Dziesięc kochanek filmu

Film i Komedia – romans nie do końca poważny

Kilku bohaterkom cyklu Dziesięć kochanek Filmu opornie szło przenoszenie ich zainteresowań do świata filmu. Trzeba było się nieco pogimnastykować, aby z poezji lirycznej i gry na flecie zrobić muzykę, z poezji chóralnej i pantomimy – musical, a poezję epicką, retorykę i filozofię zespolić w literaturę. Jednak siódma z kolei siostra mieszkanek Olimpu, o słodko brzmiącym imieniu Talia, nie będzie sprawiać podobnych problemów. Otoczyła ona bowiem swą opieką komedię, która z antycznej tradycji teatralnej przeniosła się do sfery kinematografii i przeobraziła w jeden z najważniejszych gatunków filmowych.
Klasyka gatunku

Ale i tym razem pojawia się mały kłopot – komedia to przecież worek z ogromną ilością bardzo różnorodnych i zwykle bardzo popularnych produkcji. Przeciętny kinomaniak mógł wyuczyć się technik stosowanych w poszczególnych odmianach produktów natchnienia zesłanego na filmowców przez Talię, różnych w zależności od czasu. Okres kina niemego przyniósł nam komedię typu slapstic, charakteryzującą się anarchicznym poczuciem humoru, spiętrzeniem absurdalnych sytuacji, obecnością przemocy oraz szaleńczymi scenami pogoni w końcowej części filmu. Reprezentował go głównie niesamowity Charlie Chaplin. W latach 30. i 40. XX wieku przyszła pora na „komedię wyrafinowaną” (ang. sophisticated comedy) z błyskotliwymi dialogami, eleganckimi kostiumami i scenerią oraz tematyką obyczajową, w tym wątkami erotycznymi. Za mistrza tej odmiany uważa się Ernsta Lubitscha (m.in. Ninoczka z Gretą Garbo), natomiast w późniejszych czasach z sukcesem korzystał z niej Mike Nichols (Absolwent, Porozmawiajmy o kobietach). Równocześnie na ekranach kin królowała screwball comedy, swymi korzeniami sięgająca Szekspira. W tym przypadku fabuła, obfitująca w niespodziewane zwroty akcji, budowana była wokół dwojga głównych bohaterów, którzy uwagę partnera starali się przyciągnąć poprzez wzbudzanie zazdrości. W późniejszych czasach triumfy święciła komedia z wyraźnie zaznaczonym tłem społecznym i psychologicznym (w tym miejscu pokłony dla starego dobrego Woody’ego Allena) oraz komedia romantyczna, która w swych lepszych lub gorszych wydaniach dostarcza nam rozrywki i dziś.

Cały ten mądry wstęp to komediowa klasyka. Coś, co każdy widział, każdy zna. Artykuł poświęcony takim przykładom nie mógłby się pochwalić zbyt dużą oryginalnością. Idąc tym tropem, postanowiłam przyjrzeć się twórcom komediowym i zobaczyć, co takiego robią oni sami, by zasłużyć na miano „oryginalnych”.

Chwyty z literackiego podwórka

Komedia to przede wszystkim śmiech – przedstawianie rzeczywistości w żartobliwy sposób oraz wyśmiewanie typów ludzkich, sytuacji, instytucji, miejsc, czasów. Śmiech może czemuś służyć, np. krytyce porządków społecznych, pewnych poglądów czy środowisk. Tak dzieje się w filmowych satyrach. Przykładem może być produkcja Wiadomości bez cenzury, która – jak sama nazwa wskazuje – obnaża największe absurdy telewizji i programów informacyjnych. Znajdziemy więc w niej filmiki instruktażowe dla początkujących terrorystów oraz teledyski gwiazdki pop, która zapewnia o swej niewinności i niezbrukanym wianuszku, śpiewając jednocześnie piosenki typu Shoot Your Love All Over Me podczas oblewania twarzy wodą z węża ogrodowego…

Popularny jest także śmiech autoironiczny, czyli wszelkiego rodzaju parodie. Interesujący wydaje się fakt, że filmy tego typu najczęściej obierają za obiekt drwin kino ze śmiechem niemające zbyt wiele wspólnego. Ale może właśnie o to chodzi, żeby nauczyć filmowców dystansu do siebie. I tak poważne filmy akcji mają swoje bardziej frywolne rodzeństwo w postaci chociażby produkcji z Leslie’m Nielsenem w roli głównej (seria Naga broń, czy filmy Szklanką po łapkach i Ściągany). Najwyraźniej również twórcy filmów katastroficznych zbyt poważnie podchodzą do swojej pracy, ponieważ o parodiach samych horrorów można by napisać osobny artykuł (i to całkiem obszerny), a przecież swój krotochwilny odpowiednik ma także popularny nurt postapokaliptyczny. Ciekawie do tego tematu podeszli twórcy filmu Taka piękna katastrofa, którzy koniec ludzkiego świata uczynili wątkiem toczącym się gdzieś obok (dosłownie, bo za oknami grupy przyjaciół uwięzionych razem w domu). James Franco, Jonah Hill, Seth Rogen, Jay Baruchel, Danny McBride, Craig Robinson, Michale Cera, Emma Watson i wielu, wielu innych – to także grupa przyjaciół postawionych w obliczu apokalipsy. Filmem, który zebrał tak doborowe towarzystwo amerykańskich komików, jest To jest już koniec w reżyserii samego Setha Rogena i Evana Goldberga. Aktorzy zagrali tu samych siebie, więc zdecydowanie wiedzą, co to autoironia. Nie obce są im również idiotyczne (piszę to z czułością) gagi, choć po takich gigantach niewybrednego żartu można było spodziewać się większej uczty. Nie najlepsze wrażenie ogólne robi też film Wiecznie żywy, czyli komedia o zombie. Zjadacz mózgów zakochujący się we wciąż ciepłej nastolatce to niedorzeczny pomysł, ale ta produkcja ma w sobie pewien urok miernych filmów, które nie chciały nigdy być artystycznym hitem, więc warto dać mu szansę.

