Komiksowe kronikarstwo na szóstkę z plusem

Życie i doświadczenia autora są kluczowe dla komiksów przez niego tworzonych. Guy Delisle urodził się w 1966 roku w kanadyjskim Quebecu i studiował animację na Sheridan College w Oakville. Jego kariera początkowo wiązała się właśnie z animacją – Delisle pracował w Kanadzie, Niemczech, Francji, Chinach i Korei Północnej. Przygody z pobytu w Azji przeniósł na strony komiksów Shenzhen i Pjongjang. Obydwie publikacje spotkały się z bardzo dobrym przyjęciem i pozwoliły Delisle’owi skupić się już tylko na tworzeniu bandes dessinées. W kolejnych swoich pracach (Kroniki birmańskie i interesujące nas Kroniki jerozolimskie) także sięgnął po motywy podróżnicze. Wszystko za sprawą jego żony, której profesja – posada w dziale administracyjnym organizacji Lekarze bez Granic – zmusza całą czteroosobową rodzinkę (państwo Delisle mają dwoje dzieci) do częstych, trwających mniej więcej rok wyjazdów z Francji, w której mieszkają na stałe. Ten związek oraz styl życia sprawiają, że Guy Delisle często musi odgrywać rolę kury domowej, a to z kolei zaowocowało bardzo chętnie czytanym komiksem Vademecum złego ojca.
Wracając jednak do Kronik jerozolimskich – również w przypadku tej publikacji charakter i sposób bycia autora/narratora/głównego bohatera przydają komiksowi wyjątkowości. A przecież podjęta tematyka jest niebanalna, szalenie skomplikowana i poważna, rzecz dzieje się bowiem w Jerozolimie, czyli części świata stanowiącej doskonały przykład absurdu politycznego oraz ideologicznego. Tutaj niemal każda humorystyczna scenka rodzajowa oprócz dozy dowcipu niesie ze sobą niepokój, zmusza do kręcenia głową w obronnym geście przed tak dużą dawką nonsensu, a potem zostawia posmak refleksji, i to tej ciężkiego kalibru. Codzienne życie mieszkańców, zarówno stałych, jak i tymczasowych, wypełniają niedorzeczne sytuacje. Część z nich jest stosunkowo niegroźna i zdawałoby się, że całkiem normalna dla każdej metropolii: ogromne korki o stałych godzinach, różne nieskoordynowane ze sobą środki transportu, problemy logistyczne związane z odprowadzaniem dzieci do przedszkola. Jednak w Jerozolimie nadzwyczajne i niestandardowe okazują się powody wspomnianego stanu rzeczy, takie jak zamknięte ulice i liczne punkty kontrolne, izraelskie autobusy obsługujące całe miasto oprócz dzielnic arabskich i minibusy obsługujące tylko dzielnice arabskie, kształt tygodnia zależny od religijnej tożsamości danych instytucji (weekend chrześcijański – wolna niedziela, żydowski – sobota lub muzułmański – piątek). Nadzwyczajne i niestandardowe są także sprawy wagi najwyższej – polityczne i religijne. Kumulacja różnic poglądów i rozbieżności w sposobach życia doprowadziła do krwawych konfliktów, o których wciąż informują nas media, a które stanowią codzienność dla wielu ludzi – codzienność naznaczoną napiętymi stosunkami panującymi wśród współmieszkańców. Taki stan rzeczy godzi zawsze także w tych, którzy z wielką polityką nie chcą mieć nic wspólnego.
Wszystkie powyższe obserwacje brzmią bardzo poważnie, ale o dziwo Kroniki jerozolimskie w żadnym razie nie są komiksem aktywistycznym, starającym się zwrócić uwagę czytelników na zło panoszące się gdzieś w odległych zakątkach Ziemi. Guy Delisle to żaden moralista. Za to doskonały z niego kronikarz. Już na pierwszych stronach komiksu daje się on poznać jako człowiek bardzo ciekawski i otwarty na otaczających go ludzi i rozmaite sytuacje. Później robi się coraz ciekawiej – wykreowanej postaci komiksiarza dzielącego swój czas między opiekę nad dziećmi a zwiedzanie miasta i okolic zwyczajnie nie da się nie lubić. Jego ciapowata natura ewokuje różnego rodzaju gagi (pierwotnie chciałam w tym nawiasie wypisać kilka przykładów, ale bogactwo różnorodności mnie przytłoczyło, wtręt musiałby rozszerzyć się na cały akapit… Nie macie wyjścia, musicie sami przeczytać!). Delisle to zwykły turysta rzucony przez czynniki niezależne od niego akurat do Jerozolimy. To ojciec starający się ukołysać do snu swoje dziecko mimo wezwania do modlitwy rozlegającego się z głośników. To twórca cierpliwie poddający się przeszukaniu przez służby porządkowe, a wszystko po to, aby wykonać później kilka szkiców miejsc atrakcyjnych wizualnie. To ateista próbujący zrozumieć zawiłości różnych wyznań religijnych i ich odłamów (patrz: żydzi mesjanistyczni, fundamentaliści chrześcijańscy, Ormianie z nurtu apostolskiego). Urok osobisty Delisle’a oraz jego nietypowy punkt widzenia sprawia, że opowieść snuta na potencjalnie ciężki temat staje się zabawnym, przenikliwym, nasyconym wątkami autobiograficznymi (liczne obrazki z nie-doli artysty) przewodnikiem po okolicach Ziemi Świętej.
Prostą
kreskę i ograniczony zestaw kolorystyczny należy uznać za perfekcyjny wybór,
idealnie idący w parze z niewydumaną fabułą będącą w zasadzie korowodem
dowcipnych gagów. Ale „prosta” nie znaczy „prostacka” – wręcz obsesyjnie
przedstawiany mur bezpieczeństwa czy liczne rysunki punktów ciekawych
turystycznie śmiało mogłyby posłużyć do produkcji atrakcyjnych pocztówek,
natomiast jaskrawy kolor, użyty oszczędnie i umiejętnie zarazem, świetnie
podkreśla niektóre elementy (na przykład onomatopeje). Całość niewątpliwie
współgra ze sobą doskonale, dostarczając czytelnikowi wielu momentów
rozbawienia i ciekawostek nieobecnych w konwencjonalnych informatorach o
Jerozolimie (dowiedziałam się chociażby tego, że mężczyzna uprawiający jogging
z karabinem na plecach to całkiem normalny obrazek), ale i zostawiając na duszy
dyskretny ślad. Sprawia on, że doniesienia ze Strefy Gazy zaczynamy śledzić już
z diametralnie innym podejściem. Kroniki jerozolimskie więc nie tylko
wpisują się na osobistą listę ulubionych tworów kultury, lecz także odrobinę
zmieniają czytelnika jako odbiorcę sztuki komiksu i jako człowieka. Jak dobry
przyjaciel.
autor: Guy Delisle (kolor: Lucie Firoud &
Guy Delisle)
tytuł: Kroniki jerozolimskie
wydawnictwo: kultura gniewu
miejsce i rok wydania: Warszawa 2014
tłumaczenie: Katarzyna Koła
stron: 336
format: 165×230 mm
oprawa: miękka ze skrzydełkami
[…] jak promienie rentgena, czego najlepszym dowodem są doskonałe reportaże – wśród nich Kroniki jerozolimskie, do których wracam co jakiś czas, i z których wciąż się uczę czegoś nowego (o komiksie jako […]