PrzeczytaliśmyRecenzje

Control freak z nieujarzmioną wyobraźnią

Gbur, rozpieszczona księżniczka, control freak, despota, malkontent. Takich słów wolelibyśmy nie używać, opisując swojego idola, dlatego lepiej słuchać się mądrych przysłów i trzymać z daleka od obiektów uwielbienia. Ale skoro wyłapujemy najmniejsze skrawki informacji na temat dzieł naszego mistrza, to jakże mielibyśmy przegapić jego biografię?
Ano ja nie mogłam przegapić biografii George’a Lucasa. Kusiła swoją objętością, kusiła okładką i tytułem. Gwiezdne wojny i reszta życia – to mogłaby być maksyma niejednego fana. Trzeba jednak pamiętać, że brodaty wizjoner kina akcji wykreował nie tylko Hana Solo, R2D2 i Indianę Jonesa, lecz także Jar Jar Binksa oraz… wątek miłosny Anakina i Padme. Trudno więc było przewidzieć, kim tak naprawdę jest George Lucas, ale ostatecznie okazało się, że uosabia on wszystko najlepsze i najgorsze, czego mogliśmy się po nim spodziewać.

Zacznę od tych najlepszych rzeczy, czyli samych Gwiezdnych wojen. Rzeczywiście odgrywają one najważniejszą rolę w książce Briana Jaya Jonesa. Ważną do tego stopnia, by podporządkować im także fragmenty biografii opowiadające o okresie sprzed mieczy świetlnych i AT-AT-ów. Czasem wydaje się, że autor na siłę wyszukuje we wczesnych latach życia reżysera zdarzenia, które potem interpretuje jako inspiracje do stworzenia epickiej opery kosmicznej. Za to na pewno nikt nie będzie kręcił nosem na liczne anegdotki dotyczące procesu powstawania sagi: pierwszy zarys scenariusza („wielki zielonoskóry potwór bez nosa i z wielkimi skrzelami zwany Hanem Solo”???), początki kariery Harrisona Forda, inspiracje sytuacją polityczną czy kreatywne wykorzystanie warunków atmosferycznych podczas kręcenia niektórych scen.

I chociaż w publicznych wypowiedziach Lucas twierdził, że Gwiezdne wojny wypełniły jego wizję tylko w 25 procentach, to nikt nie zaprzeczy, że udało mu się zrealizować bardzo dużo bardzo dobrych pomysłów. I nie mam tutaj na myśli kukiełkowego Yody, który wypadł tak przekonująco, że ekipa na planie filmowym zwracała się właśnie do lalki, a nie operującego nią Franka Oza. Chodzi mi raczej o wszelkie informacje związane z nowatorskim podejściem reżysera do kwestii marketingowych i technologicznych, które zmieniły kino na zawsze.

Jako filmowiec George Lucas lubił eksperymentować i przeważnie miał dobre przeczucia co do wszelkich nowinek. Jedną z jego nielicznych wpadek było odsprzedanie Pixara Steve’owi Jobsowi, ale poza tym nie ucierpiał za bardzo na swoich inwestycjach. Od samego początku interesowały go na przykład komputery – początkowo zamienił po prostu kartkę i ołówek służące do archiwizacji efektów na bardziej cywilizowany sprzęt, ale wkrótce potem stworzył firmę-giganta od efektów specjalnych, które Akademia niejednokrotnie doceniała oscarową statuetką. Jeszcze lepsze (przynajmniej pod względem finansowym) konsekwencje przyniosły jego decyzje marketingowe. Najlepszy przykład to podejście Lucasa do produktów licencjonowanych – reżyser zadbał, żeby wszystkie profity wracały do jego firmy i dzięki temu po udanej premierze nie musiał wiele dokładać, żeby móc zrealizować kolejny film. Poza tym mógł pozwolić sobie na świetne akcje promocyjne, ponieważ trafił na oddanych i mocno szurniętych fanów, którzy sami nakręcali kult Gwiezdnych wojen. Wiedzieliście, że w 2001 roku po przeprowadzeniu powszechnego spisu ludności wyszło na jaw, że Zakon Jedi to czwarta co do wielkości religia w Zjednoczonym Królestwie, łącząca blisko czterysta tysięcy rycerzy podążających za Mocą? Czy można gdzieś znaleźć podobny fenomen?

Za tym wszystkim stoi człowiek nazwany kiedyś przez własną żonę „nikomu nieznanym reżyserem pretensjonalnego filmu, który nie zarobił żadnych pieniędzy”. Ale przecież każdy musi jakoś zacząć, nie każdy jednak kończy jako bożyszcze geeków i jednocześnie miliarder. Facet na pewno miał głowę na karku, skoro starał się łączyć własną wizję i chęć zarabiania pieniędzy z przeczuwanymi potrzebami widzów. Przepisem na sukces być może są też cechy Lucasa w biografii powtarzane jak zaklęcie: niezależność i kontrola. Reżyser niemal wszystko robił sam, a już na pewno do wszystkiego się wtrącał, równocześnie nie znosząc słów sprzeciwu ani podporządkowania jakimkolwiek instytucjom czy jednostkom. Świadczy to pewnie o jego geniuszu, ale nie pozwala pozbyć się wrażenia, że Lucas w swoim czasie był straszliwym bucem! Tego odczucia nie są w stanie złagodzić nawet bardzo pozytywne elementy, takie jak przywiązanie do dzieci, zapewnienie doskonałych warunków na swoim Skywalker Ranch dla pracujących rodziców, zaangażowanie w projekty edukacyjne. Wystarczy prześledzić tytuły rozdziałów w biografii napisanej przez Jonesa, które w większości trącą agresją, pesymizmem i ponuractwem.

Tutaj jednak trzeba być ostrożnym, ponieważ łatwo jest skrzywdzić człowieka pochopnymi ocenami, gdy ma się do czynienia z nieautoryzowaną biografią, czyli w mniejszym lub większym stopniu z wizją pisarza. A chociaż Brian Jay Jones wykonał kawał dobrej roboty i dostarczył nam niemal 600 stron solidnego materiału, to jednak nie uchronił się od pewnych warsztatowych błędów, które sprawiają, że nie mogę mu do końca zaufać. Najbardziej bolą powtórzenia, szczególnie w formie topornie wprowadzonych cytatów, które często nie niosą wcale atrakcyjnej treści.

Ciekawa jest struktura książki. Tworzą ją trzy części odpowiadające trzem epizodom z oryginalnej trylogii Gwiezdnych wojen: „Nadzieja”, „Imperium” i „Powrót”. W pierwszej znajdziemy rozdziały poświęcone dzieciństwu, studiom oraz pierwszym filmom Lucasa, druga opowiada o budowaniu świata opery kosmicznej, trzecia natomiast zawiera informacje o nowej trylogii, pozostałych filmowych i niefilmowych projektach reżysera oraz najświeższych sprawach, takich jak sprzedanie firmy Disneyowi czy budowa Lucas Museum of Narrative Art. Ta ostatnia część wydaje się trochę chaotyczna i przygotowana powierzchownie – być może autor po prostu nie znalazł chętnych do opowiedzenia o najnowszych czasach. Powodów mogło być wiele – chociażby strach przed Lucasem.

Mimo wszystko jednak autorowi można wiele wybaczyć. Oczywiście powiedzieć, że biografia Lucasa to lektura obowiązkowa dla wszystkich fanów Gwiezdnych wojen, to tyle, co nic nie powiedzieć, chociaż przecież jest to sama prawda. Książka Briana Jaya Jonesa spodoba się także kinomaniakom – a to dzięki wielu wyjątkowym informacjom ze świata filmu oraz jednej absolutnie fantastycznej anegdotce z Lucasem, Scorsesem, Spielbergiem, Miliusem oraz… gigantycznym mechanicznym rekinem z kultowych Szczęk.

autor: Brian Jay Jones

tytuł: George Lucas. Gwiezdne wojny i reszta życia

tłumaczenie: Małgorzata Miłosz, Katarzyna Rosłan, Agnieszka Gaik-Wyszogrodzka

wydawnictwo: Wielka Litera

miejsce i rok wydania: Warszawa 2016

liczba stron: 664

format: 225 × 160 mm

oprawa: twarda

Żyje życiem fabularnym prosto z kart literatury i komiksu, prosto z ekranu kina i telewizji. Przeżywa przygody z psią towarzyszką, rozkoszuje się dziełami wegetariańskiej sztuki kulinarnej, podnieca osiągnięciami nauki, inspiruje popkulturą. Kolekcjonuje odłamki i bibeloty rzeczywistości. Udziela się recenzencko na instagramowym koncie @w_porzadku_rzeczy.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %