Wszystkie odloty Batmana
Zacznijmy jednak od srebrnego ekranu, a co za tym idzie od – jakżeby inaczej – obrazu Tima Burtona z 1989 roku. „Batman” stanowi przy tym początek nie tylko obecności Nietoperza na salach pokazowych, lecz także nowej ery jego przygód na ekranach domowych odbiorników Cóż jednak takiego wyjątkowego jest w tym cokolwiek starym filmie? Co sprawiło, że zyskał on z czasem status kultowego?
Często można się spotkać z opinią krytyków, że twórca „Beetlejuice” na nowo namalował komiks własną paletą mrocznych barw, dzięki czemu nadał mu zupełnie inny charakter i wytworzył unikalną atmosferę mroku, obłędu oraz anarchii. Swoją wizję reżyser wzbogacił o smoliście czarny humor momentami silnie zaakcentowaną groteskę, a jakby tego było mało, Joker brawurowo odegrany przez Jacka Nicholsona zapisał się złotymi zgłoskami w historii łotrów popkultury. Ta ryzykowna mieszanka, oparta mocno na umowności świata przedstawionego, sprawdziła się. Rzekłbym nawet, że dzięki samej swojej naturze przetrwała próbę czasu.
Nakręcona trzy lata później kontynuacja oferowała w dużej mierze to samo, jedynie pula dziwacznych postaci uległa zwiększeniu, a na ekranie brylowała Michelle Pfeiffer w towarzystwie Danny’ego DeVita. Na tym zakończyła się przygoda Burtona w mieście Gotham, jednak (niestety, biorąc pod uwagę rezultaty) producenci bynajmniej nie zamierzali zostawić Batmana w spokoju.
W tym samym czasie dzięki Bruce’owi W. Timmowi – postaci bardzo cenionej wśród fandomu – Mściciel w Masce doczekał się chyba najbardziej pamiętnego serialu animowanego, a rok później także jego wersji pełnometrażowej. Żadna kolejna produkcja nie miała podobnego klimatu, a najświeższa: „Beware the Batman” (2013) odstręcza nieco toporną grafiką. Ta forma bliskiej komiksowi wizualizacji jest zresztą chyba najpopularniejsza – wciąż powstaje mnóstwo pojedynczych opowieści przeznaczonych od razu na rynek DVD (niektóre z nich to ekranizacje literatury obrazkowej, o której będę mówił później). Niekiedy zupełnie niesłusznie, ponieważ stanowią kawał dobrej roboty, imponując przy tym swoją fabułą.
Przenieśmy się jednak do roku 1995, kiedy to pałeczkę po twórcy „Gnijącej Panny Młodej” przejął Joel Schumacher. Jego „Batman Forever” jest jeszcze w miarę znośny, aczkolwiek boleśnie uwidacznia się tam pewne rozdarcie między szalenie poważną, psychologizującą stylistyką filmu a karykaturalnym przerysowaniem protagonistów oraz fabuły. Zaskakuje pozytywnie Jim Carrey w ciekawej roli Człowieka Zagadki, ale całość bynajmniej nie zapada szczególnie w pamięć.
Później (kiedy w kostium Nietoperza wcisnął się George Clooney, Arnold Schwarznegger mroził nie tylko spojrzeniem, a Uma Turman przeistoczyła się w kusicielską Poison Ivy) wbrew pozorom otrzymaliśmy nie przednią rozrywkę, lecz zgoła niestrawną farsę, której twórca nieudolnie próbował naśladować dwa pierwsze filmy. I to nawet nie znienawidzona przez komiksiarzy postać Robina okazała się gwoździem do trumny osławionego „Batmana i Robina” z 1997, lecz – cóż – wszystko inne.
Po tak wielkiej klapie przygody naszego herosa odłożono na półkę, i słusznie, bo gdy koncept dojrzał wskutek społecznych przemian, a na dodatek podjął się jego realizacji nie kto inny, jak Christopher Nolan… Pisałem o tym już wcześniej w tekście „Liga Niezwykłych Bohaterów” – współczesna trylogia jest o wiele bardziej aktualna, postacie bardziej wyraziste, a wydźwięk nawet bardziej niepokojący. Znajdą się jednak zarówno fani, jak i przeciwnicy takiego podejścia – to nic niezwykłego.
Powieści graficzne umożliwiły Mrocznemu Rycerzowi rozwój w jeszcze innych aspektach. Duży nacisk stawiany jest często na nękające Bruce’a Wayne’a demony, przyjmujące znaczącą postać nietoperzy. W starszych filmach był to motyw raczej drugorzędny. Co ciekawe, znaczna większość pozycji, które uznałem za warte uwzględnienia w tym przekrojowym przeglądzie, pochodzi sprzed okresu powstania obrazu Burtona.
O „Batman: Year One” (1987) Franka Millera wspominałem już w moim poprzednim artykule z tego cyklu. Album stanowi jedyną realizację odrzuconego scenariusza artysty i bardzo szczegółowo opowiada o początkach działalności Mściciela w Masce, a także o narodzinach części jego przeciwników. Dzieło niezwykle chwalono za brutalny realizm przedstawienia losów postaci. Obok „Powrotów Mrocznego Rycerza” tego samego twórcy to rzecz stanowczo nietuzinkowa.
„Batmana: Zabójczy żart” z 1988 roku (niedawno na nowo wydanego w naszym kraju) uważa się za jeden z najlepszych komiksów o Nietoperzu w ogóle. Autorem jest amerykański gigant Alan Moore, który snuje dzieje kolejnej diabolicznej intrygi Jokera, przeplatane retrospekcjami z dawnego życia złoczyńcy. Tak naprawdę to jego należy uznać za głównego bohatera, a sam autor zastanawia się nad naturą jego szaleństwa, podkreślając niekłamany tragizm i beznadzieję sytuacji zielonowłosego żartownisia oraz zarysowując jego skomplikowane relacje z zapiekłym wrogiem.
Przedostatni w kolejce jest mój
osobisty faworyt, czyli „Azyl Arkham” z onirycznymi ilustracjami wieloletniego
współpracownika Neila Gaimana, Dave McKeana. Również on skupia się na kwestii
choroby umysłowej, a także wielu jej obliczach, jednak to jedynie wstęp do
głębszych rozważań i cudownej intertekstualnej gry z czytelnikiem. Konteksty
narzucają z czasem zupełnie inną interpretację pozornie prostej historii o
przejęciu zakładu psychiatrycznego przez pacjentów. Postawiony w obliczu
niewytłumaczalnych zjawisk Batman musi stawić czoła własnym lękom, zadać sobie
pytania, jak bardzo różni się od zamkniętych w tym budynku maniaków, a także
czy to aby nie świat zewnętrzny stanowi prawdziwe więzienie. Historia cechuje
się wielką złożonością, dopracowaniem i dopieszczeniem w każdym możliwym
aspekcie. Nie dziwi więc fakt, że jest to na daną chwilę biały kruk, niezwykle
ciężki do dostania oraz osiągający na rynku zawrotne ceny.
Na koniec Gaimanowskie „Co się
stało z Zamaskowanym Krzyżowcem?” z 2009 roku. Ta powieść obrazkowa to jedna
wielka dyskusja na temat śmierci, a pretekstem do jej rozpoczęcia jest
tragiczne odejście samego Obrońcy Gotham. Możemy między innymi dowiedzieć się,
co mówią o nim jego przyjaciele oraz wrogowie. Autor „Nigdziebądź” stawia
pytanie o istnienie życia pozagrobowego czy też jakiejkolwiek nagrody za dobre
życie – pytanie odważne i niezwykle istotne. Pozycja z wszech miar wyjątkowa.
Mógłbym długo jeszcze pisać o różnych obliczach Batmana, o licznych produkcjach fanowskich, które chyba najtrudniej jednoznacznie ocenić ze względu na ich wielce zróżnicowany poziom, o crossoverach czy spotkaniach z innymi bojownikami o sprawiedliwość, lecz myślę, że tyle wystarczy, aby zainteresować choć część z Was.
Jak widać, bohater tej odsłony „Kultury w dymkach” już dawno wykroczył poza ramy protagonisty opowieści stricte rozrywkowych. Od zawsze zresztą naznaczony był, jak mi się wydaje, swoistym piętnem, a druga tożsamość okazała się dla niego ucieczką od natrętnych upiorów przeszłości. W tej psychologicznej głębi postaci (nie wspominając już chociażby o złożoności postaci drugoplanowych, szczególnie Jokera) zdaje się kryć największy potencjał na ciekawą, a przy tym całkiem ambitną opowieść. Z jej powodu Mroczny Rycerz wciąż do nas przemawia, wydaje się bardziej autentyczny od Supermana czy Hulka. W tym tkwi jego niezaprzeczalna siła.