Obejrzeliśmy

Nie takie znów małe kobietki

Pierwszą próbę przeczytania Małych kobietek podjęłam jako dwudziestolatka. Tak znudziło mnie pierwszych pięćdziesiąt stron, że ani myślałam wracać do tej lektury przez kolejnych osiem lat. Kolejną i udaną tym razem próbę podjęłam kilka miesięcy temu już jako dojrzała kobieta, która wprawdzie czyta wciąż od czasu do czasu klasyczną literaturę kobiecą i dziewczęcą, ale mimo wszystko szerokim łukiem omija tego typu książki, jeśli wcześniej czytać ich nie próbowała. Czemu? Takie lektury w dorosłym życiu trącą myszką. Być może jest w tym odbiorze jakiś rodzaj zgorzknienia. Kto wie? Mimo wszystko obstawać będę raczej przy stwierdzeniu, że nie jest to wina cynizmu ani jakiegokolwiek rodzaju wrodzonej czy nabytej ironii, ale raczej – procesu dorastania i poznawania świata. O co chodzi?

Małe kobietki Louisy May Alcott to powieść o losach czterech sióstr, które pierwsze swoje kroki w dorosłość stawiają podczas wojny secesyjnej, pozbawione troski, miłości i opieki ojca, biorącego w niej udział. Każda ma swój niepowtarzalny charakter, podejście do życia. Różnią się od siebie jak ogień, woda, ziemia i powietrze. Nie przeszkadza to jednak autorce pisać o nich często tak, jakby nie miały własnych poglądów. Wina to czasów, które wymuszały na kobietach podporządkowanie się z góry ustalonym przez mężczyzn regułom? A może jednak kwestia niewielkiego talentu pisarskiego (lub fantazji)Alcott? Zapewne jest to kwestia podejścia do samej książki…

Nie zmienia to faktu, że nawet w momencie, w którym udało mi się przebrnąć przez nią w całości, doszłam do wniosku, że to książka zbyt idylliczna, zbyt naiwna. Oczywiście nie brakuje tam różnego rodzaju psikusów, złośliwości, złych uczynków czy nawet tragedii, ale… No właśnie, ale… Mimo wszystkoAmy, Beth, Meg i Jo są dziewczynkami, które nienaturalnie szybko zdają sobie sprawę z własnych błędów i nienaturalne mocno pragną być kobietami, córkami, siostrami idealnymi… Co z tego, że Alcott była zadeklarowaną feministką, wegetarianką oraz działaczką społeczną i że obdarzyła swoje bohaterki pewnymi wywrotowymi cechami? Na dzisiejsze czasy to za mało. Dlatego właśnie twierdzę, że powieść trąci myszką. Być może gdybym pochłonęła ją jako mała dziewczynka, patrzyłabym na nią tak samo, jak patrzę dziś na Anię z Zielonego Wzgórza, jednak nie miałam tego szczęścia i nie miały tego szczęścia Małe kobietki w stosunku do mnie.

Samą decyzję o przeczytaniu książki, mimo że nie spodziewałam się po niej niczego specjalnego, podjęłam ze względu na zbliżającą się premierę jej filmowej adaptacji. Z początku nawet ta informacja nie wywołała u mnie ekscytacji, jednak gdy tylko zobaczyłam zwiastun… TimotheeChalamet, Emma Watson i Saoirse Ronan w jednym filmie! Emmę Watson uwielbiam jeszcze od czasu, kiedy grała w Harrym Potterze, TimotheeChalamont skradł moje serce jako chłopiec dojrzewający do nowo odkrytej orientacji seksualnej w rewelacyjnym filmie Tamte dni, tamte noce, a Saoirse Ronandoprowadzałamnie do spazmów, jeszcze grając w Nostalgii anioła, nie mówiąc oczywiście o dalszych dokonaniach tej trójki aktorów. Rzecz jasna,reszta obsady, wśród której warto na pewno wspomnieć o Meryl Streep, również stanowi atut Małych kobietek, natomiast dla mnie najważniejsi byli oni. Zwiastun też zachęcał, a mimo to obawiałam się seansu. Zastanawiałam się, czy to możliwe, abym zobaczyła dobry film na podstawie czegoś, co mnie tak mocno znudziło. Na szczęście moje obawy się nie potwierdziły.

Małe kobietki w reżyserii Grety Gerwig to jedna z najpiękniejszych adaptacji klasyki, jakie widziałam, a na pewno jedna z najciekawszych w ostatnich latach. Obraz ten, tak żywy i dobitny w swoim przekazie, a jednocześnie tak delikatny, mógłby być moją codzienną odskocznią od rzeczywistości, tak jak kiedyś była nią adaptacja Rozważnej i romantycznej z Emmą Thompson i Kate Winslet. O takich filmach nie wypada nawet pisać, podając suche informacje dotyczące statystyk oglądalności, gaż aktorów, trudno też skupiać się na przykład na analizie o oświetlenia.

Czasami zdarza się, że siadasz na niewygodnym fotelu w kinie, drażni cię wszystko wokół – ocierający się o ciebie wulgarnie łokieć sąsiada, mlaskanie, siorbanie i ciamkanie wywołane bardzo subtelnym sposobem spożywania śmierdzących przekąsek na całej sali;zbyt głośne i nachalne reklamy przechodzące w niekończące się pasmo zapowiedzi filmowych. Trwa to niby „tylko” 20 minut, ale ma się wrażenie, jakby wlokło się godzinami…

I wtedy zdarza się coś niesamowitego! Świat wokół przestaje istnieć, bo na ekranie zaczynają się dziać cuda… Takie właśnie były dla mnie Małe kobietki. Seans okazał się prawdziwą ucztą – dla oczu, dla uszu, dla wszystkich zmysłów, które pobudzał. Razem z bohaterkami przeżywałam ich smutki, wątpliwości oraz uniesienia. Razem z Jo chciałam się buntować i na poważnie zaczęłam rozważać samotne życie po kres moich dni, aby absolutnie nikt poza mną nie mógł nawet próbować nim kierować. Razem z Amy zastanawiałam się, czy mogłabym zostać wielką malarką. Z Beth przeżywałam jej chorobę, a z Meg, na przekór temu, jakie uczucia wzbudziła we mnie Jo, marzyłam o ślubie z ukochanym mężczyzną. Płakałam, śmiałam się i oburzałam razem z postaciami na ekranie i nie boję się do tego przyznać.

Już w pierwszych minutach sala kinowa wypełniła się życiem, energią i psotami, których tak bardzo brakuje w książce. I chociaż, o dziwo, film jest bardzo wiernym odbiciem powieści, różni się od niej aż po koniuszki kinematograficznych i literackich palców. Czemu? Pewnie powinnam nazwać to po prostu wrodzonym talentem aktorów, smykałką reżyserki oraz urokowi samego planu. Pewnie to z tego powodu. Bo nie mam innego pomysłu… A Wy?

A żeby tradycji recenzenckiej stało się zadość i abyście nie zarzucili mi, że tekstjest o niczym i nie dowiedzieliście się z niego niczego, niniejszym przedstawiam recenzję w pigułce:

Tak, aktorsko film wymiata.

Tak, muzyka jest przepiękna.

Tak, scenariusz to istny majstersztyk.

Tak, przyznaję, nie wierzyłam, że z czegoś tak nudnego może powstać coś tak pięknego i jednocześnie w dalszym ciągu dorównującego prostocie książki.

Tak, film zasługuje na Oskara (Oskary).

Tak, zwariowałam na jego punkcie i pójdę do kina jeszcze raz.

Tak, długo dla Was nie pisałam i pewnie entuzjazm poniósł mnie trochę zbyt daleko, ale bardzo się cieszę, że wreszcie wracam do formy!

Tak, z czystym sumieniem mogę przyznać, że Małe kobietki nie są wcale takie małe. Małe kobietki są wielkie!

PS. A żeby nie było tak znowu cukierkowo, to powiem, że wcześniej tego samego dnia byłam na seansie Jasia i Małgosi i było do kitu… 😉


tytuł: Małe kobietki
reżyseria: Greta Gerwig
scenariusz: Greta Gerwig
obsada: Saoirse Ronan, Emma Watson, Florence Pugh, Eliza Scanlen, Timothée Chalamet
czas trwania: 1 godz. 14 min.
data polskiej premiery: 31 stycznia 2020
gatunek: melodramat
dystrybutor: United International Pictures

Filologia klasyczna i ćwierćwiecze – na koncie. Podróże i własne książki – w planach. Kanał literacki, kino oraz dobre jedzenie – na co dzień.

    1 Comment

    1. […] się z naszymi artykułami o dziewczynkach, które mierzą się z potworami spod łóżka, o kobietkach, które wcale nie są takie małe, oraz o architektce, która zbudowała dom pod […]

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %