„Linie krwi”. Recenzja
Jesmyn Ward od razu przypadła mi do gustu – zachęcona dobrymi opiniami, w zeszłym roku przeczytałam Śpiewajcie, z prochów, śpiewajcie i wiedziałam, że na pewno będę musiała przeczytać jej kolejne książki. Zbieranie kości już recenzowałam, więc nie zostało mi nic innego, jak podzielić się wrażeniami po Liniach krwi.
Przyszła w końcu pora, by polski czytelnik zapoznał się z debiutem powieściowym Ward, który otworzył jej drzwi do literackiej kariery – zdobyła przecież dwukrotnie National Book Award, a to jednak nie byle co. Według mnie, całkiem zasłużenie. Ward pisze niezwykłym językiem, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Umiejętnie ożywia miejsca i postaci, tworzy niezapomnianą prozę o amerykańskim Południu – miejscu, w którym sama się wychowała i które ją ukształtowało.
Bohaterami Linii krwi są dwaj bracia bliźniacy, Joshua i Christophe, którzy na początku powieści kończą szkołę średnią. Przez większość życia byli wychowywani przez niewidomą babkę, tuż po tym, jak matka Cille wyjechała do Atlanty w poszukiwaniu lepszego życia – i postanowiła nie wracać ani nie zabierać chłopców. Bracia prawie nie pamiętają swojego ojca, a tym bardziej rzadko o nim wspominają. Życie w Bois Sauvage toczy się leniwym torem, od małego otoczeni są bliską rodziną – ciotki, wujowie i kuzynostwo mieszkają w pobliżu. W domu oczywiście się nie przelewa, ale babcia wbrew swoim ograniczeniom dba o to, by bliźniacy mieli i pełne brzuchy, i czyste ubrania.
Bois Sauvage – podobnie jak w innych książkach Ward – to południowa mieścina, w której problem rasowy jest nadal jak najbardziej aktualny. W Liniach krwi jest nieco mniej zaakcentowany niż chociażby w Zbieraniu kości, ale nie trzeba być bystrym obserwatorem, by zrozumieć, dlaczego rodzina bliźniaków trzyma się na uboczu i czuje się gorsza. Jest to jednak celowy zabieg Ward, by zwrócić uwagę na to, co może nam się wydawać nieistotne bądź w jakimś stopniu normalne – mimo wszędobylskiego hasła o tolerancji i równym traktowaniu nie każdy ma tyle szczęścia, żeby ich doświadczyć. Podobnie jak jej bohaterowie.
Joshua i Christophe postanawiają znaleźć pracę, by odciążyć schorowaną babcię i przejąć rolę opiekuna. Najchętniej pracowaliby razem, aby razem dojeżdżać, spędzać wspólnie przerwy i pomagać sobie w razie potrzeby. Niestety, na rozmowę o pracę zostaje zaproszony tylko Joshua, a Christophe przez dłuższy czas odbija się od drzwi różnych firm, od barów począwszy na sklepach skończywszy. Rośnie w nim presja i zazdrość o brata, który nie dość, że znalazł pierwszy pracę i pomaga utrzymywać rodzinę, to jeszcze szczęśliwie się zakochał i część czasu, który przecież zawsze spędzali razem, poświęca dziewczynie. To wszystko się kumuluje, a Christophe zaczyna podejmować same złe decyzje, poczynając od handlu narkotykami, który ma pomóc mu się odbić i kupić czas, aż po spróbowanie sprzedawanego towaru. Wydaje się, że sytuacja jest już dość patowa i zmierza ku katastrofie, ale jak mówi stare, dobre porzekadło: „Zawsze może być gorzej”.
A i owszem, jest. Do Bois Sauvage na dłuższy urlop przyjeżdża matka chłopców, co samo w sobie wywołuje szok i konsternację: jak traktować matkę, której nigdy nie ma? Czy to nadal matka? Bracia starają się poradzić sobie z tą nową sytuacją i zaakceptować pobyt dawno niewidzianej Cille. Na domiar złego w miasteczku pojawia się też ich ojciec, Piaskowy, który obiecuje, że w końcu się zmienił i przestał brać narkotyki, ale prawda okazuje się zupełnie inna. Zbliżając się do końca historii, docieramy także do katastrofy, której nie sposób nie przeczuwać od mniej więcej połowy powieści. Zostaje tylko pytanie, co zwycięży: miłość braterska czy nienawiść?
Linie krwi to kolejna bezkompromisowa i do bólu szczera powieść Jesmyn Ward, która nie upiększa Południa, pokazuje go takim, jakim jest naprawdę. Przy każdej z jej książek czytelnikom towarzyszy uczucie południowego skwaru i duchoty, a także podskórnego oczekiwania na to, co nieuchronnie nadchodzi. Podobnie jak w Zbieraniu kości czekaliśmy na uderzenie Katriny, tak tutaj czekamy na ostateczną konfrontację, która albo scali rodzinę, albo rozbije ją do końca. Sama końcówka trochę mnie zaskoczyła – spodziewałam się chyba czegoś innego, może bardziej dramatycznego rozwiązania, ale koniec końców absolutnie się nie rozczarowałam.
Duży ukłon należy się także Wydawnictwu Poznańskiemu i wszystkim, którzy pracowali nad tą książką: cudownie dopracowana warstwa tekstowa powieści oraz świetne tłumaczenie pozwoliły na przyjemne oddanie się historii bliźniaków z Bois Sauvage. Publikacja zachwyca również wizualnie: przepiękna okładka i wyklejka aż proszą, żeby wziąć ją do ręki. Reasumując, nie dość, że dobra powieść, to także rewelacyjnie wydana!
autor: Jesmyn Ward
tytuł: Linie krwi
przekład: Tomasz S. Gałązka
wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
miejsce i data wydania: Poznań 2021
liczba stron: 376
format: 140 × 210 mm
oprawa: twarda