PrzeczytaliśmyRecenzje

Hel 3: Przyszłość, ku której zmierzamy

Rok 2058. Świat przyszłości, w którym wciąż obecne są terroryzm i uprzedzenia rasowe, ale ludzie zbyt głęboko tkwią w wirtualnej rzeczywistości, mającej kluczowy wpływ na każdy aspekt ich życia, aby zwracać na to uwagę. To świat, w którym użytkownicy MegaNetu obojętnie oglądają relacje z publicznych egzekucji oraz katastrof, a przy tym umieją skupić uwagę na maksimum kilka minut. To świat, w którym działania proekologiczne i prozdrowotne, ubrane w szaty sloganów zrównoważonego rozwoju i dobrowolnego ubóstwa, mają na celu jedynie ukrycie faktycznego elitaryzmu społeczeństwa, a nawet projektów z pogranicza eugeniki. To świat, w którym jednostka przestaje coś znaczyć.
Przed omówieniem fabuły nowej powieści Jarosława Grzędowicza, na którą przyszło nam czekać pięć lat, warto zwrócić uwagę na kilka istotnych spraw. Po pierwsze, nie należy się absolutnie, ale to absolutnie sugerować opisem z tyłu – poza tym, że stanowi on po części spory spojler (a przynajmniej większy, niż to zazwyczaj bywa, bo psuje efekt niespodzianki, o którym za chwilę), eksponuje zwyczajnie tylko wybrane elementy opowieści, wcale nie mające tutaj kluczowego znaczenia, a wskazujące na cokolwiek dystopijny charakter całości. Po drugie, rozczarują się ci, którzy ze względu na mało zachęcającą okładkę dojdą do wniosku, że będą mieli do czynienia z fantastyką militarystyczną. Owszem, pewne elementy tego gatunku w Hel 3 znajdziemy, przede wszystkim jest to jednak nadzwyczaj aktualny przykład socjologicznie zaangażowanej fikcji spekulatywnej, przekorna przestroga co do kierunku, w jakim zmierza nasza cywilizacja.

Słuszne wydaje się w tym kontekście przedstawienie historii z perspektywy na ogół biernego obserwatora, świadka zdarzeń, z którym przecież jako – siłą rzeczy – pasywni czytelnicy możemy się najbardziej utożsamić. Norbert Roliński jest iwenciarzem, czyli futurystycznym odpowiednikiem dziennikarza, tyle że bliższym jutuberowi niż korespondentom we współczesnym rozumieniu tego słowa. Dlatego w pierwszej kolejności zależy mu na jak największej liczbie wyświetleń, bo oznacza to po prostu większy zarobek. Różni się mimo to od innych przedstawicieli swojego fachu: chce tworzonymi przez siebie materiałami coś powiedzieć ludziom, pokazać im prawdę o świecie. Ma też niezwykły talent zarówno do wynajdywania świetnych okazji, jak i do wpadania w naprawdę poważne tarapaty. W rezultacie wplątuje się w globalną aferę, która zaprowadzi go dalej niż kogokolwiek wcześniej w historii profesji iprzez którą stanie się również świadkiem rzeczy doprawdy niepojętych.

Zawód bohatera umożliwia Grzędowiczowi ukazanie nie tylko szerokiego kontekstu politycznego, ale i zdarzeń w skali mikro, z naszego polskiego poletka. A jest co pokazywać, ponieważ mamy do czynienia z niezwykle ciekawą, a także upiornie prawdopodobną wizją przyszłości. Niczym w odcinku brytyjskiego Czarnego lustra obserwujemy rzeczywistość, w której panuje ogólna znieczulica, a to, co realne, mocno się zdewaluowało – człowiek odbiera swoje otoczenie za pomocą wielofunkcyjnych wszczepów technologicznych, albo wręcz zastępuje je holoprojekcją. W uderzającym opisie krótkiego czasu spędzonego przez bohatera bez omnifona ewidentnie zauważalne są cechy zjawiska, które można dostrzec już dziś, choć doprowadzonego do ekstremum – ludzie gadają do siebie, przestają zwracać uwagę na otoczenie, są zanurzeni w wirtualnej wersji świata, chwilami przypominają, jak to ujął autor, „obłąkanych aktorów odgrywających jednoosobowe przedstawienia”.

Wszystko po to, aby paradoksalnie nie zwariować w realu, który oferuje wyłącznie obostrzenia gastronomiczne i nie tylko (które, co ciekawe, obowiązują głównie w Europie), rzekomo uzasadnione wyczerpaniem surowców naturalnych. Lista zakazanych „niezdrowych” produktów przyprawi każdego smakosza o palpitacje serca, ale zdaje się bliska temu, do czego dążą obecnie co radykalniejsze lobby wegańskie i co nieustannie implikują eksperci od żywienia. Zakazy nie powstrzymują oczywiście nielegalnych zgromadzeń ani elit zajadających się na tajemnych przyjęciach frykasami, których opis przygotowania sprawia, że ma się ochotę natychmiast wesprzeć WWF. Na dodatek mamy jeszcze niepokojący projekt całkowitej likwidacji własności prywatnej czy zagadkową plagę choroby zwanej Lizboną (nie sposób odmówić pisarzowi poczucia humoru), która jakimś dziwnym trafem nęka głównie przedstawicieli marginesu społecznego. Grzędowicz dopełnia obrazu zgrabnymi aluzjami do globalnej sytuacjigeopolitycznej, która przypomina obecną na tyle, że nietrudno uwierzyć, iż tak właśnie mogłaby wyglądać za czterdzieści lat z kawałkiem (takim żartobliwym mrugnięciem do czytelnika jest choćby postać Putina Drugiego). Smaczków znajdzie się zresztą o wiele więcej (pewną rolę odgrywa w książce nawet jeden ze znanych programów motoryzacyjnych). Ani przez chwilę nie sposób wątpić, że kreacja świata przyszłości została przez twórcę niezwykle dokładnie przemyślana.

Wiarygodność oraz atmosferę buduje dodatkowo język wzbogacony o technożargon, a także środowiskowy slang (przede wszystkim żołnierski, ale nie tylko, sporo znajdziemy też przykładów coraz popularniejszej mieszanki ponglisz). I chociaż jeśli chodzi o to pierwsze, autor momentami popada w lekką przesadę, koniec końców zastosowane przez niego środki pozwalają dodatkowo uwierzyć w intrygę poprowadzoną – z drobnymi wyjątkami – niezwykle realistycznie. Czuć przy tym doświadczenie i warsztat pisarski, sprawiające, że Hel 3 autentycznie angażuje i wciąga. Ta powieść zdaje się skrojona pod duży ekran: jest filmowa dzięki swojemu dynamizmowi, dramatyzmowi, obrazowości, przejawiającemu się czasem rozmachowi, ale przede wszystkim dzięki wyjątkowo precyzyjnej konstrukcji. To także rzecz niezwykle ciekawa gatunkowo: waha się od klimatów wojennych przez thriller szpiegowski pokroju serialowego Homeland aż po coś pomiędzy Apollo 13, Marsjaninem oraz Lemowskim Solaris. Już same zaskakujące zwroty akcji i nieprzewidywalny bieg fabuły sprawiają, że warto się z tym dziełem zapoznać, a blurb przygotowany przez wydawnictwo jest zwyczajnie dla niego krzywdzący.

Ostatecznie mam z nową książką autora Pana Lodowego Ogrodu tylko jeden poważny problem. Tą łyżką dziegciu jest zakończenie. Niby na miarę ambitnej fantastyki naukowej, niby sensowne, niby wyjaśniające enigmatyczny wątek widmowych panczenistów, który przewija się przez całą powieść, ale niestety nazbyt pospieszne, jakby upchnięte na siłę w ostatnich kilkunastu stronach, a w rezultacie nie do końca satysfakcjonujące. Gdyby nie ono, mielibyśmy do czynienia z wybitnym przykładem rodzimej beletrystyki, a tak – jest tylko i aż bardzo dobrze. Dlatego też zachęcam do sięgnięcia po tę pozycję, przede wszystkim żeby się przekonać, że Grzędowicz potrafi tworzyć literaturę niezwykle różnorodną, ale niezmiennie na wysokim poziomie. Reaserch reaserchem, rzetelne przygotowania rzecz ważna, ale oby na kolejną jego powieść przyszło nam czekać odrobinę krócej.

autor: Jarosław Grzędowicz

tytuł: Hel 3

wydawnictwo: Fabryka Słów

miejsce i rok wydania: Lublin 2017

stron: 512

format: 136 × 198 mm

oprawa: zintegrowana

Tłumacz z zawodu, pisarz z ambicji, humanista duchem. W wolnych chwilach pochłania nałogowo książki, obserwuje zakręcone losy fikcyjnych bohaterów telewizyjnych i ucieka w światy wyobraźni (z powrotami bywają problemy). Wielbiciel postmodernizmu, metafikcji oraz czarnego humoru. Odczuwa niezdrową fascynację szaleństwem i postaciami pokroju Hannibala Lectera. Uważa, że w życiu człowieka najważniejsza jest pasja.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %