Bohater wcale nie z przypadku
Powyższy przykład to paradoksalnie prostsze potwierdzenie reguły. Częściej spotykany motyw tak zwanego „bohatera z przypadku” zawiera w sobie skomplikowane powiązania rodzinne, pradawne sekrety, stare przepowiednie i inne tego rodzaju atrakcje.
I tu właśnie świetnie wpisuje się dziecko George Lucasa. Chyba nikt z nas, oglądając po raz pierwszy najstarszą odsłonę znanej sagi, nie spodziewał się, że zwyczajny sierota Luke Skywalker, któremu zdarzyło się po prostu kupić dwa droidy należące wcześniej do księżniczki Lei, jest aż tak wplątany w jakże zawikłane ścieżki Mocy. Finał Imperium kontratakuje przyniósł jeszcze większą niespodziankę, a słowa Dartha Vadera na stałe włączono w poczet najsłynniejszych popkulturowych cytatów. I to właśnie tego rodzaju rewelacje stanowią podstawę popularnej koncepcji znaczącego pochodzenia protagonistów. Los ma bowiem dość przekorne poczucie humoru, a niespodzianki – jak pokazał casus Lei – chodzą parami. „Sługa zła jest twoim ojcem, a twoja najlepsza przyjaciółka tak naprawdę jest twoją siostrą”. Brzmi jak dość kiepska telenowela pokroju Mody na sukces, czyż nie? Ale o dziwo się sprawdza, w ramach konwencji oczywiście.
Tutaj właśnie leży przyczyna częstego oskarżania serii Eragon Christophera Paoliniego o plagiat filmu Lucasa. Główny bohater to sierota wychowywany przez wuja, który ponosi śmierć z rąk sługusów okrutnego Imperatora (sic!), jego ojcem okazuje się niegodziwy Smoczy Jeździec (choć akurat w tym przypadku sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej), tajników magii – aż chciałoby się powiedzieć „Mocy” – uczy go stary przyjaciel rodziny, a jego waleczny druh Murtagh okazuje się także synem matki chłopaka. Zresztą cały raban także został zapoczątkowany przez splot niezwykłych okoliczności: Eragon znajduje w górach smocze jajo, które pęka specjalnie dla niego. Staje się jasne, że młodzieniec jest Wybrańcem mającym pokonać tyrana Galbatorixa. Żeby było zabawniej, debiutujący autor wrzucił do powieści również elfy i orkopodobne kreatury zwane Urgalami, więc ostateczny efekt przypomina mieszankę nie tylko Gwiezdnych Wojen, lecz także Władcy Pierścieni. Na szczęście im dalej w las, tym bardziej książki z tej serii nabierają własnych cech.
Bardziej uwspółcześnionym, a na dodatek telewizyjnym przypadkiem zjawiska „bohatera z przypadku” jest szalenie sympatyczna komedia sensacyjna Chuck. Dawny kumpel ze studiów przesyła protagoniście pewnego dnia szczególnego mejla. Dołączony jest do niego program, który zawiera w sobie wszystkie największe sekrety amerykańskich agencji wywiadowczych. Od tej pory zaczyna się jego podwójne życie: najpierw jako współpracownika, a potem – regularnego szpiega. Co istotne, ojciec młodego Charlesa „Chucka” Bartowskiego pozostawił bohatera oraz jego siostrę samym sobie krótko po zaginięciu ich matki. Te fakty zyskują na znaczeniu w późniejszych sezonach serialu, a umiejętności sympatycznego pracownika sklepu z artykułami RTV i AGD okazują się wcale nie takie przypadkowe. Jest bez wątpienia w tym wszystkim pewna nuta naiwności, jednak nie da się ukryć, że podobnego rodzaju podejście oferuje ze sobą często całe mnóstwo obiecujących ścieżek fabularnych.
Oferuje też często sensowne i potrzebne wyjaśnienie pewnych szczegółów mitologii historii w odcinkach – jak miało to chociażby miejsce w przypadku Merlina z produkcji BBC. Prosty chłopak, przybyły na dwór króla Pendragona, aby uczyć się u zielarza Gajusza, odkrywa swoją wielką moc, a także równie wielką rolę, którą ma do odegrania w dziejach Albionu. Wszystko to przez swój dar mówienia w języku smoków, odziedziczony – no właśnie – po ojcu. W ten oto sposób, na skutek zbiegu sprzyjających okoliczności, rozpoczyna się droga ku wielkości legendarnego maga.
Na koniec pozostał najbardziej absurdalny ze wszystkich ciągów przypadków w historii literatury. W niesłychanie humorystycznym pięcioksięgu Douglasa Adamsa Autostopem przez Galaktykę Ziemia zupełnie przypadkowo znajduje się nagle na trasie intergalaktycznej obwodnicy i ma zostać zniszczona. Co więcej – również najzupełniej przypadkowo – najlepszy przyjaciel głównego bohatera, Arthura Denta, był cały czas nie kim innym, jak… kosmitą! Nie, tym razem nie bratem. Po kilku niesłychanie groźnych perypetiach jedyni ocalali z anihilacji błękitnej planety dostają się na statek, gdzie – no nie, przypadkom nie ma końca! – spotykają dziewczynę, którą Arthur chciał kiedyś poderwać. Jednak to nie koniec: po pewnym czasie okazuje się, że nasza niepozorna planeta była superkomputerem mogącym odpowiedzieć na odwieczne pytanie o życie, wszechświat i całą resztę (Choć oczywiste jest, że brzmi ona „42”. Zaintrygowani? Zachęcam do sięgnięcia po książkę), a protagonista stanowi o dziwo istotny element planu jej zrekonstruowania. To zaś zaledwie ubogi fragment pierwszego tomu cyklu. Czasem można aż odnieść wrażenie, że to zbiegi okoliczności są prawdziwą gwiazdą tych powieści, a za całością nie kryje się bynajmniej żaden głębszy sens.
Teraz warto przyjrzeć się sylwetkom samych bohaterów. Na ogół dominują dwa typy: pierwszy – bez prawdziwych rodziców, zahartowany przez życie, marzący o czymś więcej oraz drugi – ujmująco ciamajdowaty, który wraz z rozwojem akcji dojrzewa na naszych oczach do wielkości. Od czasu do czasu elementy obu profili zostają nieco przemieszane. Jednak skąd taka akurat konstrukcja? Odpowiedź jest bardzo prosta: z kimś takim czytelnikowi bądź widzowi łatwiej się utożsamić. Trudna sytuacja wzbudza współczucie, ambicja to rzecz jak najbardziej zrozumiała, nieudacznikom kibicuje chyba każdy, a ostateczna przemiana cieszy, ponieważ bohater na nią zasłużył. Sami przecież liczymy na nagrodę za nasze starania.
Dochodzimy tym samym do najważniejszej kwestii – czemu motyw „bohatera z przypadku” jest tak popularny. Otóż to dzięki niemu możemy snuć własne sny o wielkości. Każdy chce wierzyć, że jego istnienie coś znaczy, że przeznaczone są mu rzeczy ważne, że być może to jakże zwyczajne życie, które teraz prowadzi, nie będzie trwało wiecznie. Ślepy traf może zapoczątkować nasze własne przygody, może sprawić, że sami staniemy się bohaterami, że odkryjemy, co przyszykował nam los. Literatura, serial i film (mimo swojej fikcyjności) sprawiają, że ta ścieżka wydaje się realna, otwierają nas na nieskończenie wiele alternatywnych możliwości. Skoro jemu się udało, dlaczego nie mogłoby się udać mnie? Czujemy się dobrze, przeżywając wspólnie z wymyślonymi postaciami ich wzloty oraz upadki, ciesząc się ich sukcesem, a nawet wraz z nimi opłakując utratę bliskiej im osoby, ale przede wszystkim – przechodząc kolejne próby, aby w ostatecznym rozrachunku wyjść z nich zwycięsko. I to bynajmniej nie przypadkiem.