzo często zapisem wielkich podróży – wędrówek w głąb siebie, dróg ku przeznaczeniu, poszukiwań własnego miejsca we wszechświecie. Dużo łączy także krainy wykreowane przez tego giganta bande desinée: to uniwersa pełne hierarchicznych zależności, gdzie natura ściera się z technologią, a religia przybiera wynaturzone formy. Pośród tego wszystkiego samotna jednostka, pionek w rękach losu. Jej perypetiom towarzyszy zawsze w jakiejś mierze oniryczno-deliryczny klimat, a także ukryty i subtelny symbolizm, przez co całość nabiera wydźwięku alegorycznego.

To unikatowe podejście do tematu fantastyki naukowej i ekspresja graficznego wyrazu obecne są już, aczkolwiek w ograniczonej formie, we wczesnych albumach: Arzachu czy Garażu hermetycznym oraz jego kontynuacji, Człowieku z Ciguri (polskie wydanie zbiorcze nosi tytuł Feralny Major). Niektórzy, moim zdaniem niesłusznie, uważają tę dwuczęściową opowieść (pierwotnie ukazującą się w odcinkach w magazynie „Metal Hurlant”) za najdoskonalsze dzieło twórcy. Jednak pomimo ciekawego pomysłu nietrudno zauważyć, że dzieje Majora – przypomina on z wyglądu angielskiego podróżnika czasów kolonizacji – stanowią zaledwie ciąg pretekstowo powiązanych epizodów, a sama ekspedycja jawi się jako nie tyle osnowa, ile istota akcji. Abstrakcyjna podróż poprzez kolejne poziomy rzeczywistości jest może wizualnie imponująca, ekscytująca, niewątpliwie surrealistyczna, ale dopiero później Moebius nauczył się wzbogacać proste historie o filozoficzną głębię. Niemniej jednak Feralny Major to również pozycja, która ma wiele do zaoferowania, w swojej specyficznej naturze zdecydowanie wybitna.




Kolejnym etapem artystycznego rozwoju komiksiarza jest fenomenalny Incal – wynik współpracy z Chilijczykiem Alejandrem Jodorovsky’m. To niesłychanie gęsta powieść graficzna, hojnie czerpiąca z dokonań transcendentalizmu, ezoteryki i psychoanalizy. Ujawniają się tutaj kolejne obiekty fascynacji szalonego alter ego Girauda: rozpad oraz transformacja. W pewnym momencie główny bohater, prywatny detektyw klasy R, John Difool (nawiązanie do karty tarota Głupiec, ang. the Fool) dzieli się na cztery części, z których każda symbolizuje jeden z żywiołów. Inna z postaci, dziecięcy mesjasz Solune, przemienia się w androgyniczny (obojniaczy) byt, symbolizujący pierwiastki ying i yang, światła i ciemności, a nie jest zresztą jedyną tego rodzaju figurą w tej kultowej space operze. A to zaledwie niektóre z kulturowych tropów: dla przykładu ukochana Difoola, Animah, odwołuje się do jungowskiego konceptu animy, żeńskiego aspektu męskiej natury. Każdy kształt ma tutaj znaczenie, częstokroć pojedyncze kadry są małymi dziełami sztuki, a we wszystkich protagonistach i ich działaniach tętni życie. Dynamizm wynika zresztą z faktu, że dzieło powstało w nietuzinkowych okolicznościach. Obaj lubujący się w eksperymentach autorzy odgrywali bowiem poszczególne sceny, nim Moebius uwieczniał je w postaci kadrów.




W chyba najbardziej znanej kreacji Francuza objawia się również wielka nieufność względem systemów, w szczególności oligarchii oraz teokracji, ich przedstawiciele zaś zostają wyraźnie zdemonizowani jako organy opresyjnej władzy. Technokapłani – jeden z owoców tej obawy – stali się potem nawet bohaterami jednego pobocznych cykli Jodorovsky’ego. Tego rodzaju podejście do religii może szokować, komiks frankofoński jednak z natury swej nigdy nie był pokorny, wręcz przeciwnie – buntowniczy, łamiący tabu, a dzięki temu prężnie się rozwijający. Gir podąża tym tropem, a nawet idzie o krok dalej, depcząc święte zasady komiksu, odrzucając precz ciągłość fabuły, sens, czytelność. Jest przy tym zaskakująco libertyński, jeśli chodzi o często pojawiające się motywy dążenia do wolności, przełamania społecznych podziałów, walki z tyranią, a także przejmująco fatalistyczny, gdy kwestionuje sprawiedliwość losu, ludzką moralność, a nawet samą strukturę rzeczywistości.

Największe wrażenie robi jednak cykl Świat Edeny, nie tylko ze względu na ciekawą genezę i autorskie inspiracje, przywołane już przez Magdę. Można powiedzieć, że to swoista summa wszystkich omówionych już zjawisk – mamy tu przemianę początkowo bezpłciowych bohaterów w mężczyznę (Stela) oraz kobietę (Atanę; skojarzenie jest jednoznaczne w kontekście biblijnej opowieści o Raju, a zamiana ról intrygująca) pod wpływem naturalnego pożywienia, podziemne społeczeństwo, rządzone przez złego boga, Ojcierza, trzymane w ryzach za pomocą groźby tajemniczej choroby nosa, a także zbuntowanych opozycjonistów, postaci uwikłane w starcie potężnych sił. Sporo tu sennych wizji, przypominających te wywołane halucynogenami, pytań o tożsamość, tropów literackich. Koegzystują w tym świecie elementy fantastycznonaukowe oraz wróżkopodobne istoty, a fauna i flora dają dowód – jak zwykle zresztą – niepohamowanej wyobraźni autora. Pod płaszczykiem znaczeń i symboli jest to jednak dość prosta historia, tym bardziej warta przez to docenienia.




To niepojęte, ale jakimś cudem Moebiusowi udawało się pogodzić głębię z rozrywką, czerpać inspirację nawet z tak małych rzeczy jak powiedzenie „Zobaczyć Neapol i umrzeć” i tworzyć na tej bazie naprawdę nietypowe opowieści, które nieodmiennie zaskakują, niosąc przy tym często ważne przesłanie. Należał do tych niespożytych gigantów imaginacji, którzy po prostu muszą działać, poszukują weny tam, gdzie inni boją się zapuścić, kroczą śladem tego, co nowe, odmienne, przekraczają granice. Nic dziwnego, że otaczał się podobnymi ludźmi – przyjaźnił się z Hayaem Miyazakim i córce dał na imię Nausicaa po bohaterce jednego z jego filmów, współpracował też z reżyserem Reném Laloux przy filmie Les Maîtres du temps. Próbował wielu innych stylów (zadziwiająco stonowana manga Ikar, bardzo doceniona w środowisku komiksowym) i projektował kostiumy oraz dekoracje (zainteresowanym polecam szczególnie jego szkice koncepcyjne do nieodżałowanego projektu Diuna Jodorovsky’ego). Tacy jak on chcąc nie chcąc pozostawiają w kulturze trwały ślad, a ich odejście stanowi dotkliwą stratę. Choćby tylko dlatego warto go poznać, a przy okazji samemu się przekonać, że jego dzieła faktycznie zasługują na szczególną pozycję nie tylko w świecie literatury obrazkowej.

Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %