Deszcz w wielkim mieście
Oto Ashleigh (nie przez „-ley”) – w Teksasie, skąd pochodzi, jest ich milion i nie wszystkie ujeżdżają krowy – blondyneczka, olśniewająco piękna, boleśnie głupia Southern belle. Czy tak wyglądałaby współczesna Daisy? Niewątpliwie ona i Gatsby nie należą do tego samego świata, ba, tej samej płaszczyzny egzystencji. Ebenezer Scrooge przeżył epifanię po spotkaniu z duchami świąt minionych, obecnych i przyszłych. Ashleigh, reporterka uczelnianej gazety, wplątana w burzliwe życiorysy reżysera, scenarzysty i aktora, nie wyciąga żadnych wniosków. Jeśli interesuje was postać, która mimo kolei losu po prostu nie jest intelektualnie zdolna do przemiany, koniecznie zobaczcie ten film. Antyheroina z plakatu co drugiej komedii romantycznej. Bardziej życiowo się nie da.
Frustrująca to przypadłość nie móc znaleźć właściwych słów, lecz bohaterowie filmów na nią nie cierpią. Scenarzyści wkładają im do ust zdania wystudiowane, zważone i zmierzone co do litery; tutaj liter się nie żałuje. Znów czuć pazur z dawnych dobrych lat reżysera. Tak rodzą się majstersztyki cytowane później w sytuacjach towarzyskich czy wzruszające monologi podawane przez doświadczonych aktorów – przypadek matki Gatsby’ego narysowanej wprawną ręką w dosłownie trzech scenach (kto widział Tamte dni, tamte noce, pomyśli o rozmowie Elio z ojcem). Dla niej również warto wybrać się na ten film.
Czy stary, poczciwy Allen zdaje sobie sprawę z tego, że obśmiewają go za plecami, że szydzą z ostatnich filmów? Oj, doskonale wie, co ludzie piszą. Z wierzchu W deszczowy dzień w Nowym Jorku wydaje się prostoduszny, ale pod kożuchem bitej śmietany z farsy damsko-męskich przypływów i odpływów, przy akompaniamencie barowego fortepianu, kryje się poduszka z ostrymi szpilkami, którymi reżyser wprawnie upina tę tweedową marynarkę. Dość przytoczyć subtelne przyrównanie dziennikarstwa do prostytucji. Stać go też na odrobinę autoironii, której dopatrywać się można w sylwetce fikcyjnego filmowca w kryzysie twórczym.
W kontrapunkcie sam Allen dostrzega romantyzm i wielkie piękno w brzydocie życia. W nosie ma sfrustrowanych teoretyków kina i pretensjonalną młodzież. Że psuje im destylat z własnego dorobku zapisany w książkach i na Wikipedii. Że zmagać się musi z kontrowersjami, które mogą skutecznie przysłonić walory samego dzieła. Nie to, że raz wyjdzie, raz nie wyjdzie. Popełnia filmy, na które ma ochotę, w swoim stylu. Długa czołówka, font Windsor Light Condensed (fetysz czy identyfikacja wizualna?), smaczna muzyka, garść stałych zagadnień, psychodrama i brechtowskie dialogi – to stan umysłu. Jedni twierdzą, że W deszczowy dzień w Nowym Jorku to „jego najlepszy film od czasu Blue Jasmine” [1]. Inni – że „nieznośna nostalgia”, „wizja starszego pana, który nie zauważył, że świat się zmienił”, że „reżyser ewidentnie stracił ostrość widzenia” [2].
Jedyne, co mamy do powiedzenia malkontentom, którzy lubią nad filmem pokręcić nosem, to: nie znacie się na żartach ciętych pod skosem. Reszta niech korzysta z tego, że możemy się dobrze bawić w kinie przed resztą świata (w końcu wyświetlamy go jako pierwsi po przymusowej banicji Allena ze Stanów). La di da, la di da, la la.
reżyseria: Woody Allen
scenariusz: Woody Allen
obsada: Timothée Chalamet, Elle Fanning, Selena Gomez, Jude Law, Liev Schreiber, Diego Luna
czas trwania: 1 godz. 32 min
data polskiej premiery: 26 lipca 2019
gatunek: komedia
dystrybutor: Kino Świat
[2] Łukasz Knapp, Vogue Polska, https://www.vogue.pl/a/nowy-film-woodyego-allena-nieznosna-nostalgia