Himalaje absurdu

Dobrym sposobem, by zapisać się wraz ze swym komediowym dziełem w pamięci widzów, jest podkręcenie regulatorów dowcipu do oporu. A nawet przekroczenie wszystkich granic – w szczególności granic absurdu! Wtedy film wraca do odbiorcy bardzo często (najczęściej jako koszmar), wywołuje w nim silne emocje (obrzydzenie, zniesmaczenie), a czasem nawet śmiech (lecz raczej ten histeryczny, z towarzystwem zdziwionego spojrzenia i wykrzywionej twarzy, zostawiający po sobie wspomnienie zażenowania). Ja przecież dobrze rozumiem, że żarty z puszczaniem bąków mogą być nadzwyczaj zabawne, ale kto chciałby oglądać sceny eksplozywnej biegunki z akompaniamentem różnorakich odgłosów (trwającą ponad dwie minuty!)? A jednak film Głupi i głupszy ma wielu zagorzałych fanów, powracających do niego nie tylko ze względu na sentyment z dzieciństwa. Podobnie jak nonsensowne Stary, gdzie moja bryka z Ashtonem Kutcherem i Seannem Williamem Scottem oraz bzdurny do kwadratu Luźny gość. Ale i takie produkcje mogą dostarczać coś więcej niż (masochistyczną) rozrywkę. Spoza skąpego kostiumu kąpielowego, szarego garnituru lub wojskowego munduru, spoza durnowatych i obleśnych scen w filmach Sachy Barona Cohena (Borat: Podpatrzone w Ameryce, aby Kazachstan rósł w siłę, a ludzie żyli dostatniej, Dyktator) prześwieca zjadliwa krytyka amerykańskiego snu, pogardliwego stosunku do państw takich jak Kazachstan, Polska czy inna Europa, skorumpowanych polityków i biznesmenów oraz hollywoodzkiego gwiazdozbioru. Brytyjski prześmiewca zdecydowanie zna powiedzenie „bawiąc, uczyć”…

Tons of fun

Jako autorka własnego cyklu pozwolę sobie teraz na subiektywny wybór jednego z mistrzów komedii, by poświęcić mu choć mały akapit w całości. Mistrzem tym jest gruby, brodaty i geekowaty Kevin Smith, szerszej publiczności znany jako Cichy Bob, spędzający leniwie czas ze swym niereformowalnym towarzyszem Jay’em. Ma na swoim reżyserskim koncie filmy lepsze i gorsze, filmy, które mógłby zrobić każdy (Dziewczyna z Jersey, Cop out. Fujary na tropie), i filmy o stylu absolutnie nie do podrobienia. Do tej ostatniej grupy należy z pewnością zaliczyć pierwszą i drugą część Sprzedawców oraz W pogoni za Amy. Co sprawia, że są tak wyjątkowe? Otóż Kevin Smith łączy w nich poczucie humoru obejmujące prymitywne wygłupy i cięty dowcip, „międzygatunkową erotykę” oraz filozoficzne dysputy o przyjaźni i miłości, politycznie niepoprawne (anty)wzorce osobowe i trafne porady życiowe. Gdyby ktoś jednak wolał komedie mniejszego kalibru, to mocno nasycona treściami z pogranicza religii i fantasy Dogma (Ben Affleck, Matt Damon, Linda Fiorentino) lub romantyczne nieprzyzwoitości w Zack i Miri kręcą porno (Seth Rogen, Elizabeth Banks) powinny trafić w odporne na herezję i nieobyczajność gusta.

Obsceniczne gesty, absurdalne pomysły, bezlitosne szyderstwo, rzeki wymiocin, cięta ironia, błazeńskie teksty – tego na co dzień nie tolerujemy, staramy się unikać i nie wpuszczać do skonwencjonalizowanego świata, rządzonego poprawnością polityczną i dziesięciorgiem przykazań. Ale raz na jakiś czas potrzebny nam jest detoks od nieomylności i rzetelności, a wtedy warto postawić na komediowe katharsis z Porucznikiem Frankiem Drebinem, Boratem oraz Jay’em i Cichym Bobem, którzy za nas złamią wszelkie zakazy, pozwolą sobie na szaleńcze decyzje i znieważą każdą żywą istotę. Wszystko, by wydobyć z nas zbawczy chichot, rechot, rżenie, kwik, zrywanie boków – w końcu śmiech to zdrowie.

Żyje życiem fabularnym prosto z kart literatury i komiksu, prosto z ekranu kina i telewizji. Przeżywa przygody z psią towarzyszką, rozkoszuje się dziełami wegetariańskiej sztuki kulinarnej, podnieca osiągnięciami nauki, inspiruje popkulturą. Kolekcjonuje odłamki i bibeloty rzeczywistości. Udziela się recenzencko na instagramowym koncie @w_porzadku_rzeczy.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %