KsiążkaPrzeczytaliśmy

Do zobaczenia na Wenus. Recenzja

Zanim zdecydowałam się przeczytać powieść Do zobaczenia na Wenus Victorii Vinuesy, nie byłam pewna, czy faktycznie ten tytuł przypadnie mi do gustu. Mimo to postanowiłam dać mu szansę, ponieważ zainteresowała mnie podróż kamperem po Hiszpanii – od niedawna właśnie uczę się hiszpańskiego i chętnie czytam książki, których akcja dzieje się w tym kraju bądź są napisane przez hiszpańskich autorów. Niestety, po skończonej lekturze nadal nie jestem przekonana do tej historii.

Zacznijmy od początku. Główna bohaterka Mia od urodzenia cierpi na poważną chorobę serca i czeka na operację. Mieszka z którąś z kolei rodziną zastępczą, ponieważ jej biologiczna matka porzuciła ją zaraz po porodzie. Nastolatka przez całe życie tuła się od rodziny do rodziny, nigdzie nie zagrzewając na dłużej miejsca. Wiąże to ze swoją chorobą i uważa, że „zepsute serce” odstrasza wszystkich. Dlatego też jest nieufna oraz spodziewa się, że wcześniej czy później każdy ją porzuci – podobnie jak matka. Gdy zbliża się termin zabiegu, postanawia postawić wszystko na jedną kartę i wyprawić się do Hiszpanii w poszukiwaniu mieszkającej tam matki. Nie przyznaje się jednak, że wcale nie planuje wracać z wyprawy – chce odnaleźć rodzicielkę i umrzeć w jej kraju. Nie wierzy, że przeżyje operację.

Podczas wyjazdu ma jej towarzyszyć najlepszy przyjaciel Noah, którego poznała na zajęciach z fotografii – jedynych, na które może uczęszczać, ponieważ ze względu na stan zdrowia ma nauczanie domowe. Niestety, niedługo przed podróżą Noah ginie w wypadku samochodowym, a Mia rozpaczliwie szuka towarzystwa. Jej wybór pada na Kyle’a –  przyjaciela Noaha – który po wypadku cierpi na stany depresyjne. Mia pragnie mu pomóc i podstępem zmusza chłopaka, by wsiadł z nią do samolotu. Po wylądowaniu na hiszpańskiej ziemi nastolatkowie rozpoczynają sprawdzanie kandydatek na matkę Mii, jednocześnie eksplorują ten piękny kraj i poznają się wzajemnie.

To, co mnie najbardziej drażniło, to prześlizgnięcie się autorki po trudnych tematach. Los nie oszczędzał bohaterów: Mia została porzucona jako niemowlę,  śmierć coraz śmielej zagląda jej w oczy, ponadto jest osamotniona i nieufna. Kyle zaś cierpi na traumę po spowodowaniu wypadku, w którym zginął jego najlepszy przyjaciel, ma nawet myśli samobójcze i czyni pewne kroki w celu odebrania sobie życia. To wszystko blednie, gdy oboje przekraczają granice Hiszpanii. Kyle właściwie w ciągu paru dni odzyskuje radość życia i tryska dobrym humorem. Najwyraźniej kilka tapas wyleczy z każdej przypadłości.

Brakowało mi w tej powieści głębi i wiarygodnych emocji. Z jednej strony nie spodziewałam się ładunku emocjonalnego na poziomie historii Kathleen Glasgow, lecz z drugiej – sielankowy wypad też mnie nie kupił. Bardzo żałuję, ponieważ autorka rozpoczęła opowieść, sygnalizując trudną tematykę, o której po drodze zapomniała.

Drugim minusem jest Mia. Jest to postać tak irytująca, zmienna i niezdecydowana, że po pewnym czasie jej los był mi zupełnie obojętny. Starałam się rozumieć jej zachowanie – porzucona przez najbliższych i kilka rodzin adopcyjnych, mająca w perspektywie zabieg, którego może nie przeżyć, ma prawo do obaw i czarnych wizji. Nie rozumiem jednak, dlaczego na początku aż tak bardzo zmyślała – było to w moim odczuciu niepotrzebne, a tylko mnie zniechęciło do jej postaci. Kyle nieco bardziej przypadł mi do gustu, wydawał się szczery i bardzo empatyczny, podobały mi się jego prostolinijność oraz ciepło. Łatwo się domyślić, jak rozwinął się wątek bohaterów – gdy chłopak zaczął traktować Mię jak chodzące bóstwo, przewracałam oczami z zażenowania.

Najbardziej zaskoczyło mnie rozwiązanie wątku poszukiwania matki nastolatki. W moim odczuciu przez większość powieści był to naczelny motyw, motor napędowy całej historii. Ostatecznie autorka zdecydowała się przeciąć to niemalże magicznymi nożyczkami – Mia poznała swoją biologiczną matkę, ale „nie zaskoczyło”. Ot, i tyle. Chcieliście wiedzieć coś więcej? To już nie jest tak ważne.

Co mi się podobało? Hiszpania, niezła dbałość o szczegóły i kuchnia. Po lekturze Do zobaczenia na Wenus zapragnęłam odwiedzić ten kraj, zamarzyła mi się podróż w miejsca odwiedzane przez bohaterów, delektowanie się tymi samymi smakami, widokami oraz ciepłym hiszpańskim słońcem. Niektóre sytuacje wydawały mi się jednak podejrzane i/lub mało prawdopodobne, więc nie jest to zachwyt absolutny.

Reasumując, Do zobaczenia na Wenus niestety mnie zawiodło i odbiłam się od tej powieści. Choć miała potencjał, nie został on wykorzystany i autorka w moim odczuciu poszła na łatwiznę. Wolałabym, by po prostu była to miła opowieść o podróży dwójki nastolatków do Hiszpanii – myślę, że taka opcja wypadłaby zdecydowanie lepiej. Zabrakło mi w tej książce realizmu, wiarygodnych (choć w sumie – jakichkolwiek) emocji i przywiązania do bohaterów, ciekawego poprowadzenia wątków oraz podjęcia trudnych tematów. Czyta się ją jednak lekko i szybko, więc na luźny letni wieczór może być odpowiednią lekturą – ale nie oczekiwałabym od niej zbyt wiele.

autorka: Victoria Vinuesa

tytuł: Do zobaczenia na Wenus

przekład: Zuzanna Byczek

wydawnictwo: Wydawnictwo Jaguar

miejsce i data wydania: Warszawa 2023

liczba stron: 352

format: 135 × 200 mm

oprawa: miękka ze skrzydełkami

Polonistka z wykształcenia, skandynawistka w przyszłości. Miłośniczka nauki, jedzenia, filmów oraz seriali. Wielbicielka literatury dziecięcej, młodzieżowej i fantastycznej, a zwłaszcza dystopii. Zakochana w Norwegii i norweskim, ogląda, słucha i czyta wszystko, co powstało w kraju nad fiordami. Darzy miłością pieski i świnki morskie. Redaktor naczelna tego przybytku. Od niedawna udziela się na bookstagramie @mons.reads.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %