Przeczytaliśmy

Autostrada słów

Czytanie Eustachego Rylskiego jest jak surfowanie na bardzo długiej fali. Za każdym razem, kiedy ukazuje się jego nowa książka, czuję dziecięce podniecenie, jakby przed wizytą ukochanego dziadka, który jak nikt potrafi opowiadać niesamowite historie, a gdy kończy, mam wypieki na twarzy. Pewnie to niezbyt dobrze, kiedy recenzent uwielbia autora, ale przekonajcie się sami, że warto czytać Rylskiego.

Eustachy Rylski dobiega osiemdziesiątki i jest jak przysłowiowe wino – im starszy, tym lepszy. I nie ma tu kokieterii ani przesady. Książka Jadąc to zbiór jego esejów, drugi po wydanym dwanaście lat temu Po śniadaniu. Wtedy pisał o swoich literackich miłościach, tym razem uwagę skupia na muzyce słuchanej podczas podróży autem. Muzyka w naturalny sposób towarzyszy nam, gdy jedziemy samochodem i przemierzamy nieraz duże odległości. Bywa tłem podróży albo ważnym elementem kolejnych jej etapów. Aż chce się powiedzieć alegorycznie, że muzyka wypełnia dźwiękami nasze życie od urodzin do śmierci.

Jesteśmy przypisani obrazom, dźwiękom, frazom, wersom i pejzażom w zasadzie do śmierci. Łagodzą złości, powściągają prostactwo, jakie wymusza na nas życie, przepędzają chandrę, od czasu do czasu przybierają postać niegroźnego opętania, a z dobrych chwil, jakich nie brak, czynią coś intymnego, osobistego, czego nie dzielimy nawet z najbliższymi (s. 5).

Dla autora podróż w towarzystwie muzyki bywa jak wyjście do filharmonii. Rylski uważa bowiem, że słuchanie Bregovicia dopuszczalne jest w jakimkolwiek aucie, ale już Chopin zasługuje na porządny model („słuchanie Chopina w polonezie jest wynaturzeniem”). Nie myślcie jednak, że Rylski słucha tylko wielkich kompozytorów, on kieruje się własnymi emocjami przy wyborze soundtracku. Jest w jego muzycznych podróżach, a właściwie podczas podróży z muzyką, miejsce na melodie cygańskie, rosyjskie romanse, Szymanowskiego czy Nono Rotę, autora muzyki do Ojca Chrzestnego i filmów Felliniego. Oczywiście w książce muzyka jest punktem wyjścia do szerszych rozważań. Ona wyzwala nie tylko wspomnienia, lecz także uruchamia u Rylskiego machinę skojarzeń.

I ta lawina słów układa się na stronach książki w przepiękne, szkatułkowo poukładane bardzo długie zdania złożone. Tak jak Hannę Krall cenię za używanie słów oszczędnie, jak przyprawy, to Rylski zachwyca mnie niezwykłą umiejętnością budowania zdań z niezliczonej ilości rzeczowników, przymiotników, zaimków i czasowników. U Krall idziemy przez rzekę wydarzeń po pojedynczych kamieniach, Rylski prowadzi czytelnika szerokim i długim mostem. W obu przypadkach najważniejsza podczas czytania jest uważność.

Jadąc każe nam prowadzić auto podczas długiej podróży, oglądać krajobrazy, ale ani na chwilę nie tracić z oczu drogi. Nie możemy myślą oddalić się od narracji Rylskiego, bo stracimy sens jego opowieści i zgubimy się pomiędzy nutami utworów, które wspomina. Zostaniemy na bezdrożach. Żeby dotrzymać kroku nadanemu tempu, nie trzeba łykać energetyków, a raczej trzymać się cały czas na fali. Wtedy Rylski poprowadzi nas drogą swoich wspomnień, które będą mieszały się z historiami zasłyszanymi czy  fragmentami rozmów, które przeprowadził w różnych częściach świata ze spotkanymi ludźmi.

Na pewno autor jest w monecie życia, który sprzyja porządkowaniu wspomnień, przeżyć i dawnych emocji. To wspaniale, że zdecydował się podzielić tym z czytelnikami, bo oprócz lektury doskonałych esejów i obcowania z niezwykłą erudycją mamy okazję poczuć relaksującą przyjemność intymnego spotkania z człowiekiem, który dokładnie wie, co pisze. Porównałem jego długie zdania do karaibskiej fali, więc czytelnik musi być sprawnym surferem literatury. Ale kiedy dopłyniecie do brzegu, poczujecie się jak w objęciach mamy – uspokojeni i bezpieczni.


autor: Eustachy Rylski
tytuł: Jadąc
wydawnictwo: Wielka Litera
miejsce i rok wydania: Warszawa 2021
liczba stron: 200
format: 135 x 205 mm
okładka: twarda

Cenię spokój, zarówno ten uświęcony, jak i zwykły. W tym (s)pokoju mam swoje miejsce, z którego sięgam po książki. Czytanie dostarcza mi wszystkich emocji, jakie wymyślił świat. Nauczyłem się tego dawno temu w bibliotece w moim rodzinnym mieście. Wtedy czytałem książki „podróżnicze, względnie podróżniczo-awanturnicze”, dziś najchętniej wybieram literaturę non-fiction i książki przybliżające zjawiska kulturowe sprzed kilku dekad. Przyglądam się niektórym sztukom plastycznym i szperam w klasykach polskiego komiksu. Jestem dobry dla książek.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %