Przeczytaliśmy

Zjednoczone Stany Lękowe Ameryki

Już chciałem zabrać się za pisanie błyskotliwego leadu pełnego soczystych zdań i trafnych porównań, ale uznałem, że najpierw poczytam sobie troszkę o naboju .45 ACP (Automatic Colt Pistol), bo właśnie z takiego pochodził pocisk, który spenetrował czaszkę Huntera S. Thompsona, przemieniając żyjącego w jego głowie wężowato pozwijanego gonzo-robala w czerwoną breję.

I tak w ramach tej nieszkodliwej prokrastynacji oddalającej pisanie recenzji Królestwa lęku dowiedziałem się sporo ciekawych rzeczy na temat naboju. Zaprojektowano go w 1904 i aż do 1985, kiedy to został zastąpiony przez słynne 9 × 19 mm Parabellum, stanowił przepisową amunicję pistoletową amerykańskiej armii. Jego waga to 21 g, z czego aż 15 g to masa pocisku. Zawartość materiału miotającego waha się zaś od 0.34 do 0.37 g. Te parametry skutkują stosunkowo małą prędkością początkową wynoszącą między 260 a 330 m/s, lecz kształt i ciężar pełnopłaszczowego pocisku nadają mu bardzo dużą zdolność obalającą.

Nie ulega wątpliwości, że .45 ACP to idealny wybór dla popełniających samobójstwo 67-letnich znudzonych pisarzy z Woody Creek w Kolorado. Ci ludzie znani z oddania dla sprawy wolności jednostki w każdym, nawet jej najbardziej radykalnym przejawie mieszczącym się w granicach poszanowania praw innych, w kwestiach tak zasadniczych chcą polegać na amunicji tak samo, jak polegają na swojej moralności.

I właśnie to zaufanie do własnych poglądów stanowi motyw przewodni kompilacji tekstów HTS, które znalazły się w Królestwie lęku. Wiara w wartość osobistych przekonań jest tu wręcz nieprzyzwoicie wyeksponowana. Ale Thompsonowi nie brak legitymizujących ją przykładów. Co rozdział, albo i co strona, pojawiają się bowiem konflikty, oskarżenia, procesy, kryzysy spięcia, krzyki, grandy, skandale, perturbacje i kłopoty wszelakiej proweniencji, z których ojciec gonzo-żurnalizmu wychodzi obronną ręką (a co najmniej przechodzi przez nie suchą stopą).

Oczywiście ten ryzykancki format egzystencji stanowił żywioł Thompsona. Najwyrazistszym na to dowodem jest dzieło definiujące styl pisarza, czyli Lęk i odraza w Las Vegas. Ukazana tam szaleńcza podróż „w głąb amerykańskiego snu” bardziej niż w realnej przestrzeni odbywa się na odwrotnościach społecznych norm i zachowań. W przeciwieństwie jednak do tej pozycji, która stanowiła swoistą wiwisekcję spuścizny epoki dzieci kwiatów, Królestwo Lęku nie jest literaturą rozrachunkową. Choć i tu mamy do czynienia ze schyłkiem epoki – nie bez przyczyny podtytuł książki brzmi: Odrażające sekrety nieszczęsnego dziecka w ostatnich dniach amerykańskiego stulecia.

Termin „amerykańskie stulecie” rozumie się jako okres kulturowej i ekonomicznej dominacji Stanów Zjednoczonych. Cezura jest umowna. Chodzi bowiem o okres około 60 lat, licząc od końca II wojny światowej, kiedy to USA zaczęło wyrastać na jedno z dwóch najważniejszych mocarstw na świecie. Thompson dopatruje się upadku tego imperium w zamachach z 11 września i postępującym po tych wydarzeniach (ale też, choć wolniej, przed nimi) zaprzedawaniu wolności w imię iluzorycznego bezpieczeństwa.

Wracając jednak do wskazanej powyżej różnicy – w Królestwie lęku HTS nie skupia się na analizie konsekwencji wynikłych z działania obowiązującego modelu społecznej rzeczywistości, lecz bezpośrednio się z tym modelem ściera. Proponowana przez Thompsona wizja patriotyzmu oparta na szerokim rozumieniu czwartej poprawki do konstytucji USA, okazuje się bowiem nie być czymś tak oczywistym w Stanach Zjednoczonych XX i XXI wieku. Warto zresztą dla pełniejszego zrozumienia tematu przytoczyć tu wzmiankowany zapis pobłogosławiony przez amerykańskich Ojców Założycieli:

Poprawka IV
Prawa ludu do nietykalności osobistej, mieszkania, dokumentów i mienia nie wolno naruszać przez nieuzasadnione rewizje i zatrzymanie; nakaz w tym przedmiocie można wystawić tylko wówczas, gdy zachodzi wiarygodna przyczyna potwierdzona przysięgą lub zastępującym ją oświadczeniem. Miejsce podlegające rewizji oraz osoby i rzeczy podlegające zatrzymaniu powinny być w nakazie szczegółowo określone[1].

Tych kilka zdań leży u podstaw wyznawanej przez Amerykanów maksymy „mój dom – moja twierdza”. Można śmiało stwierdzić, że Thompson poszerza rozumienie zasady o „mój styl życia – moja sprawa”. Według niego granica tej libertyńskiej w swym założeniu postawy jest jednocześnie frontem walki z opresyjnością państwa. I nie chodzi tu tylko o wolność do hołubienia narkotykowego odlotu, ze wszech miar ryzykownej fascynacji bronią palną czy umiłowania zabójczych prędkości, które nazywa „tempoholizmem” (ang. speedism). System taki, jakim widzi go Thompson, przeczy wolności W OGÓLE, starając się zastąpić ją erzacem ze „spokoju” i „bezpieczeństwa”.

Głównym produktem ubocznym tej konfrontacji jest powstanie mitu „świętego bandyty”, człowieka wyjętego spod prawa. Co nie oznacza oczywiście życia wbrew prawu. Przeciwnie – dziennikarz korzysta pełnymi garściami z konstytucji i ustaw, a swoisty metaświat zobrazowany w książce zaludniają adwokaci, prokuratorzy, sędziowie i policjanci.

Ta rzeczywistość nie raz jawi się jako kuriozalna i śmieszna. Czytamy o pierwszym spotkaniu dziewięcioletniego wówczas Thompsona z FBI; poznajemy niezrównoważonego i pijanego władzą sędziego, z którym autor utknął w motelu na drodze donikąd lub śmiejemy się ze sposobów, jakimi świta HTS dokucza pewnemu nieudolnemu agentowi policji. Jednak zdecydowanie częściej opisana rzeczywistość budzi Lęk i Odrazę: rządy polityków-celebrytów, poczucie bycia inwigilowanym i kodeks karny sformułowany jakby w myśl słów „dajcie człowieka, a znajdzie się paragraf”. Wszystko to powoduje permanentne społeczne napięcie – gorączkę, na którą jedynym lekarstwem jest ucieczka poza chory organizm. Jeśli spojrzymy na to w ten sposób, Thompsonowskie ciągłe manifestowanie lekceważącego stosunku do systemowych rygorów możemy rozpoznać jako literacką autokreację, podczas gdy prawdziwa osobowość autora była ponadto. Mówiąc krócej: sowizdrzał działa w ramach systemu. Trickster już nie.

Jednocześnie Królestwo lęku pokazuje, że w tym gonzo-micie jest jakiś rys donkiszotowski. Poprzez kolejne „bitwy o Aspen” Thompson całkiem na serio starał się stworzyć coś na kształt realnego społeczeństwa obywatelskiego, które opierać miałoby się na poczuciu siły wspólnoty i sensowności oddolnych inicjatyw. Pod sztandarem Freak Power[2] jednoczą się nie tylko zwykli obywatele, lecz także (a może przede wszystkim) ludzie podobni do Huntera: outsiderzy, kontestatorzy, prostytutki, alfonsi i dziko żyjący motocykliści. Wśród nich autor jawi się nieomal jako kapłan awanturniczej wolności, a korzystając z tego statusu, przypomina wszystkim o niezbywalnych prawach. W tych momentach książki najlepiej uwidacznia się to, co wyniosło Thompsona na parnas nowego dziennikarstwa – jego determinacja i niesamowita socjologiczna wrażliwość. Owych cech nie zatracił nigdy, lecz piękne idee kropelka po kropelce przeciekały w utopię. Nie przez nierealistyczne założenia stojące u podstaw społecznych projektów sygnowanych własnym nazwiskiem, lecz z powodu przeważających sił wroga – arogancką władzę, policję i sobiepańskich deweloperów.

Warto dodać, że o Królestwie lęku mówi się „gonzobiografia”. Oczywiście nie ma to żadnego związku w biografią w klasycznym rozumieniu. Nie tylko przez to, że w książce pojawiają się wcześniej publikowane artykuły (jak choćby Pieśń o mielonym stworze, w której dziennikarz testuje motocykl[3] dla czasopisma „Cycle World”), a nawet teksty innych dziennikarzy czy fragmenty listów pisanych do Huntera. Głównym powodem jest chronologia. A właściwie jej brak. Thompson skacze po datach i wydarzeniach, a urywane wątki jak gdyby nigdy nic podejmuje w innym miejscu. Wydarzenia wspominane są wedle uznania, więc „biografia” nabiera dziwnie gazetowego charakteru – krótki tekst o spotkaniu z pumą pojawia się obok opisu pobicia syna brazylijskiego ministra, a po sąsiedzku z relacjami wojennymi znajdujemy anegdotę o buddyście i klaskaniu jedną ręką.

A czy przy okazji Thompson konfabuluje? Oczywiście, że konfabuluje! To przecież jeden z najważniejszych składników jego pisarstwa. Nikomu więc nie powinno to przeszkadzać. Większą trudnością dla czytelnika niezaprawionego w bojach z tekstami HTS może być zaś przebrnięcie przez fragmenty pisane wyraźnie pod wpływem narkotyków. Nie chodzi o to, że trudno się je czyta (choć to trochę też). Raczej o to, że przestajemy mieć pewność, czy obcujemy jeszcze z literaturą, czy tylko z literackim potencjałem niepoddanym żadnym regulacjom, a przez to zaburzającym odbiór.

Mimo to z całą pewnością można stwierdzić, że w swoim ostatnim dziele Thompson powrócił do stylu gonzo w najlepszym wydaniu. To pisarstwo makabryczne, przerażające i powyginane niczym wypadek samochodowy. Wszystko podbite dodatkowo specyficznym humorem i gorszącą rynsztoki masą przekleństw. A skoro już jesteśmy przy przekleństwach, pozwolę sobie pozdrowić tłumacza, Dezyderego Barłowskiego. Prywatnie mojego przyjaciela. Po użyte tu przez niego bluzgi obaj sięgaliśmy równie chętnie. Zarówno w momentach koleżeńskiej kurtuazji, jak i dla ujęcia myśli w radykalnie krótkie formy. Przykładów nie będę podawał. Jak zwykle w trosce o naszych najmłodszych czytelników. Warto jednak, byście sami sprawdzili, o co chodzi.

Recenzowaną tu pozycjęwydano w Stanach Zjednoczonych w 2003 roku. Niespełna dwa lata później iglica pistoletu Smith & Wesson 645 uderzyła w spłonkę naboju .45 ACP. Huk wystrzału wyznaczył kres życia najsłynniejszego pisarza nurtu gonzo. Nie mógł się więc przekonać, czy sprawdzą się prognozy dla świata zawarte w Królestwie lęku. Niestety sprawdziły się. Widziana jego oczami Ameryka pogrążona była w wielkim stanie lękowym. Dziś efektem tego narodowego zatrwożenia stało się oddanie władzy w ręce skretyniałego populisty. Ale z resztą globu wcale nie jest lepiej. Do głosu dochodzą radykałowie, wielkie korporacje weszły w buty dawnych możnowładców, a w środku zimy mamy późną jesień. Odraza rozrasta się bujnie, a ludzi ogarnia poczucie bezsilności wobec instytucjonalnego Lewiatana. Może więc warto wziąć do serca przesłanie płynące z książki i wyjąć się spod prawa? To mogłoby czemuś zaradzić. Pamiętajmy tylko, że mowa o przesłaniu stworzonym przez samego Thompsona, więc oczywiście nie imają się go reguły obiektywizmu.


autor: Hunter S. Thompson
tytuł: Królestwo lęku
przekład: Dezydery Barłowski
wydawnictwo: Niebieska Studnia
miejsce i data wydania: Warszawa 2019
liczba stron: 478
format: 125 × 195
okładka: miękka

Tłumacz Królestwa Lęku publikował też na Z CYKLU.pl. Przeczytajcie jego recenzję książki Cholernie mocna miłość Lutza Van Dijka. Michał Ciemniewski eksperymentował kiedyś ze stylem gonzo w swoim tekście o Święcie Niepodległości. Tekst znajdziecie tutaj. A jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś o książce, z której sam H.S. Thompson mógłby czerpać inspirację do nowych przekleństw, przeczytajcie zajebistą recenzję Artura Baranowskiego.


[1]    4. poprawka do Konstytucji Stanów Zjednoczonych. https://pl.wikipedia.org/wiki/4._poprawka_do_Konstytucji_Stan%C3%B3w_Zjednoczonych

[2]    Chodzi o słynny symbol dłoni z dwoma kciukami trzymającej pejotl.

[3]    Dla ciekawych a niecierpliwych – chodzi o Ducati 900 Campione Del Mundo desmodue SuperSport

(Ur. 1991) Poeta, prozaik, felietonista. Wzrost - 176 cm. Szczupły. Oczy koloru szarozielonego. Bez nałogów i obciążeń finansowych. Jego ulubiona liczba to 100000000. W przyszłości chce zostać samolotem.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %