Przeczytaliśmy

Małe miasteczko, dziwne historie i meandry pamięci

Jest rok 2005. Cukrówka, miasteczko między Wadowicami a Bielskiem-Białą, wydaje się pogrążona w cokolwiek sennej codzienności: byli pracownicy zlikwidowanego zakładu ceramicznego dorabiają sobie dorywczymi pracami, nastolatki palą zioło na wzgórzu, sklepikarka wie wszystko o wszystkich. Tyle że do tej codzienności już od dawna wkradają się coraz to nowe zdarzenia, które ją zaburzają, a ostatnio jakby przybrały na sile. Córka miejscowego biznesmena chodzi nocą nago po dachach, przyroda przeżywa nadspodziewany urodzaj, a po miasteczku krążą plotki, jakoby pszczelarz, stary dziwak, skrywał u siebie bezcenny skarb. Tak zaczyna się Zimowla Dominiki Słowik. To znaczy nie, wcale nie tak.

Zaczyna się nieco wcześniej – próbą wyznaczenia przez narratorkę, a zarazem główną bohaterkę, punktu, z którego można by wyprowadzić tę opowieść, momentu, w którym „wszystko się zaczęło”, a zatem – próbą nadania wspomnieniom czytelnej struktury. Po świecie powieści oprowadza nas postać zdecydowanie świadoma swojej roli, zwracająca baczną uwagę na subiektywność własnych odczuć i zawodność pamięci.

Akcja powieści toczy się na początku XXI wieku, ale szczególne znaczenie dla niej mają lata wcześniejsze – okres schyłkowego PRL-u i transformacji ustrojowej. To one determinują wybory bohaterów i wpływają na późniejszą rzeczywistość Cukrówki. Babka narratorki emigruje do USA, ojciec jednego z jej przyjaciół jeździ na handel do Niemiec, a drugiego – traci pracę w miejscowym zakładzie ceramicznym. Muzeum, w którym pracuje matka narratorki, chyli się ku upadkowi, miejscowy biznesmen kręci podejrzane interesy, a w dawnej fabryce odbywają się dyskoteki w rytmie techno. Trudno byłoby jednak powiedzieć, że opis transformacji to temat w książce dominujący – to raczej tło, bez którego jednak nie sposób jej sobie wyobrazić. Również sama Cukrówka jest tu tylko exemplum nieuchronnego przemijania lub przemiany znanego nam świata, stanu zawieszenia podobnego do zimowli – okresu hibernacji pszczół.

Gdybym miała krótko określić, o czym jest Zimowla, napisałabym bez wahania: o pamięci. Choć sama autorka, słowami narratorki, ujmuje to niejako na odwrót: „być może pamięć jest po prostu formą opowieści” (s. 566). Perspektywa wspomnień narratorki wpływa na postrzeganie i przekazywanie minionych wydarzeń, ich funkcję, umiejscowienie ich na myślowej osi czasu, na związki przyczynowo-skutkowe. Odgrywa to istotną rolę w fabule, odzwierciedla się również w języku – w licznych metatekstowych wtrąceniach („kiedy teraz o tym myślę…”, „nie pamiętam, kiedy…”, „długo nie mogłam sobie przypomnieć…”). A także – co pociąga mnie najbardziej – w kompozycji tekstu.

Narratorka, niczym Szeherezada, urywa opowieść w najciekawszym momencie, ale w kolejnym rozdziale wraca nie do niej, lecz do historii zarzuconej znacznie wcześniej, niekiedy też nawiązuje do wątków, których czytelnik nie ma jeszcze prawa znać. Wszystko to sprawia, że poszczególne historie, zdarzenia, nazwiska blakną podczas lektury, łączą się w nieoczywisty sposób. Wymusza to na nas cofanie się o kilka stron lub podpatrywanie, co będzie dalej. Wrzuceni w sam środek opowieści, musimy zatem w jakimś stopniu zrekonstruować ją sobie z tego, co już wiemy i czego jeszcze nie zapomnieliśmy, a potem – skonfrontować to z opowieścią właściwą. Eksperyment z działaniem pamięci testujemy więc na sobie.

Na szczególną uwagę zasługuje tu sama narracja – pierwszoosobowa, bardzo osobista. Narratorka to postać z krwi i kości, do tego postać zdecydowanie świadoma swojej roli. W czasie akcji jest nastolatką. Z właściwym wiekowi krytycyzmem, ale i z uwagą, przygląda się zastanej rzeczywistości. Jej perspektywa przeplata się jednak z punktem widzenia osoby dorosłej, rekonstruującej metodycznie zarówno same wydarzenia, jak i siebie jako ich uczestniczkę. Zwraca przy tym baczną uwagę na subiektywność własnych odczuć i zawodność pamięci, która – co już ustaliliśmy – determinuje opowieść niezależnie od woli opowiadającego. Dlatego zagląda do dokumentów, porównuje różne wersje wydarzeń, pyta o sprawy, które tylko pozornie są dla wszystkich oczywiste. Systematyzując wspomnienia, cofa się też do wcześniejszego i późniejszego dzieciństwa, co daje czytelnikowi wgląd między innymi w jej historię rodzinną.

Jej ojciec w jakiś sposób wchodzi w dialog z ojcem Schulzowskim. Mistyk (przynajmniej we własnym mniemaniu), dziwak (w mniemaniu pozostałych), hipochondryk dręczony apokaliptycznymi wizjami, prowadzący „badania” (pieczołowicie ujmowane przez narratorkę w cudzysłowy) nad zjawiskami paranormalnymi i mapami nieba. Samotnik, ale nie mędrzec, wróż i eksksięgowy, posiadacz obszernego archiwum „Spraw Niezwykłych” i skrupulatnie prowadzonego rejestru cudów. Ale przecież i Schulzowska Księga wydawała się postronnym prospektem reklamowym.

To skojarzenie obu postaci wzbudziło zresztą początkowo moją nieufność: osadzenie akcji w małym miasteczku, nadrealizm i zmysłowość zazwyczaj zwiastują jakiegoś post-Schulza, co bywa nużące. Dominika Słowik nie ulega jednak pokusie i klimaty schulzowskie (tak, opisy wybujałej letniej przyrody czy piwnicy wypełnionej słoikami miodu są niezwykle sugestywne!) skutecznie równoważy humorystycznymi scenkami z udziałem zawsze sarkastycznej babki Sareckiej i precyzyjnie skonstruowaną rzeczywistością Cukrówki, widzianą oczami tamtejszych nastolatków.

Na drugiej szali sytuuje się matka. Pochłonięta pracą, piekielnie zdyscyplinowana muzealniczka, postać tyleż rozsądna (ktoś musi – i rzecz jasna, nie jest tym kimś ojciec ekscentryk), ile tajemnicza, w całej tej historii pojawia się rzadko. Jej kluczowa rola w fabule wydaje się jednak bezsprzeczna, a nieliczne momenty, w których pojawia się na dłużej niż jedno zdanie, mocno zapadają w pamięć, budzą niepokój, może nawet fascynację.

Wyraziści, pełnokrwiści bohaterowie to zresztą ogromna zaleta tej książki. Niemal każdy z nich – od samej narratorki i jej dwóch najbliższych przyjaciół po sklepikarkę i nauczycielkę niemieckiego pojawiającą się w całkiem pobocznym wspomnieniu – ma własną historię, którą stopniowo poznajemy, charakterystyczne zachowania, sposób postrzegania świata, mniejsze i większe dziwactwa, sobie tylko właściwy sposób mówienia. Między innymi dlatego trudno którąś postać uznać za epizodyczną. Język jest niezbywalnym elementem tej misternie skonstruowanej rzeczywistości. Jego rejestry nieustannie łączą się i ścierają ze sobą – niezwykle uważne, drobiazgowe obserwacje rzeczywistości zostają skonfrontowane z młodzieżowymi, mocno potocznymi dialogami, żargon naukowy z mistyczną materią opisu, rzeczowy ton babki narratorki z egzaltowanym tonem jej ojca.  

Jak w klasycznym kryminale, w którym winny okazuje się, jak wiadomo, kamerdyner, także tutaj kluczowe role w intrydze odgrywają ludzie, po których najmniej byśmy się tego spodziewali. W przeciwieństwie, rzecz jasna, do kamerdynera w klasycznym kryminale. Osią fabuły jest bowiem kilkuwątkowa zagadka. W jeziorze znaleziono czyjeś ciało, nocny stróż prowadzi podejrzane rozmowy z prezesem miejscowej firmy. W dodatku z cukrowskiego kościoła jeszcze w stanie wojennym, tuż po pierwszym z licznych cudów nawiedzających miasteczko skradziono święty obraz, a w muzeum istniał ponoć pusty pokój, w którym pod koniec życia ukrywał się dotknięty szaleństwem dyrektor. Choć samą intrygę trudno uznać za najważniejszą w tej opowieści, sprawia ona, że książka najzwyczajniej trzyma w napięciu do końca, a liczne, splatające się po wielokroć wątki układają się w spójną całość.

Zimowla jest powieścią z prawdziwego zdarzenia. Jak na taką powieść przystało, można ją czytać na wiele sposobów – choćby jako tekst o dorastaniu albo o przemianach ustrojowych. Albo, czemu nie, jako kryminał (bądź co bądź, trup też jest, i to więcej niż jeden). Można ją odczytywać w kluczu feministycznym – zwłaszcza że historia rodziny narratorki jest w dużej mierze historią kobiet – albo wpisać ją w nurt literatury małych ojczyzn. Jestem jednak prawie pewna, że ani żadne z tych odczytań osobno, ani wszystkie razem nie wyczerpią jednak potencjału książki, a każdemu czytelnikowi pozostanie coś do odkrycia. I całe szczęście.


autor: Dominika Słowik
tytuł: Zimowla
wydawnictwo: Znak
miejsce i rok wydania: Kraków 2019
liczba stron: 624
format: 140 × 200 mm

Studentka filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Sprząta (na portalu, a czasem również gdzie indziej). Tu zetrze przecinek, tam dostawi brakującą literę, ówdzie zrobi przemeblowanie w zdaniu albo rozwiesi cudzysłów. Kiedyś studiowała ukrainistykę, ale jej przeszło. Została jej stamtąd sympatia do dwudziestowiecznej literatury ukraińskiej.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %