MUZYKA | HAŁAS
WNĘTRZE. POMIESZCZENIE – DZIEŃ
Brak obrazu i dźwięku. Ciszę przerywają oddalające się kroki. Postać zatrzymuje się. Kroki zastępuje melodia wyłączonego telefonu dochodząca z głębi. Postać wraca. Jej ubranie ociera się o skórzany fotel, gdy ona sama układa się w nim wygodnie. Wydaje z siebie długie westchnienie świadczące o rozluźnieniu. Z lewej strony rozlega się „Błękitna rapsodia” George’a Gershwina.
Mija dłuższa chwila. Z prawej strony utwór na moment zostaje zakłócony przez sygnał wiadomości przychodzącej.
Przez jakiś czas muzyka płynie bez wtrętów. Nagle, znów z prawej strony, słychać dźwięk nawiązywanego połączenia.
AUTOMAT
Po sygnale zostaw wiadomość.
(sygnał)
GŁOS W SŁUCHAWCE
(poirytowane westchnięcie)
Połączenie zostaje przerwane.
Po upływie chwili znów ktoś próbuje się dodzwonić.
AUTOMAT
Po sygnale zostaw wiadomość.
(sygnał)
HANIA (OFF)
Jędrek, Hania z tej strony. Bardzo Cię proszę, oddzwoń jak będziesz mógł. Nigdzie nie mogę znaleźć informacji, o których mi mówiłeś, a do wieczora muszę oddać konspekt. Trzymaj się.
HANIA rozłącza się.
Z lewej strony wciąż dobiegają dźwięki Błękitnej rapsodii. Kompozycja Gershwina trwa jeszcze przez jakiś czas. Nagle urywa się.
Pojawia się obraz – panorama: późne popołudnie, przestronny, nowoczesny salon urządzony minimalistycznie. W oddali pod oknami stoi wygodny fotel obity ciemną skórą, a w pewnej odległości od fotela – drewniany stolik; na nim leży odtwarzacz muzyki, obok – smartfon.
JĘDRZEJ – mniej więcej trzydziestoletni mężczyzna w eleganckich spodniach i koszuli – jeszcze przez moment siedzi wygodnie usadowiony w fotelu. Następnie wstaje i podchodzi do odtwarzacza. Wyłącza go i sięga po telefon. Po kilku sekundach podnosi słuchawkę do ucha. Wzdycha ciężko.
JĘDRZEJ
Cześć, Haniu. Jak mogę Ci pomóc?
CIĘCIE:
„To było w pociągu: jego żelazne rytmy i grzechotliwy stukot niejednokrotnie są tak pobudzające dla kompozytora. Często słyszę muzykę w samym sercu hałasu… […] Brzmiała jak swego rodzaju muzyczny kalejdoskop Ameryki, naszego ogromnego, gotującego się tygla, naszej niepowtarzalnej narodowej werwy, metropolitarnego szaleństwa” – tak George Gershwin mówił o pisaniu Błękitnej rapsodii[1]. Trudno się z nim nie zgodzić. Co więcej, w dwudziestym pierwszym wieku prawie wszyscy w tym tyglu siedzimy – niezależnie od kontynentu.
Odebrałem kiedyś telefon od kolegi, który rozpoczął rozmowę od wyrzutów, że nie można się do mnie dodzwonić. Zajęcia dawno się skończyły, było późne popołudnie, a ja słuchałem muzyki (choć nie tak wysublimowanej jak Jędrzej i nie w tak stylowym wnętrzu). Zadałem sobie pytanie, czy mój kolega rzeczywiście miał prawo złościć się na mnie. Potrzebował pomocy, chciał o coś zapytać i najwyraźniej wszyscy inni kompetentni ludzie zdążyli wymrzeć w ciągu czterdziestu pięciu minut trwania albumu. Poczułem przymus ciągłej dostępności.
Wyobraźmy sobie, jak to wyglądało czterdzieści, pięćdziesiąt lat temu: ludzie dzwonili do sąsiada z parteru, bo nie wszyscy mieli telefon, lub po prostu wpadali z wizytą, żeby porozmawiać. Dom był ostoją, miejscem, w którym mogliśmy schować się przed światem.
Dziś sami zabieramy ten świat do domu razem ze wszystkimi jego frustracjami i roszczeniami. I nie usiłuję tu wysyłać znajomym sygnałów, żeby od tej pory komunikowali się ze mną za pośrednictwem konnej depeszy: żyjemy w społeczeństwie informacji. Albo damy się im zdominować, albo nauczymy się je kontrolować. Telefon to okno na świat i, jak każde okno, pozwala nam wyjrzeć poza osobistą przestrzeń, ale i daje do niej wgląd otoczeniu.
W rzeczywistości bez granic trzeba stawiać te granice samemu.
[1] http://www.washingtonpost.com/wp-srv/national/horizon/nov98/gershwin.htm [dostęp: 14.08.2014, tłum. Paweł Gładysz].