Taniec rzeczy, taniec wrażeń
A naprawdę jest o kim opowiadać, ponieważ Loïe to wyrazista postać, mocny charakter – kobieta, która doskonale wiedziała, czego chce i jak to osiągnąć. Potrafiła za pomocą nieoczywistych środków wyczarować coś oryginalnego, magicznego, elektryzującego. To dlatego sceny tańca są tak hipnotyzujące – widz najpierw obserwuje zmagania bohaterki ze swoim ciałem, towarzyszy jej w wyczerpujących próbach i ćwiczeniach siłowych, przygląda się schematom scenografii, budowie skomplikowanych mechanizmów, kreacji kostiumu, a potem nagle przed jego oczami te wszystkie toporne ruchy, zwykłe przedmioty i techniczne wynalazki zamieniają się w zapierającą dech w piersiach smugę koloru, serpentynowy ruch, oniryczną baśń.
„Jestem niczym bez swojego kostiumu” – takie słowa padają w pewnym momencie filmu z ust Loïe. I rzeczywiście może się wydawać, że cały kunszt wymyślonej przez nią metody zamyka się w kilku technicznych sztuczkach: długich połaciach jedwabnej sukni ożywianej przez ramiona wydłużone o bambusowe kije oraz specjalnie dobrane kolorowe światła. Czyż to nie tanie triki w sam raz nadające się do cyrku lub burleski, niemające wiele wspólnego z prawdziwym artyzmem? Takie zarzuty można usłyszeć w samym filmie, podobne zdania pewnie niejednokrotnie zostały wypowiedziane przez osoby sceptycznie odnoszące się do sztuki współczesnej. Kiedy jednak jesteśmy świadkami aktu wykreowanego przez Loïe, przestaje się liczyć cały proces do niego prowadzący, nie liczą się poszczególne elementy i rekwizyty.
Najważniejsze w Tancerce są oczywiście sekwencje taneczne. Nie tylko ze względu na tematykę filmu, ale również z powodu wizualnej maestrii wypracowanej przez aktorkę Soko (czyli Stéphanie Sokolinski o częściowo polskich korzeniach), scenografów, kostiumologów, choreografów, operatorów kamer i świateł i pewnie jeszcze wielu innych członków ekipy. Sceny te bardzo mocno oddziałują na widza, który – siedząc w ciemnościach – staje jakby sam naprzeciw wyłaniającego się z czerni kolorowego motyla, urzekającego swoim ruchem. Ten efekt jest niczym wisienka na doskonałym estetycznie torcie, składającym się w całości z pięknych zdjęć, kolorów i scenerii. Moim zdaniem to właśnie obraz, a nie opowiadana historia, mocniej angażuje emocjonalnie w tym przypadku, co pokazuje siłę tańca w wykonaniu Loïe oraz kunszt twórców jej filmowej biografii.
W filmie ukazane zostały dwie wizje tańca. Jedną reprezentuje Isadora Duncan (grana w filmie przez Lily-Rose Depp) i jest to wizja skupiona na pięknie poruszającym się doskonałym ciele, drugą – Loïe Fuller i jej emocje oraz wyobraźnia kształtujące ruch. I chociaż kuszą erotyzm oraz intymność wynikające z pierwszego punktu widzenia, to do mnie osobiście przemawia ten drugi. Nie zamyka on bowiem dostępu do tańca osobom niewpisującym się w kanon piękna obowiązujący w danych czasach i pokazuje, że ważne jest nie tylko samo ciało, lecz także idee, emocje i historie, które chcemy za jego pośrednictwem przekazać.
Dzięki takiej wizji tańca opowieść o Loïe staje się uniwersalna – tym bardziej, że pomysły tancerki były niezwykle współczesne; jej historii nie traktujemy więc jako czegoś zamkniętego, właściwego tylko dla jej czasów. Natomiast kreowana przez nią sztuka przemówi do każdego wrażliwego człowieka – bez względu na rzeczywiste zainteresowanie tańcem – jestem tego najlepszym przykładem.
Tytuł oryginalny: La danseuse
Reżyseria: Stéphanie di Giusto
Scenariusz: Stéphanie di Giusto, Sarah Thibau
Obsada: Soko, Gaspard Ulliel, Mélanie Thierry, Lily-Rose Depp
Czas trwania: 1 godz. 48 min
Gatunek: dramat, biograficzny
Premiera: 13 maja 2016 (świat), 23 grudnia 2016 (Polska)