Błędne wędrówki
Niewątpliwie dokończenie powieści rozpoczętej przez Leopolda Tyrmanda było zadaniem co najmniej trudnym. Przede wszystkim ze względu na język, jakim posługiwał się autor. Charakterystyczny, zabawny, lekko ironiczny i przede wszystkim przemyślany. W tekstach warszawskiego pisarza żadne słowo nie jest przypadkowe. Kto czytał – nawet jeden, jedyny raz – choćby fragment wybranego opowiadania, artykułu czy powieści, zauważy porównania, epitety czy w końcu metafory charakterystyczne wyłącznie dla Leopolda Tyrmanda. Ich konstrukcja jest kilkupoziomowa, stale się piętrzy, a równocześnie jest lekka i bardzo dobrze ułożona, że jako czytelnicy – pomimo rosnących pięter – nie widzimy, która to kondygnacja i że to jedna z najwyższych.
Do tego dochodzi wielkość nazwiska Tyrmand w świecie literatury i presja, jaką w związku z tym niesie ze sobą dokończenie jego dzieła. Napisanie kontynuacji historii, którą rozpoczęła legenda syreniego grodu, wymaga wielkiej odpowiedzialności i uczciwości nie tylko względem siebie, lecz także – przede wszystkim – względem czytelników i słów zapisanych kilka dekad wcześniej.
Czy to się udało? Czy autorki, pisząc, poczuwały się do odpowiedzialności, do obowiązku? Pamiętały – chciały pamiętać, czy po prostu od czasu do czasu przypominały sobie o wspomnianej uczciwości?
Cóż… według mnie nie.
O ile można wymyślić dalszą część historii, o ile można również ją zapisać, o tyle przekazanie jej w ciekawy sposób jest już trudniejsze. Autorki w tym aspekcie podołały. Również jeśli chodzi o przekazanie konwencji – charakterystyczne przypisy, tytuły rozdziałów – zdały egzamin na 5. I za to brawa, ponieważ jest to o wiele trudniejsze niżeli napisanie czegoś od początku. Można by przyjąć, że warsztatowo Monika Dyrylica i Dagmara Klein dały sobie radę, jedynie nieliczne fragmenty zdradzają absencję Leopolda Tyrmanda w drugiej części jego dzieła. Właściwie trudno ocenić, czy to dobrze czy nie. Według mnie jednak lepiej mieć własny styl niż umieć pisać w stylu czyimś.
Autorki zdradza co innego – brak umiejętności balansowania na krawędzi ze smakiem i swadą. W pewnych momentach, szczególnie w opisach bądź fragmentach, kiedy Jan Franciszek Stukułka się uzewnętrznia, autorki tracą azymut i płyną w kierunku krainy, gdzie czytelnik może się poczuć mocno zażenowany. Jednym z takich fragmentów jest opis tego, jak bohater dzielnie podejmuje walkę dywersyjną z wrogiem.
„[…] Jednak Jan Franciszek przychodził nad Lebiedkę również w innym, niż zaspokojenie chuci, celu. Obudzony w nim ptak walki narodowowyzwoleńczej szamotał się w klatce piersiowej (acz asekuracyjnie) i szukał możliwości skanalizowania swych zrywów, które w zamierzeniu miały dopiec okupantowi […] Akty dywersyjne polegały bowiem na cyklicznym zanieczyszczaniu wód rzecznych fekaliami. Jak dobrze dedukował, wody te zaniosą śmiercionośny ładunek do nadrzecznych baz wojskowych okupanta […]”.
Nie wiem, czy takie opisy i poprowadzenie akcji w ten akurat sposób wynikają z mało lotnego poczucia humoru autorek czy z przeświadczenia, że papier jest cierpliwy, a czytelnicy i tak to kupią, i tak przeczytają, bo pierwsze nazwisko na okładce to Tyrmand.
Wersja dalszych losów Jana Franciszka Stukułki wybrana przez konkursowe jury nie świadczy na korzyść wydawnictwa MG i organizowanego przez tę instytucję wydarzenia. Pomimo że tekst jest napisany dość sprawnie i widać dobry pomysł na fabułę, to opisy takie jak przytoczony powyżej niszczą wszystko i pokazują lekkomyślność literacką autorek.
Warto jednak wspomnieć o samym zakończeniu, które zdecydowanie stanowi najlepszy fragment dopisanej części. Jest ciekawe, dobrze się je czyta, pomysłowe i wręcz ulotne – jakby oderwane od całości, choć wciąż z nią współbrzmiące.
Część Wędrówek i myśli porucznika Stukułki napisana przez Leopolda Tyrmanda należy po prostu do niego – autor jest w niej obecny od początku do końca. Dalsze losy porucznika, wymyślone przez Monikę Dyrylicę i Dagmarę Klein, to już coś zupełnie innego. Ciężko tam odnaleźć autorki i ich indywidualny styl – choćby w niuansach. Dla mnie ta druga, dopisana część stanowi dowód tylko na to, że kontynuacja tej historii nie powinna w ogóle powstać. Lepiej by było, gdyby książka pozostała nieukończona, a każdy czytelnik mógł sam dopisać w wyobraźni dalsze losy bohatera Leopolda Tyrmanda, niż miał możliwość czytać to co napisały Monika Dyrylica i Dagmara Klein.
tytuł: Wędrówki i myśli porucznika Stukułki
wydawnictwo: MG
miejsce i data wydania: Warszawa 2016
liczba stron: 332
format: 149 × 220
oprawa: twarda