Przeczytaliśmy

Fran orgazmuje życie

„Książka jest lepsza od filmu” – mawiają zwykle książkofile i w przypadku twórczości Fran Lebowitz przychylam się do tej opinii. Powiem więcej: to, że najpierw obejrzałem serial Udawaj, że to miasto na Netfliksie, nieco zepsuło mi odbiór książki Nie w humorze, mimo że ekranizację wyreżyserował Martin Scorsese.

Nie w humorze jest zbiorem felietonów autorki, drukowanych w nowojorskiej prasie od 1974 do 1994 roku. Nie są to zatem świeże bułeczki, ale te wyśmienite teksty czyta się dobrze nawet po latach. Można rzec, że Lebowitz to już felietonowa klasyka i przetrwała próbę czasu w doskonałej formie. No właśnie – czyta, bo jak dla mnie jednak te teksty lepiej wypadają niż „spontaniczna” Fran na ekranie telewizora. Być może na spotkaniach zyskuje poprzez swoją błyskotliwość i dowcip, który gdzieś mi umykał w serialu. Co innego książka. Tutaj skrzy się od dowcipu i celnych spostrzeżeń. Co akapit mamy suspens, a na końcu intelektualną puentę. Nie kwestionuję oczywiście uroku, jaki ma podczas występów, ale wolę ją czytać.

Fran Lebowitz jest bowiem legendą komentarza dziennikarskiego i ikoną kultury. I oczywiście nowojorską flanerką. Jeśli nie znacie tego pojęcia, wyjaśniam, że chodzi o spacer, obserwację, kontemplację i często komentarz. Prawda, że przyjemne zajęcie? Lebowitz wzniosła tę praktykę na wyżyny sztuki dziennikarskiej. Jest kimś w rodzaju nowojorskiego mormona – zrezygnowała z wielu nowoczesnych wynalazków na rzecz najprostszych. W niczym jej to nie przeszkadza, a mam nawet wrażenie, że ułatwia ironiczne postrzeganie otoczenia. A Lebowitz mówi z ironią o wszystkim. Czy dziś, w dobie poprawności, gdy coraz więcej tematów nie wypada umieszczać w konwencji kpiny i humoru, te felietony, do kości drwiące, chwilami jadowite, cięte i nonszalanckie, zamiast bawić i zmuszać o myślenia, nie straszą? A może właśnie stanowią coś w rodzaju puszki z powietrzem sprzed 50 lat, które można było głębiej zaczerpnąć, gdy wybuch śmiechu był pełniejszy? Na to pytanie każdy z czytelników musi sobie odpowiedzieć sam, zanim (kto wie?) książka nie trafi do kanonu lektur zakazanych, a autorkę będą wlec ulicami Nowego Jorku, żeby ją zrzucić za karę z Empire State Building. Za karę i ku przestrodze.

Na razie i czym prędzej czytajmy Fran Lebowitz, bo to intelektualna przyjemność, oblewanie mózgu miodem. Teksty nie nużą ani przez chwilę. Jak to felietony, nie są tak długie, żeby zmęczyć, ani tak krótkie, żeby nie wyczerpać tematu. To idealna lektura na każdy moment życia, zwłaszcza kiedy czujecie znużenie, nudę, złość lub depresja ciągnie was do czarnej dziury. Warto trzymać ją w pracy w biurku, w schowku w aucie, na nocnej szafce, a nawet w toalecie. Przyda się po nudnej rozmowie z klientem, kiedy stoicie w korku, przed snem i w chwilach, gdy… jesteście sami. To po prostu mikstura wyzwalająca wodospady endorfin. Orgazm intelektualny zapewniony.


autor: Fran Lebowitz

przełożył: Łukasz Witczak

tytuł: Nie w humorze

wydawnictwo: Znak

miejsce i rok wydania: Kraków 2021

liczba stron: 352

format: 135 x 207 mm

okładka: miękka ze skrzydełkami

Cenię spokój, zarówno ten uświęcony, jak i zwykły. W tym (s)pokoju mam swoje miejsce, z którego sięgam po książki. Czytanie dostarcza mi wszystkich emocji, jakie wymyślił świat. Nauczyłem się tego dawno temu w bibliotece w moim rodzinnym mieście. Wtedy czytałem książki „podróżnicze, względnie podróżniczo-awanturnicze”, dziś najchętniej wybieram literaturę non-fiction i książki przybliżające zjawiska kulturowe sprzed kilku dekad. Przyglądam się niektórym sztukom plastycznym i szperam w klasykach polskiego komiksu. Jestem dobry dla książek.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %