KsiążkaPrzeczytaliśmy

Zastosować filtr postmodernistyczny?*

Ty! Tak, ty! Dla ciebie piszę. Nie udawaj, że nie czytasz. Mam ci do przekazania coś ważnego, coś, co dotyczy pewnej książki. Nie będę od razu wszystkiego wyjaśniać, bo wtedy, gdy nie masz o niczym pojęcia, jest trochę na dziko, trochę nieprzewidywalnie.

Semona to istne miasto-widmo kosmicznych rubieży, ostatni bastion cywilizacji na dzikim Limesie, całkowicie wyludniony za wyjątkiem rzeszy modyfikowanych genetycznie nefasów oraz garstki nemrodów – brawurowych poszukiwaczy1 przeważnie izolujących się od reszty świata na pokładach swoich lewiterów. Jeszcze zanim nad planetą wzejdzie nieodgadnione mechaniczne słońce, życie jednego z nich imieniem Talim2 zostanie wywrócone do góry nogami. 

To razem z mężczyzną obsesyjnie dłubiącym przy znaleziskach ze swych licznych wypraw odkrywamy stopniowo świat przedstawiony, który wydaje się – w tym lingwistycznie – jednocześnie obcy, jak i zaskakująco znajomy. Czas nadal mierzy się według ziemskich standardów, przewijają się anachronistyczne kasety wideo, nazwy budzą jednoznaczne skojarzenia: klocki nelego, Natari, Nefa-Cola. Roją się na stronach na ogół względnie czytelne kulturowe aluzje. Ale zamiast graffiti znajdziemy tu trójwymiarowe gifgraffy, internet zastąpiła SiećSens, zaś Koncern Nefastis spełnił kapitalistyczne marzenia o korposzczurze idealnym, doszczętnie pozbawionym indywidualizmu i zaprzedanym w wiekuistą niewolę. No i jest jeszcze tytułowe Zejście, pradawny relikt obcej cywilizacji, a zarazem międzyplanetarny portal o zagadkowym działaniu3

Początek powieści Matuszka sprawia wrażenie wiernego zapisu strumienia świadomości głównego bohatera, w komplecie z chaotycznym ciągiem skojarzeniowym i tendencją do dygresyjności. Z tym że wdziera się do niego coraz bardziej za pośrednictwem przypisów jakiś intruzywny głos z zewnątrz, dla wygody czytelnika oznaczony kursywą, kwestionując autentyczność niektórych doznań, a nawet samą naturę rzeczywistości4. Na podobnej zasadzie, co w czytanej przez ciebie recenzji. Pierwszy z nich szybko okazuje się być częścią samego tytułu, przy czym numerowane są one od tyłu, zupełnie jakby stanowiły element odliczania do swoistego punktu kulminacyjnego. Z czasem treści zawarte w odnośnikach zaczynają wypierać właściwą narrację: wprowadzają perspektywę nowych postaci, zawierają fakty istotne dla zrozumienia szerszego kontekstu, nawet ujawniają prawdę jakby skrywaną przed odbiorcą. Kiedy metafikcyjny aspekt fabuły z zaledwie sugestii przeistacza się w integralny element opowiadanej historii, twórca serwuje nam ostatnią woltę, która pomimo obecności samoświadomego odautorskiego komentarza do pewnego stopnia odbiera w moim odczuciu wartość wszystkiemu, co nastąpiło przedtem. Nagle mamy do czynienia z banalnie wręcz prostolinijnym, choć gorzkim elaboratem na temat ludzkiego upodobania do eskapizmu5… 

…naznaczonym jednocześnie solipsystyczną w duchu refleksją na temat natury bytu, co pozostaje najmocniejszą stroną pisarstwa Matuszka. Owa emanująca z każdej przewróconej kartki nieufność wobec percepcji zmysłowej, która łatwo może ulec przekłamaniu, tutaj przybierającemu formę nałożonego na rzeczywistość filtru dostosowanego do naszych ograniczonych kompetencji poznawczych. Podobnie rzecz się ma ze wspomnieniami, które nadbudowujemy przecież warstwą starannie wyselekcjonowanych znaczeń i ubieramy w zestaw konkretnych emocjonalnych skojarzeń, aż obiektywna prawda przestaje się de facto liczyć. W ten sposób nasz odbiór empiryczny ulegałby, jak sugeruje pisarz, dwojakiemu przekształceniu. I choć Zejście49 sprawdza się – koniec końców – lepiej jako eksperyment, niż fabuła, pozostawia nas z intrygującym egzystencjalnie pytaniem bez odpowiedzi przywodzącym na myśl zakończenie wiersza Sen we śnie Poego:

Wszystko to, co
Widzę, wiem –
Czyż jest tylko
We śnie snem?6 (tł. W Nawrocki)

autor: Paweł Matuszek

tytuł: Zejście49

wydawnictwo: IX7

miejsce i data wydania: Kraków 2023

liczba stron: 256

format: 125 × 195 mm

oprawa: miękka ze skrzydełkami8

* Zadawał sobie przez jakiś czas pytanie recenzent nowej powieści Pawła Matuszka, dochodząc ostatecznie do wniosku, że inna forma nie odda sprawiedliwości eksperymentalnemu charakterowi ocenianej pozycji. Nie mówiąc o tym, że sam lubił od czasu do czasu urozmaicić strukturę tworzonych przez siebie tekstów, a dawno już nie miał po temu odpowiedniej okazji.

  1. Przygód? Wrażeń? Bogactwa? Prawdy? Ciężko stwierdzić. Dość powiedzieć, że los większości śmiałków jest nie do pozazdroszczenia. ↩︎
  2. Proponuję nie czytać blurba z tyłu okładki, bo psuje nieco jedną z wielu towarzyszących lekturze niespodzianek. ↩︎
  3. O ile Matuszkowi dobrze idzie budowanie atmosfery tajemnicy oraz egzystencjalnej grozy, o tyle zazwyczaj właściwie nie zależy mu na satysfakcjonującym rozwikłaniu zagadki czy udzieleniu odpowiedzi na nasuwające się pytania. Dawniej nawet nie silił się na wyjaśnienia, pozwalając czytającemu wysnuć własne wnioski, tym razem odsłania wiele kart, ale mimo to, a może właśnie z tego powodu, odnosi to o wiele gorszy skutek. 
    ↩︎
  4. Tego rodzaju rozważania są zresztą wspólnym mianownikiem także dwóch poprzednich czytanych przeze mnie książek autora, Kamiennej ćmy oraz Onikromosu, które w przeciwieństwie do Zejścia49 stanowiły bardziej synestezyjną prozę obrazów oraz odczuć, a obcowanie z nimi sprawiło, że w mig zaliczyłem pisarza do grona moich mistrzów wyobraźni. Nie oznacza to oczywiście, że ta powieść pozbawiona jest barwnych i pomysłowych opisów wykreowanych światów. Można zatracić się w przestrzeni porośniętego mchotrawą Limesu żyjącego własnym mechanicznym życiem na wzór lemowskiej Solaris. Intrygują taksonomicznie mylące przedstawienia fauny z Plovoos. Ale to na tyle skąpe kąski, że pozostawiły mnie z poczuciem niedosytu. ↩︎
  5.  Nie zdradzając zbyt wiele, refleksją bardzo na czasie w kontekście postpandemicznym i nie tylko. ↩︎
  6. Obudził się znienacka w środku nocy ze zdumieniem przemieszanym z ssącym w żołądku niepokojem, spoglądając na ekran laptopa i otwarty w Wordzie gotowy plik recenzji, której pisania w ogóle nie pamiętał. Dotyczyła ona książki, której nigdy nie czytał, ani o której nawet nie słyszał. Jednak bardziej zatrważający był fakt, że po krótkim researchu w internecie okazało się, że nie ma tam o niej choćby jednej wzmianki, podobnie zresztą jak o autorze. Jego czoło zrosił pot. Przełknął ślinę. Z jakiegoś powodu pomyślał, że jest zimniejsza niż deszcz. ↩︎
  7. Co ciekawe, pierwotnie książkę zapowiadało wydawnictwo Powergraph, ale jak sądzę, wskutek szeregu zakulisowych perypetii znalazła – zapewne lepszy – dom w oficynie specjalizującej się w pozycjach bardziej gatunkowych i co najmniej nietuzinkowych. ↩︎
  8. Do sprzedaży trafiła również limitowana edycja w oprawie twardej, gdzie wizualna stylizacja okładki na starą kasetę VHS sprawdzać się mogła nawet lepiej. Wielkie brawa dla odpowiedzialnego za projekt Artura Rudnickiego, który zadbał o nawet najdrobniejsze detale! ↩︎
Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %