O

O zdaniach złożonych i czarnej wołdze

Na początku lutego z bijącym sercem zapisałem się do oscarowego klubu dyskusyjnego Oscar Movie Club na Facebooku. Postanowiłem podzielić się swoimi wrażeniami po obejrzeniu arcydzieła Luki Guadagnina Tamte dni, tamte noce, napisałem więc bardzo osobisty komentarz i czekałem na opinie innych. Niestety, doczekałem się zaledwie kilku zdań złożonych utopionych w mrowiu monosylab i wykrzyknień. Zalała mnie fala emotikonów i ogarnął smutek, że nawet w takim miejscu nie można porozmawiać o kinie.

25 lutego przejrzałem posty opublikowane począwszy od pierwszego dnia aktywności klubu – widzę światełko w tunelu oraz pewną prawidłowość. Najbardziej rzeczową i rozbudowaną dyskusję wzbudził obraz, który mnie sprowadził do tej grupy – wspomniane już Tamte dni, tamte noce – oraz aktor Timothée Chalamet nominowany za rolę pierwszoplanową. Do rozmowy powrócono, gdy administratorzy wzięli na warsztat Czas mroku z Garym Oldmanem, bo nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg: kinomani utyskiwali, że Akademia nagradza kariery, a nie kreacje.

Wprawdzie rośnie świadomość widzów na temat produkcji filmu i konstrukcji opowieści, rosną też oczekiwania wobec recenzentów, ale – głodni namysłu i pogłębionej refleksji – sami nadal pozostajemy bierni. Na treść mojego bardzo osobistego komentarza obrazkowo zareagowało kilkanaście osób z całego świata. Poczułem, że owszem, kino żyje, ale wielu widzów leży pod respiratorem.

Pod przeważającą większością postów w mediach społecznościowych na jaw wychodzą upośledzone kompetencje społeczne internautów. Przywykliśmy do tego, że wystarczy kliknąć ikonkę, żeby okazać aprobatę, za to raczej unikamy publikowania wypowiedzi krytycznych. Nie chcemy zostać posądzeni o hejt. Boimy się odpowiedzialności za słowa, wszak każdy dymek podpisujemy imieniem i nazwiskiem, a obok widnieje nasze zdjęcie profilowe. Widzę więc dwa problemy: nieumiejętność formułowania opinii oraz obawę przed krytyką – w dobie, gdy każdy ma w rękach megafon.

A przecież atmosfera sprzyja rozmowom. Na początku roku Facebook ogłosił, że wprowadza zmiany w algorytmach. Priorytet otrzymują posty, nagrania oraz zdjęcia znajomych i rodziny, materiały prowokujące dyskusję. Czas spędzony na Facebooku ma stać się drogą do zacieśniania więzi i wymieniania się myślami. Dobrze by było więc, żebyśmy znów chcieli i umieli te myśli wyrażać. Wydawałoby się, że umiejętność prowadzenia rozmowy jest podstawowa jak oddychanie, ale jednak w sieci stanowi zaledwie dodatek do ilustracji.

W dniu premiery pierwszego numeru polskiej edycji „Vogue’a” oczekiwałem dyskusji na temat okładki i rozkładówki, konstruktywnej krytyki zawartości pisma oraz jego linii programowej. Zamiast tego zaobserwowałem lawinę zdjęć z egzemplarzem przy kawie w atmosferze obrażonego majestatu statystycznego Polaka (zjawisko wspaniale przeanalizowane przez wykładowcę School of Form Uniwersytetu SWPS). Choć w „Vogue’u” stosunek tekstu do obrazu wynosi 1:9, większość opiniujących czytelników i tak zatrzymała się na okładce. Na szczęście prowadzę analogowe życie i wciąż mogę kogoś wyciągnąć na kawę.

Doktorant na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym, anglista i tłumacz. Uważa, że najważniejsze są drobiazgi oraz że dzień bez kubka zielonej herbaty to dzień stracony.

    Zostaw odpowiedź

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

    0 %