Żywe słowa

Czy światłość w ciemności świeci?

Nawet tulipany w wazonie rwą się do słoneczka, ślicznego oka. Stary poeta Goethe chwilę przed śmiercią miał powiedzieć Więcej światła!. Młody poeta Baczyński niecałe dwa lata przed śmiercią pisał o ciemności. W roku śmierci jego i Warszawy starszy o osiem miesięcy kolega po piórze pisał w innym, nieco spokojniejszym mieście, że w mroku jest tyle światła / ile życia w otwartej róży[1]. Czy miejsce na światło było również w okupowanej stolicy?

Spełnioną apokalipsę Kolumbów przeczuwał Józef Czechowicz, któremu poświęcono monografię Między Arkadią a katastrofą. Tytuł ten można odnieść także do twórczości Baczyńskiego, pełnej zachwytów wdzięczną główką Barbary i – czaszek. Na przykład wiersz Ten czas otwiera apostrofa do ukochanej, po czym nie następuje spodziewana pochwała niewieściej urody, ale ponura konstatacja Taki to mroczny czas[2]. Mroczny dlatego, że zamiast praktykować miłość i rzeźbić swe człowieczeństwo trzeba przyglądać się nienawiści, a nawet samemu siać zniszczenie. A przemoc to miecz obosieczny, szkodzi zarówno poszkodowanym, jak i szkodzącym.

Noc zła wokół mówiącego trwa już długo (wiersz powstał trzy lata po wybuchu wojny) i jest tak głęboka, że brak w niej miejsca na światło gwiazd. Przeraża nawet upiory, które skądinąd same są zatrważające. Owe straszydła to w rzeczywistości wyrwane z korzeniami drzewa – świadectwo wichury? znak lub pozostałość zawieruchy dziejowej, czyli wojennej pożogi? Choć język symboli Baczyńskiego jest wieloznaczny (jak przystało na język symboli), z pewnością śmierć – fizyczna i, co gorsza, duchowa – zaraża cały świat. Przypomina on grób, nad którym znajduje się niebo – krzyż, znak nie tylko cierpienia, lecz także bezsilności: dłonie przybite do drzewa są unieruchomione. Co więcej, krzyż przypominają zgięte pod nienaturalnym kątem złamane ręce, wspomniane przez mówiącego. Mogą to być ręce człowieka, ale również zabitego Chrystusa – martwego Boga, który nie interweniuje w historię. Zdaje się On albo nie przewyższać mocą człowieka, albo w ogóle nie istnieć. Smutne nieba wyglądają na obojętne lub puste.

(Nie)miłościwie panująca masowa śmierć zachwiewa porządkiem natury: głowy (ścięte?) głucho uderzają o ziemię, czyli znajdują się w dole, nie na swoim miejscu na szczycie ludzkiego ciała. Również rytm nocy i dni, który mógłby przypominać o harmonii świata, jawi się raczej jako jałowe, błędne krążenie. Czas przypomina sen, nie jawę, jakby nic nie działo się naprawdę. Upływa bezowocnie, gdyż człowiek, powołany do miłości, twórczości, pracy nad sobą i światem, przecież marnuje go na zło i przez zło. Żyje martwy przed śmiercią, przemierza świat w trumnie.

Czy w tej bezgwiezdnej nocy jest światło? Można zaryzykować stwierdzenie, że tak. Bez choćby śladu światła mówiący nie mógłby opisać świata pod panowaniem mroku. Dopóki widzi jego straszliwość i nazywa noc nocą, a zło złem, trwa w nim iskra dobra i życia.

W drugiej części utworu bohater mówi już nie tyle o świecie, ile o ludziach w nim żyjących. Jest im trudno sprostać wyzwaniu, jakie postawiła przed nimi historia. Kochają za mało, choć miłości potrzeba wiele. Uczestniczą w wielkich wydarzeniach, ale są tacy mali[3]. Stoją na skrzyżowaniu dróg, w miejscu niebezpiecznym, narażonym na działanie ciemnych mocy, a także zmuszającym do wyboru drogi. Podczas podróży przez życie muszą podejmować trudne decyzje, mimo że przypominają ulotne obłoki, niezdolne udźwignąć ciężaru takiej odpowiedzialności. Muszą też zmierzyć się z krzyżem, na którym wisi Bóg – co zdaje się tu oznaczać nie tyle solidarność Chrystusa z cierpiącymi, ile poczucie, że sam Najwyższy nie powstrzymuje ogromu krzywd. Nawet jeśli lojalnie umarł wraz z ludźmi, to prawdopodobnie nie planuje zmartwychwstać i pomóc żyjącym. Mimo to ci ostatni są odpowiedzialni zarówno przed Nim, jak i przed historią, przywołaną w obrazie armat stuleci. Niepomyślne okoliczności nie zwalniają przecież z obowiązku bycia człowiekiem, o czym chętnie przypominał Norwid, jeden z mistrzów Baczyńskiego.

Walczący w XX wieku nie mają już dawnej rycerskiej mocy, która w miarę upływu czasu wyczerpała się niczym piasek w klepsydrze. Teraz nawet walka oznacza hańbę i niewolę, zwłaszcza wewnętrzną. Dlatego w poetyckiej wizji pojawia się sznur: pętający, szubieniczny (upokarzająca śmierć, jakże odmienna od chwalebnego zgonu na polu bitwy), od dzwonu pogrzebowego. Dzwonem tym staje się cała przestrzeń, dźwięcząca wezwaniem na cmentarny obrzęd, a także wspomnianym odgłosem uderzających o ziemię głów, szelestem ulatującej rycerskiej siły duchowej, a także nowoczesnymi maszynami bojowymi – znakiem czasu. To nie przyroda, ale one, przynależne cywilizacji, wywołują burzę, znów wbrew naturalnemu porządkowi.

Ludzi czasu wojny otaczają (osaczają?) liczne dźwięki, ale oni sami wobec niej nie mają głosu, brak im także siły. Pozbawieni są możliwości ekspresji, wypowiedzenia swego sprzeciwu oraz efektywnej walki ze złem, zmiany świata – słowem (w co tak bardzo wierzyli romantycy) lub czynem. Pozostają bezsilni niczym we śnie. Nie mogą przeprowadzić żadnego skutecznego działania. Jawa staje się dla nich koszmarem, tkwią w letargu. Co więcej, skażeni złem, przypominają ułudę, nie istnieją w pełni – nieprzypadkowo święty Augustyn twierdził, że zło jako brak dobra to nie byt, ale brak bytu, mniej cukru w cukrze. Tylko dobro jest całkowicie prawdziwe. Ale teraz go brak.

W ciemności słychać także huk wiatru i Łamanych czaszek trzask[4] – najwyraźniej żniwo śmierci jest obfite, a zwłok się nie szanuje: ktoś bezcześci kości? depcze je? Wszystkie te dźwięki doskonale słychać, ponieważ potęguje je złowroga cisza. Dziwne, że bohater jeszcze może ją odczuć mimo nawału odgłosów. Może to wynik jego milczenia, cisza tkwi w człowieku, nie – w świecie.

Nawet niebo nad głowami zamiast uspokajać błękitem – straszy czerwienią; zamiast ciągnąć ku górze – przytłacza jak wiekowe góry. Czyste powietrze okazuje się brudną, zakrwawioną skałą, a to, co powinno być lekkie, uciska. Nieszczęsnych ludzi również wiek przywali głazem[5]: bohater mówi wprost o brzemieniu czasu czy momentu historycznego, które ciąży na nim, jego ukochanej, współczesnych. Ogrom zła nie uwolni ich od natury człowieka, powołanego do kochania i tworzenie, ale zabiera siły i ogranicza możliwości.

Choć w wierszu zło wojny ogarnia całą rzeczywistość i ma wymiar kosmiczny, całość twórczości Baczyńskiego można czytać jako wołanie o normalność (o ile na tym świecie kiedykolwiek piękno, prawda i dobro były normalne). Poeta uważa, że w każdych okolicznościach podstawowe wartości pozostają niezmienne. Zarazem jednak – podobnie jak bohaterowie jego tekstów – pamięta o wyzwaniach swego czasu, dlatego wbrew własnej krytyce wojny angażuje się w walkę – oczywiście po to, by ją kiedyś zakończyć. Przerażony ciemnością, pamięta o jasności i próbuje o nią walczyć, nawet jeśli Nie stanie naszych serc[6]. Wokół panuje mrok, ale dopóki ktoś to dostrzega, dopóty gdzieś, może w ukryciu, istnieje światło.


Krzysztof Kamil Baczyński, Ten czas


Miła moja, kochana. Taki to mroczny czas.

Ciemna noc, tak już dawno ciemna noc, a bez gwiazd,

po której drzew upiory wydarte ziemi – drżą.

Smutne nieba nad nami jak krzyż złamanych rąk.

Głowy dudnią po ziemi, noce schodzą do dnia,

dni do nocy odchodzą, nie łodzie – trumny rodzą,

w świat grobami odchodzą, odchodzi czas we snach.


A serca – tak ich mało, a usta – tyle ich.

My sami – tacy mali, krok jeszcze – przejdziem w mit.

My sami – takie chmurki u skrzyżowania dróg,

gdzie armaty stuleci i krzyż, a na nim Bóg.

Te sznury, czy z szubienic? długie, na końcu dzwon –

to chyba dzwon przestrzeni. I taka słabość rąk.

I ulatuje – słyszę – ta moc jak piasek w szkle

zegarów starodawnych. Budzimy się we śnie

bez głosu i bez mocy i słychać, dudni sznur

okutych maszyn burzy. Niebo krwawe, do róży

podobne – leży na nas jak pokolenia gór.

I płynie mrok. Jest cisza. Łamanych czaszek trzask;

i wiatr zahuczy czasem, i wiek przywali głazem.

Nie stanie naszych serc. Taki to mroczny czas.

10 wrzesień 1942 r.


Cyt. za: K.K. Baczyński, Ten czas. Wiersze zebrane, red. M. Nalewski, Warszawa 2018, s. 389.

[1] K. Wojtyła/Jan Paweł II, Pieśń o Bogu ukrytym, w: tenże, Poezje, dramaty, szkice. Tryptyk rzymski, Kraków 2004, s. 81.

[2] K. K. Baczyński, Ten czas [w] Ten czas. Wiersze zebrane, red. M. Nalewski, Warszawa 2018, s. 389.

[3] Tamże.

[4] Tamże.

[5] Tamże.

[6] Tamże.

Polonistka i historyk sztuki. Stara się wierzyć w Prawdę, Dobro, Piękno. Kocha fiołki, koty i zachody słońca.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %