Lorem ipsum

Być jak Stachursky

Witaj, Jacku. Nazywam się Michał Ciemniewski. Urodziłem się dwadzieścia pięć lat bez dziewięciu dni po Tobie. Zaiste jesteś Żółtą Magnetyczną Gwiazdą. Tyś jest czterysta czterdzieści i cztery. Bawię się i cieszę razem z Tobą. I muszę Ci powiedzieć, że nie jestem w tej zabawie osamotniony.

Kto nigdy nie heheszkował ze Stachurskiego, ten niech pierwszy w ogóle, centralnie, kamieniem go, bez kitu. Lata 90-te, które objawiły nam twórczość wykonawcy z Czechowic-Dziedzic, utrwaliły też w zbiorowej pamięci jego VHS-owo zniekształcony obraz pełen szumów tandety i zakłóceń złego smaku. Już wtedy, niemal na początku swojej kariery, Jacek Łaszczok załadował się do eurodance’owej lufy i wystrzelił wprost w składowisko wszelkich dożynek, festynów, dni ziemniaka i juwenaliów pomniejszych uczelni. Był kimś, na kim moje pokolenie mogło budować pojęcie kiczu. Ale choć potężna wichura łamała grube drzewa, jego trzciną zaledwie tylko poruszała. Stachursky przetrwał, a pierwsza dekada nowego milenium zaczęła go dla samej siebie odkrywać jako fenomen – żywą skamielinę z czasów, których w bardzo nadętym polskim szołbizie nigdy nie było! Ten typ niepokorny okazał się być wizjonerem beki, jakże idealnie pasującym do rodzących się czasów internetowej altern-estetyki. Dziś, w pełnym rozkwicie kultury ironii, Jacek Stachursky to odziany w memy Stańczyk establiszmentowego rynku muzycznego.

Z czasów późnego dzieciństwa, kiedy to mieszkałem w akademiku na Kickiego podczas pierwszego roku studiów magisterskich, pamiętam, że ilekroć przydarzała się towarzystwu wódka, tylekroć z głośników leciało Dosko. Dźwięki obijały się o kieliszki i wibrowały w odkręconych butelkach, a tekst wybijał dziury w głowach, które natychmiast wypełniały się jakimś przedziwnym rozbawieniem. Do teraz nie wiem, czy to opus magnum Stachurskiego wabiło alkohol, czy na odwrót. Pewny za to jestem tego, że Dosko trzepało bardziej niż procenty i w żyznej glebie umysłu zasiewało ziarno posthumoru.

Chłosta należy się więc tym, którzy nie dostrzegają wyprzedzającego swoje czasy podejścia JŁS do kwestii sławy i budowania własnej postaci. Ale takich jest raczej niewielu, o czym świadczy obecny hajp na syna ziemi Czechowicko-Dziedzickiej. Na początku kwietnia 2019 Stachursky opublikował w sieci kawałek Doskozzza. To kontynuacja Dosko z 2009 roku. Swoiste #10YearsChallenge, którym ten, którego przewodnikiem jest Żółty Samoistny Człowiek, rozgrywa naszym zainteresowaniem. I coś wam powiem. Doskozzza jest o niebo lepsza niż większość badziewia, które ślizga się po komercyjnych rozgłośniach. Nie tylko przez to, że zdoła rozkręcić każdą wiksę w tym kraju, ale przede wszystkim dlatego, że to odpowiedź Stachurskiego na żart, który sam opowiedział, a którym była i zawsze będzie jego własna twórczość. Nowy kawałek i kroczący za nim album 2k19 to reinterpretacja własnej tandety podana na złotym półmisku. Wreszcie jest to spełnienie mokrych snów wszystkich nas – paździerzonautów, zachwycających się nizinnymi formami popkultury.

Wszystkie te Pawły Domagały, wszystkie Margarety, Natalie Szroedery, zaryzykuję stwierdzenie, że nawet wszystkie Taco Hemingwaye przeminą. Zeżre ich gaszący wszelką autentyczność korporacyjny przemysł rozrywkowy, którego są zresztą produktami. Stachursky zaś nie przeminie. I nawet jeśli przez chwilę zastąpi go Norbi, to przezimuje ten czas w swoim Zielonym Zamku Synchronizacji, by w końcu odrodzić się jako kolejne wcielenie social mediowego trickstera. O tak! Jacek Stachursky to self-made man na miarę naszych czasów.

(Ur. 1991) Poeta, prozaik, felietonista. Wzrost - 176 cm. Szczupły. Oczy koloru szarozielonego. Bez nałogów i obciążeń finansowych. Jego ulubiona liczba to 100000000. W przyszłości chce zostać samolotem.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %