Erotyczna dystopia
To bowiem emocje bohaterów oraz ich pierwotny popęd (i to nie tylko męskie libido) w znacznej mierze przyczyniają się do rozwoju akcji. Tu też Atwood popełniła najpoważniejszy błąd – tło dziejowe tym razem zostało nieco zaniedbane, przez co sprawia wrażenie niedopracowanego, można by rzec: mniej wiarygodnego, mimo że zazwyczaj w jej powieściach jest wyśmienicie rozwinięte, stanowi wyważoną mieszankę popartych dowodami przewidywań oraz zupełnej fikcji. Niby autorka zwraca uwagę na używanie seksbotów, sztuczne wpływanie na odczucia i wspomnienia kobiet (silny nacisk zostaje położny na kwestię ich uprzedmiotawiania) czy handel narządami (w kwestii możliwego wykorzystania dziecięcej krwi posuwa się jednak nieco za daleko), ale stanowi to zaledwie tło dla czegoś w rodzaju wymyślnego erotycznego thrillera. Co samo w sobie nie byłoby wcale złe, sęk w tym, że nie sposób odczuwać sympatii dla żadnego z protagonistów.
Oboje małżonków naznaczonych jest psychiczną niedoskonałością, ich pobudki zaś – przyczyny, dla których zaangażowali się w ten związek – są zgoła niewłaściwe, ba! absolutnie egoistyczne. Nawet jeśli w ten sposób Kanadyjka chciała coś powiedzieć na temat relacji w XXI wieku, refleksja tonie w seksualnej farsie na czterech aktorów, uwikłanych w wyuzdane stosunki i nieoczywiste zależności i dążących do osiągnięcia własnych celów. Złudna miłość ustępuje miejsca upragnionej, wynikającej z niespełnienia i znużenia stałym związkiem fantazji, która – podobnie jak ideał projektu Consilience/Pozytron – pęka niczym bańka mydlana. Ale mimo wszystko całość zmierza do nieuniknionego happy endu (dodajmy, że niestety dość naiwnego i przewidywalnego), a pisarka przekracza momentami granicę między ciętą satyrą a groteską (motyw kobiety zakochanej we włóczkowym misiu). Ukoronowaniem tych wahań jest sensacyjno-szpiegowski wątek Las Vegas, który – choć na poły śmieszny – niebezpiecznie zahacza o pastisz (dużą rolę odgrywa tu amerykańska elviso- oraz marilynomania).
Schematyczna fabuła, spłycona kreacja świata przedstawionego, nieprzekonujące postacie, a nawet dyskusyjny finał nie stanowią mimo wszystko największego mankamentu polskiego wydania powieści Serce umiera ostatnie. Jest nim, niestety, tłumaczenie. Czytelnika wybija z rytmu chmara sztucznych rozwiązań – nienaturalnych przekleństw, kalk („Wstawaj i promieniej” to chyba jedna z najbardziej uderzających), a także niewłaściwego zastosowania czasów. A wielka szkoda, bo jakkolwiek powieść nie należy do szczególnie udanych dokonań twórczyni Ślepego zabójcy, to jednak jej autorka może się wciąż poszczycić solidnym warsztatem pisarskim, nie sposób też krytykować jej stylu. Te elementy ratują całokształt i sprawiają, że coś, co mogło stać się erotykiem w fantastycznonaukowym sztafażu, niesie jednak ze sobą pewne przemyślenia na temat współczesnych tendencji w zachowaniach człowieka, jakkolwiek ledwie zarysowane.
Nowa książka Atwood pozostaje więc smutnym rozczarowaniem, zmarnowanym potencjałem na opowieść o wiele bardziej angażującą i wielowymiarową. Czyta się ją dobrze, szybko, lecz nie zostanie w pamięci na długo, a autorce chodziło raczej o coś innego. Jeśli nie mieliście jeszcze do czynienia z jej twórczością, zdecydowanie lepiej będzie sięgnąć po kanoniczne pozycje, przynajmniej dopóki beletrystka spod znaku specultive fiction znów nie wróci do formy.
tytuł: Serce umiera ostatnie
przekład: Małgorzata Maruszkin
wydawnictwo: Wielka Litera
miejsce i rok wydania: Warszawa 2016
stron: 384
format: 145×205 mm
oprawa: miękka