Nie tylko chrząszcz, czyli co (i kto) brzmi w Szczebrzeszynie (ciąg dalszy)
Jako polonistka zdecydowanie językolubna wiązałam duże nadzieje z warsztatami Kreatywnie o komunikacji, czyli dlaczego język jest ważny. Skuteczność komunikacyjna, środki językowe pozwalające tę skuteczność osiągnąć, niebanalne pomysły, słowem: same wspaniałości. Szkopuł jednak w tym, że chociaż zajęcia rzeczywiście dotyczyły komunikacji – zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych – to języka nie dotyczyły w najmniejszym stopniu, stąd spore (i jedyne podczas tego festiwalu) rozczarowanie. Zabawy w zakładanie firmy w kwadrans i opracowywanie jej strategii komunikacyjnej w pół godziny, choć niewątpliwie rozwijające, mnie akurat nieszczególnie porywają.
Wynagrodziły mi to jednak z nawiązką trzy spotkania autorskie, a może raczej trzy dyskusje z autorami. W rolach głównych: Grażyna Plebanek i Katarzyna Tubylewicz, Łukasz Orbitowski i Marcin Kołodziejczyk oraz Marianna Kijanowska i Bohdan Zadura. W rolach prowadzących – równie przecież ważnych – Justyna Sobolewska i Michał Nogaś. Każde z tych spotkań miało inną dynamikę, toczyło się wokół innych spraw, budziło inne emocje – a dzięki ich ułożeniu bezpośrednio po sobie te kontrasty stawały się tym widoczniejsze i tym ciekawsze.
Spotkanie pierwsze: bardzo spokojna, ale i bardzo rzeczowa dyskusja o tym, co bliskie zarówno Grażynie Plebanek, jak i Katarzynie Tubylewicz – autorkom od lat mieszkającym za granicą (w Brukseli i Sztokholmie), ale wciąż mocno zakorzenionym w polskości. Zatem: dyskusja o Europie, Afryce, ścierających się i przenikających tożsamościach. O eurosieroctwie i emigracji zarobkowej. I o literaturze, rzecz jasna, a zwłaszcza o najnowszej książce Grażyny Plebanek, Pani Furii, która jest w tej problematyce mocno osadzona. Dużo konkretów: układ dzielnic zamieszkiwanych przez imigrantów w Paryżu i Brukseli oraz jego wpływ, planowany i rzeczywisty, na asymilację tych osób. Nauczanie historii w Senegalu (nie tak znowu dawno temu) w taki sposób, że o Senegalu i w ogóle o Afryce nie mówiono wcale, a za to w centrum świata stawiano Europę z Francją na czele. Wywodzący się stąd mit europejskiego raju i zderzenie go z rzeczywistością. Decyzja o prostowaniu albo nieprostowaniu włosów a tożsamość afrykańska. Muzułmańskie działaczki na rzecz praw kobiet w Szwecji, ignorowane przez szwedzkie władze.
Spotkanie drugie: niesamowita energia, szybkie tempo, celne riposty, zdecydowane sądy. Polska niewielkomiejska, jej codzienność i zarazem odrębność w tej codzienności, a to wszystko widziane przez Łukasza Orbitowskiego – autora bestsellerowej Innej duszy, a także literatury fantastycznej, i Marcina Kołodziejczyka – cenionego reportera. Ale też rozmowa o tym, nad czym obydwaj autorzy właśnie pracują. A zdecydowanie jest o czym mówić. Kołodziejczyk szykuje z Marcinem Podolcem, współautorem Dymu (pisaliśmy o nim tutaj i tutaj), Morze po kolana (premiera: listopad 2016), czyli komiks oparty na jego reportażach dla „Polityki” (jak sam mówi – to doświadczenie dla niego całkiem nowe). Orbitowski z kolei uczestniczy w projekcie Nowe legendy polskie, złożonym z antologii opowiadań i dwóch filmów dokumentalnych, a osnutym wokół polskich wierzeń ludowych z wczesnego średniowiecza. W przedsięwzięcie to zaangażowali się też między innymi: Jakub Małecki, Elżbieta Cherezińska i Jerzy Stuhr. Pisarz pracuje też nad nową książką, podobno powieścią drogi (Nogaś: „No dobrze, ale o czym to jest?”, Orbitowski: „O tym, jak chłop spieprza w Europę”). Premiera w przyszłym roku.
Spotkanie trzecie: zupełnie inne, ukraińsko-polskie. Dialog ukraińskiej poetki i tłumaczki poezji polskiej z polskim poetą i tłumaczem poezji ukraińskiej. Zabrakło trzeciego głosu – Andrija Bondara, także poety i tłumacza, który również miał w tej rozmowie wziąć udział. Marianna Kijanowska, badaczka wątków ukraińskich w twórczości Leśmiana, tłumaczyła jego wiersze przez osiem lat, tworzyła alternatywne wersje przekładów (tłumaczenie Dziewczyny zaprezentowane na festiwalu powstało w ośmiu wersjach). Efekty – świetne. Zresztą na Leśmianie nie koniec, czego dowodem jest choćby mistrzowski przekład Lokomotywy Tuwima. Bohdan Zadura z kolei, ceniony nie tylko w Polsce, lecz także na Ukrainie, uparcie twierdzi, że tłumaczem literatury ukraińskiej został przypadkowo: nie znał języka, nie cenił znanej sobie literatury. A potem dostał zlecenie na przekład wierszy Dmytra Pawłyczki. I chwyciło – nie od razu, ale skutecznie.
Dzień zwieńczyło Drzewo według Wiesława Myśliwskiego – spektakl plenerowy, o którym, jako teatralny laik, nie ośmielę się powiedzieć nic poza tym, że wciskał w krzesło/ławkę/leżak. Pozostaje mi więc oddać głos Stefanowi Szmidtowi, autorowi inscenizacji i odtwórcy głównej roli: „Dla kogo i o czym jest nasze Drzewo? Dla wszystkich tych, którzy zechcą zgromadzić się pod wybranym drzewem w miejscowości, do której zawita nasz teatr, dla zaproszonych i przypadkowych, dla tych, którzy bywają w teatrze, i tych, dla których będzie to teatralna inicjacja. O czym? […] O »jednym stąd« i o… drzewie”[1]. A nad rzeką, nad którą je wystawiono, mimo zimna i sporego opóźnienia zebrało się mnóstwo ludzi. To także o czymś świadczy.