O upadku i odbudowie opowieść wiecznie żywa
Czy w takim razie oznacza to, że Zły nie obroniłby się sam, jako książka, jako kulturowy fenomen? Ależ w żadnym razie. Chociaż fabularnie wcale nie aż tak silny, jak można by się spodziewać, ma on dwa niesłychane atuty, które rekompensują okazjonalne dłużyzny, zamierzony, ale zubożający schematyzm części postaci oraz ryzy mieszanych konwencji, pozwalają zapomnieć o nadmiernej romantyczności, przypadkowości (nie bez kozery zresztą niejaki Jonasz Drobniak stwierdza na koniec powieści, że to przypadek rządzi ludzkim życiem) czy umowności zdarzeń, wzbudzających pewne politowanie i utrudniających czytelnicze zawieszenie niewiary. A tymi zaletami są mianowicie Tyrmandowski styl oraz obraz Miasta.
Język pisarza charakteryzuje się bowiem imponującym bogactwem, potoczystością – pełen jest zwyczajnie życia, niespożytej twórczej energii, do tego stopnia, że wprost porywa ze sobą czytelnika i niesie go przez poszczególne zdarzenia niczym wartka rzeka. Barwne, wyszukane, złożone, wnikliwe opisy stanowią po temu chyba najlepszy dowód. Z nich też rodzi się konstrukt stolicy, Warszawy, która w prozie tej wyrasta nie na liche miasto, lecz wspaniałego molocha – Miasto właśnie. Mamy tu pod wieloma względami do czynienia z listem miłosnym, peanem na część wiecznej metropolis, której nie zniszczy ani wojna, ani trawiąca ją od wewnątrz gangrena chuliganii. Spośród powracających wołaczowych inwokacji do poszczególnych aspektów tożsamości aglomeracji – O, bramy warszawskie! O, mody warszawskie! – wyłania się wizja pełnego dziwnej gracji oraz charakteru zrujnowanego organizmu, który ulega ciągłej odbudowie. Wizja silnie zabarwiona uczuciem, do gruntu osobista, pozwalająca przenieść się na kilka chwil do odmalowanego ze swadą świata, który przeminął, w samo serce PRL-u, pełnego obskurnych lokali, mrocznych uliczek oraz gwarnych targowisk. I to właśnie to nadaje całości sznyt uniwersalny, reporterski wręcz, zgoła historyczny. Bo nie nastroje polityczne liczą się tu najbardziej, lecz sama Warszawa, jej ludzie i jej maleńkie dramaty przybierające niekiedy kształt lokalno-globalnej wojny.
Można by się tu jeszcze rozpisywać o znaczących imionach oraz nazwiskach, nawiązaniach popkulturowych, motywach, toposach, i tym podobnych smaczkach, ale po pierwsze szkoda psuć czytelnikowi przyjemność z samodzielnego ich odkrywania, po drugie zaś – napisano już na ten temat tyle tekstów, że powielanie tych treści nie ma najmniejszego sensu. Ale trzeba podkreślić, że to także dzięki nim tę ponad 700-stronicową książkę czyta się tak dobrze, tak płynnie.
A chyba w tym przecież tkwi wartość literatury, że zarówno dostarcza ona rozrywki, jak i skłania do pewnej refleksji, porusza. Zły jest idealnym przykładem historii wcale nieoczywistej, z budzącym sympatię antybohaterem w centrum uwagi, opowieści angażującej i obrazowej. Z powrotów pozycji tego rodzaju na półki należy się cieszyć zawsze, zwłaszcza że dostarczają okazji do zapoznania się z legendą osobom, którym do tej pory nie było to jeszcze dane, m.in. wyżej podpisanemu recenzentowi.